Niania dostrzegla blysk swiatla ponad krawedzia bramy. Zareagowala instynktownie. Gdy wampiry ruszyly biegiem, chwycila Igora i pociagnela go na deski.
Luk przejscia eksplodowal; kazdy kamien i belka odlatywaly na powierzchni rosnacego pecherza oslepiajaco jasnego plomienia. Ogien porwal wrzeszczace wampiry, uniosl je w gore.
Kiedy blask nieco przygasl, niania ostroznie wyjrzala na dziedziniec.
W rozbitej bramie stanal ptak wielkosci domu, o plomiennych skrzydlach szerszych niz caly zamek.
Wielce Oats dzwignal sie na kolana. Wokol szalal ogien, huczac jak gwaltownie plonacy gaz. Skora powinna sie juz zweglac, ale wbrew logice ogien wydawal sie nie bardziej grozny niz goracy wiatr na pustyni. Powietrze pachnialo kamfora i korzeniami.
Kaplan uniosl glowe. Plomienie zwijaly sie wokol babci Weatherwax, jednak byly dziwnie przejrzyste, jakby nie do konca realne. Tu i tam na jej sukni migotaly drobne zlote i zielone iskierki, a przez caly czas ogien huczal przy niej i migotal. Spojrzala na niego.
— Jestes teraz w skrzydlach feniksa, panie Oats! — zawolala, przekrzykujac halas. — I sie nie palisz!
Ptak trzepoczacy skrzydlami na jej dloni jarzyl sie blaskiem.
— Jak?
— To ty jestes uczonym! Ale samce ptakow zawsze lubia sie puszyc, prawda?
— Samce? To jest samiec feniksa?
— Tak!
Ptak skoczyl. To, co odlecialo… To, co odlecialo, o ile Oats mogl to ocenic, bylo ogromnym ptasim ksztaltem z jasnego plomienia, z malenka czarna sylwetka rzeczywistego ptaka tkwiaca wewnatrz, jak glowica komety.
Jesli to rzeczywisty ptak, pomyslal.
Feniks wzlecial na wieze. Urwany nagle krzyk dowodzil, ze jakis wampir okazal sie nie dosc szybki.
— On sie nie spali? — zapytal Oats slabym glosem.
— Nie przypuszczam — odparla babcia, przestepujac odlamki wrot. — To by nie mialo sensu.
— Czyli to musi byc magiczny ogien…
— Mowia, ze to, czy cie spali, czy nie, tylko od ciebie zalezy. Ogladalam je, kiedy bylam dzieckiem. Babcia mi o nich opowiadala. W zimne noce mozna bylo zobaczyc, jak tancza na niebie nad Osia, plonac zloto i zielono…
— To
— Nie wiem, co ja powoduje — przerwala mu ostro. — Ale wiem, czym jest: tancem feniksow. — Wyciagnela reke. — Powinnam trzymac cie za ramie.
— Zebym sie nie przewrocil? — Oats wciaz obserwowal ognistego ptaka.
— Wlasnie.
Kiedy wsparla sie na nim, feniks w gorze odchylil glowe i wrzasnal glosno w niebo.
— A ja uwazalem go za istote alegoryczna — westchnal kaplan.
— I co? Nawet alegorie musza jakos zyc — odparla babcia.
Wampiry nie sa zwykle sklonne do wspoldzialania. Nie lezy to w ich naturze. Kazdy wampir jest konkurentem w walce o nastepny posilek. Wlasciwie idealna dla wampira sytuacja jest taka, gdy wszystkie inne zostaly wybite i na calym swiecie nikt w nie juz nie wierzy. Sa z natury tak chetne do wspolpracy jak rekiny.
Wampyry sa takie same. Jedyna roznica polega na tym, ze nie znaja ortografii.
Resztka klanu przebiegla przez twierdze i skierowala sie do jedynych drzwi, ktore z jakichs powodow pozostaly otwarte.
Wiadro zawierajace koktajl wod poblogoslawionych przez Rycerza Offlera, najwyzszego kaplana Io oraz czlowieka tak ogolnie swiatobliwego, ze przez siedemdziesiat lat nie myl sie ani nie scinal wlosow, wyladowalo na pierwszej dwojce, ktora przekroczyla prog.
Nie bylo wsrod nich nikogo z rodziny hrabiego, ktora zgodnie przeszla do bocznej wiezy. Jakiz bylby sens utrzymywania podwladnych, gdyby nie pozwalalo im sie pierwszym wchodzic w podejrzane drzwi?
— Jak mogles byc taki… — zaczela Lacrimosa i urwala zaszokowana, gdy ojciec uderzyl ja w twarz.
— Musimy tylko zachowac spokoj — rzekl hrabia. — Nie ma powodow do paniki.
— Uderzyles mnie!
— I to ze spora satysfakcja — przyznal hrabia. — Tylko logiczne myslenie moze nas uratowac. Dzieki niemu przetrwamy.
— To nie dziala! — krzyknela Lacrimosa. — Jestem wampirem! Powinnam laknac krwi! A potrafie myslec tylko o filizance herbaty z trzema kostkami cukru, choc nie wiem, co to oznacza! Ta stara cos z nami robi, nie widzisz tego?
— Niemozliwe. Owszem, jest inteligentna jak na czlowieka, ale nie wydaje mi sie, zeby w jakikolwiek sposob mogla sie przedostac do twojej czy mojej glowy…
— Czasami nawet mowisz jak ona! — krzyknela Lacrimosa.
— Badz rozsadna, moja droga — uspokajal ja hrabia. — Pamietaj: co nas nie zabija, czyni nas silniejszymi.
— A co nas zabija, czyni nas martwymi! Widziales, co sie stalo z innymi! Tobie tez poparzylo palce!
— Chwilowy spadek koncentracji. Ta stara czarownica nie stanowi zagrozenia. Jest teraz wampirem. Poslusznym nam wampirem. Widzi swiat inaczej.
— Zwariowales? Cos zabilo Kryptofera!
— Pozwolil sobie na przestrach.
Reszta rodziny spojrzala na hrabiego podejrzliwie. Vlad i Lacrimosa porozumieli sie wzrokiem.
— Jestem calkowicie opanowany — rzekl hrabia. Jego usmiech przypominal smiertelna maske, zastygla i dziwnie spokojna. — Moj umysl jest niczym skala. Moje nerwy sa mocne. Wampir, ktory nie traci glowy… albo wampirzyca, naturalnie… nie moze byc pokonany. Czyz nie uczylem was tego? Co to jest?
Wyrwal dlon z kieszeni. Sciskal w niej bialy prostokat.
— Och, ojcze, to naprawde nie pora na… — Lacrimosa urwala nagle i gwaltownie zaslonila oczy. — Odloz to! Schowaj! To agatejski Chlong Przeznaczenia!
— Otoz to, czyli w rzeczywistosci trzy linie proste i dwa luki, estetycznie ulozone…
— …o czym nie mialabym pojecia, gdybys mi nie powiedzial, stary durniu! — krzyczala dziewczyna, cofajac sie powoli.
Hrabia zwrocil sie do syna.
— A czy ty… — zaczal.
Vlad odskoczyl, unoszac rece do oczu.
— To boli!
— Niedobrze; oboje chyba nie cwiczyliscie… — Hrabia odwrocil karte, by ja obejrzec.
Po czym zmruzyl oczy i odwrocil glowe.
— Co nam zrobiles?! — wrzeszczala Lacrimosa. — Nauczyles nas, jak wygladaja setki przekletych swietych symboli! Sa wszedzie! Kazda religia ma inny! Ty nas tego nauczyles, nieszczesny draniu! Linie, krzyze, kregi… Och… — Zauwazyla kamienny mur za plecami brata i zadrzala. — Gdziekolwiek spojrze, widze cos swietego! Ty nam pokazales, jak rozpoznawac wzorce! — krzyczala na ojca, odslaniajac zeby.
— Niedlugo wstanie dzien — przypomniala nerwowo hrabina. — Czy to bedzie bolesne?
— Nie! Oczywiscie nie! — krzyczal hrabia, gdy pozostali spojrzeli na blade swiatlo wpadajace przez wysokie okno. — To nabyta reakcja psychosomatyczna! Przesad! Wszystko tkwi w umysle!
— A co jeszcze tkwi w naszych umyslach, ojcze? — zapytal chlodno Vlad.
Hrabia krazyl po komnacie, starajac sie nie spuszczac z oka Lacrimosy. Dziewczyna zginala i prostowala palce, czasem warczala.
— Pytalem…
— Niczego nie mamy w umyslach, czego sami tam nie umiescilismy! — ryknal hrabia. — Widzialem umysl tej czarownicy! Jest slaby! Polega na sztuczkach! W zaden sposob nie mogla sie przedostac! Zastanawiam sie, czy nie dzialaja tu jeszcze inne sily…
Wyszczerzyl zeby na Lacrimose.