Watpil w to, gdyz Rossi nie wygladal na osobe, ktora kiedykolwiek maczalaby palce w czyms nielegalnym, ale w zyciu roznie bywa, wolal wiec sprawdzic.
Vianello podniosl dlon.
– Przykro mi, szefie. Nie chcialbym panu przerywac, ale czy zakladamy, ze to jest morderstwo?
Obydwaj zdawali sobie sprawe z ewentualnych trudnosci. Dopoki nie wyznaczono sedziego, zaden z nich nie mogl oficjalnie rozpoczynac dochodzenia, ale zeby go wyznaczono i zeby mogl podjac wlasciwe dzialania, nalezalo najpierw przedstawic przekonujace dowody popelnienia przestepstwa. Brunetti watpil, czy wrazenie, ze Rossi mial lek przestrzeni, bedzie wystarczajacym dowodem czegokolwiek. Z pewnoscia nie przestepstwa, a tym bardziej zabojstwa.
– Bede musial przekonac
– Tak, bedzie pan musial – rzekl Vianello.
– Vianello, zabrzmialo to sceptycznie.
W odpowiedzi Vianello uniosl jedna brew.
– No tak, watpie, zeby mu sie to spodobalo – zgodzil sie Brunetti. Vianello wciaz milczal. Patta godzil sie na podjecie dochodzenia tylko wtedy, gdy nie ulegalo najmniejszej watpliwosci, ze chodzi o przestepstwo. Istnialy zatem niewielkie szanse, aby pozwolil na wszczecie sledztwa w sprawie ewidentnie wygladajacej na nieszczesliwy wypadek, przynajmniej dopoki nie pojawi sie jakis niezbity dowod, ze jest odwrotnie.
Na szczescie – czy tez na nieszczescie dla siebie – Brunetti byl obiektywny. Wiedzial, jak absurdalne moga sie wydac jego podejrzenia i jak latwo moze je za takie uznac ktos, kto ich nie podziela. Rozsadek nakazywal zaakceptowanie oczywistosci: Franco Rossi zmarl po niefortunnym upadku z rusztowania.
– Pojedz jutro rano do szpitala, wez klucze do jego mieszkania i rozejrzyj sie tam – poprosil Vianella.
– Czego mam szukac?
– Nie mam pojecia – odparl Brunetti. – Moze jakiegos notesu z adresami, listow, nazwisk przyjaciol czy znajomych.
Zamyslony, nie zauwazyl nawet, ze przeplyneli pod Ponte della Pieta, i dopiero delikatne uderzenie lodzi o nabrzeze przed komenda uswiadomilo mu, ze sa na miejscu.
Wyszli na poklad. Brunetti pomachal w podziece Bonsuanowi, zajetemu zarzucaniem cum. Lalo jak z cebra. Przemkneli do frontowych drzwi. Otworzyl im policjant w mundurze. Zanim Brunetti zdazyl mu podziekowac, mlody czlowiek oznajmil:
–
– To on jeszcze jest w komendzie? – W glosie Brunettiego brzmialo zaskoczenie.
– Tak, panie komisarzu. Powiedzial mi, zebym zawiadomil pana, jak tylko pan wroci.
– Dziekuje. – Brunetti odwrocil sie do Vianella. – Lepiej pojde tam od razu.
Na pierwsze pietro weszli razem, starajac sie nie myslec, czego tez Patta moze chciec. Vianello poszedl korytarzem na tyl budynku, do laboratorium, gdzie krolowal technik Bocchese, fachowiec, ktory nigdy sie nie spieszyl i nie zwazal na hierarchie sluzbowa.
Brunetti zas udal sie do biura Patty.
– Przyszedl komisarz Brunetti,
Trudno bylo nie zauwazyc, ze mial na sobie szary kaszmirowy garnitur i krawat, ktory we Wloszech uchodzil za angielski krawat klubowy. Mimo ze wiosna byla deszczowa i zimna, przystojna twarz Patty, za owalnymi okularami w cienkiej oprawie, wygladala zdrowo i byla opalona. Okulary te byly juz co najmniej piata para, ktora Brunetti zaobserwowal na jego nosie, od kiedy Patta objal stanowisko wicekomendanta. Kiedys, kiedy Brunetti zapomnial wlasnych i wzial z biurka okulary szefa, zeby przyjrzec sie jakiejs fotografii, zorientowal sie, ze patrzy przez zwykle szklo.
– Wlasnie prosilam
– Tak, prosze bardzo, niech pan wejdzie,
Patta zaniknal drzwi, podszedl do dwoch foteli stojacych naprzeciw okien i poprosil Brunettiego, zeby usiadl na jednym z nich. Sam zajal drugi. Architekt wnetrz powiedzialby z pewnoscia o tych fotelach, ze ustawiono je pod „katem konwersacyjnym”.
– Ciesze sie, ze mogl mi pan poswiecic troche czasu,
– Musialem koniecznie wyjsc – wyjasnil.
– Myslalem, ze to mialo byc przed poludniem – rzekl Patta i na jego twarz wyplynal uprzejmy usmiech.
– Tak, ale pozniej nagle sie okazalo, ze musze wyjsