nizszym pietrze. Myslalem, ze beda dowodem na to, ze oba pietra dobudowano w tym samym czasie, co moze miec wplyw na decyzje Ufficio Catasto w sprawie mojego mieszkania.

Mowiac to, Brunetti zdal sobie sprawe, ze nie ma zielonego pojecia, o jaka decyzje mogloby tu chodzic.

– Wyszedlem wiec na taras, spojrzalem na okna ponizej i odwrocilem sie, zeby go zawolac. Wygladal, jakby zobaczyl zmije. Wrosl w ziemie niczym sparalizowany. No, takie przynajmniej odnioslem wrazenie – dodal, widzac sceptyczne spojrzenie Vianella. – Byl porzadnie wystraszony.

Vianello milczal.

– Gdybys go wtedy widzial, zrozumialbys, o co mi chodzi – rzekl Brunetti. – Przerazil sie na sama mysl, ze mialby sie wychylic przez taras.

– I co z tego wynika?

– To, ze wedlug mnie nie mogl w zaden sposob wejsc na jakiekolwiek rusztowanie, zwlaszcza sam.

– Czy cos mowil na ten temat?

– Na jaki temat?

– Ze ma lek wysokosci.

– Vianello, on nie musial nic mowic, to bylo ewidentne. Sparalizowalo go ze strachu. Takiego strachu nie da sie przezwyciezyc. To wykluczone.

– Ale nic panu o tym nie mowil – powtorzyl Vianello. – Prosze sie zastanowic. Przeciez nie wie pan, czy to perspektywa wyjscia na taras tak go przestraszyla. A moze przestraszyl sie czegos innego?

– Oczywiscie, ze mogl sie przestraszyc czegos innego – powiedzial Brunetti rozdrazniony. – Ale ja wiem, ze nie. Widzialem go. Rozmawialem z nim.

– No dobrze, i co dalej? – ustapil Vianello.

– No wiec jesli on nie wszedl na to rusztowanie sam, to nie mogl z niego spasc.

– Mysli pan, ze zostal zabity?

– Nie wiem. Ale powtarzam ci, ze na pewno nie znalazl sie na tym rusztowaniu z wlasnej woli.

– Czy widzial je pan, panie komisarzu?

– Rusztowanie? Nie, nie mialem czasu.

Vianello podciagnal rekaw munduru i spojrzal na zegarek.

– Mozemy pojsc tam teraz.

– O czwartej mam spotkanie z vice-questore – oswiadczyl Brunetti, rowniez sprawdzajac godzine. Mial jeszcze dwadziescia minut. Ich oczy sie spotkaly.

– Masz racje. Chodzmy – powiedzial.

Wychodzac z biura, weszli na chwile do pokoju odpraw i wzieli ze stolu poranne wydanie „Il Gazzettino”, w ktorym byl adres interesujacego ich budynku w dzielnicy Santa Croce. Poprosili glownego pilota, Bonsuana, zeby ich tam zawiozl. Kiedy lodz ruszyla, zaczeli na stojaco przegladac plan miasta. Numer, ktorego szukali, znajdowal sie na calle odchodzacej od Campo Angelo Raffaele. Lodz wywiozla ich prawie poza Zattere, na wody, gdzie nieco dalej majaczyl ksztalt jakiegos ogromnego statku, przycumowanego do nabrzeza i przytlaczajacego swym rozmiarem cala okolice.

– Moj Boze, a co to jest? – spytal Vianello, kiedy podplywali coraz blizej.

– To statek wycieczkowy, ten, ktory tu budowano. Jest podobno najwiekszy na swiecie.

– Jaki straszny. – Vianello zadarl glowe, zeby spojrzec na gorne poklady kolosa, ktore wystrzelily tuz nad nimi niby dziesieciopietrowy budynek. – Dlaczego on tu stoi?

– Przynosi miastu pieniadze, sierzancie – stwierdzil sucho Brunetti.

Vianello omiotl wzrokiem wody kanalu, a potem spojrzal na dachy miasta.

– Alez jestesmy sprzedajni – skwitowal.

Brunetti nie zaprotestowal.

Bonsuan podplynal dosc blisko wielkiego statku i zeskoczywszy na brzeg, zaczal przywiazywac cume do zelaznego stempla w ksztalcie grzyba, tak grubego, ze z pewnoscia przeznaczonego dla wiekszych lodzi. Kiedy sie wyprostowal, Brunetti powiedzial mu, ze nie musi na nich czekac, poniewaz nie wiadomo, jak dlugo tu zostana.

– Jesli panu komisarzowi nie przeszkadza, to ja zaczekam – odrzekl starszy czlowiek. – Wole byc tu niz wracac tam – dodal tonem wyjasnienia.

Bonsuan mial juz tylko kilka lat do emerytury i im blizsza jawila sie ta perspektywa, tym szczersze stawaly sie jego wypowiedzi.

Brunetti z Vianellem nic na to nie odrzekli, ale wiadomo bylo, ze mysla podobnie jak on. Zostawili Bonsuana i poszli w strone campo. Te czesc miasta Brunetti odwiedzal bardzo rzadko. Przychodzil tu kiedys z Paola do malej restauracyjki, w ktorej podawano ryby. Niestety, kilka lat temu restauracyjka zmienila wlasciciela, jedzenie nie bylo juz tak dobre, wiec przestali tu bywac. Jeszcze wczesniej Brunetti mial dziewczyne, ktora mieszkala w tych okolicach, ale to bylo naprawde bardzo dawno, za czasow studenckich, a ona umarla kilka lat temu.

Przeszli przez most i Campo San Sebastiano. Kierowali sie wciaz ku Campo Angelo Raffaele. Idacy przodem Vianello w pewnym momencie skrecil w lewo w calle i nagle ujrzeli rusztowanie, ktorego szukali; znajdowalo sie na fasadzie ostatniego budynku w rzedzie. Budynek mial trzy pietra i wygladal na niezamieszkany od lat. Oznaki opuszczenia rzucaly sie w oczy: od ciemnozielonych okiennic odlazila farba, marmurowe gargulce byly dziurawe. Z pewnoscia gdy padalo, woda lala sie na ulice, a moze nawet ciekla do wnetrza. Z dachu zwisal kikut zardzewialej anteny. Ten stan opuszczenia robil na rodowitych wenecjanach, ktorzy mieli wrodzona smykalke do kupowania i sprzedawania domow, naprawde przejmujace wrazenie, nawet jesli nie byli zainteresowani tym wlasnie miejscem.

Rusztowanie rowniez wygladalo tak, jakby je zbudowano bez zadnego celu – wszystkie okiennice byly szczelnie zamkniete i najwyrazniej nie prowadzono zadnych robot. Nic tez nie wskazywalo, ze dwa dni temu zdarzyl sie tu smiertelny wypadek, choc wlasciwie Brunetti nie bardzo wiedzial, co mialoby na to wskazywac.

Przeszedl na druga strone calle i oparl sie o sciane domu naprzeciw. Przyjrzal sie uwaznie calej fasadzie. Budynek wygladal rownie martwo, jak przed chwila. Potem sie odwrocil i przyjrzal drugiemu domowi, o ktorego sciane sie opieral. Ten rowniez wygladal na opuszczony. Spojrzal w lewo – calle konczyla sie kanalem, za ktorym widac bylo duzy ogrod.

Vianello rowniez obejrzal dokladnie oba budynki i ogrod.

– No, szefie, to nie jest wykluczone, prawda? – stwierdzil, zakonczywszy inspekcje.

Brunetti skinal glowa z aprobata.

– Tak. Nikt by nic nie zobaczyl. Dom naprzeciw jest pusty, ogrod wyglada na opuszczony. Pewnie w ogole nikt nie widzial, jak on spadl.

– Jesli spadl – dodal Vianello.

Zapadla cisza.

– Czy mamy w tej sprawie jakies zgloszenie? – spytal Brunetti po chwili.

– Nie wiem. Ktos musial zglosic, ze czlowiek spadl z rusztowania. Pewnie przyszli Vigili Urbani* [Vigili Urbani – Straz Obywatelska; ochotnicza formacja powolana do ochrony bezpieczenstwa i porzadku publicznego.] z San Polo, stwierdzili, ze to byl wypadek, i na tym sie skonczylo.

– Powinnismy z nimi pogadac – rzekl Brunetti, podchodzac do bramy domu. Do zelaznej obreczy przytwierdzonej do nadproza przymocowany byl lancuch z klodka, przytrzymujacy drzwi w marmurowej framudze.

– Ale jak on w ogole dostal sie do srodka? – spytal Brunetti.

– Moze powiedza nam to Vigili – odrzekl Vianello.

Vigili Urbani, niestety, nie potrafili nic wyjasnic. Wrocili wiec do lodzi i Bonsuan zawiozl ich Rio di San Agostino na posterunek niedaleko Campo San Stin. Policjant przy drzwiach rozpoznal ich i od razu zaprowadzil do oficera dyzurnego, porucznika Turcatiego. Turcati mial kruczoczarne wlosy i mundur uszyty na miare. To wystarczylo Brunettiemu, zeby zwracac sie do niego oficjalnie, uzywajac stopnia.

Kiedy usiedli i Brunetti przedstawil swoja wersje wydarzen, Turcati kazal sobie przyniesc teczke ze sprawa Rossiego. Mezczyzna, ktory zawiadomil o wypadku, wezwal rowniez pogotowie ratunkowe. Poniewaz najblizszy szpital, Giustiniani, nie mial wolnej karetki, Rossi zostal przewieziony do Ospedale Civile.

– Posterunkowy Franchi – powiedzial Brunetti, odczytawszy na raporcie. – Czy on jest teraz tutaj?

Вы читаете Znajomi Na Stanowiskach
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату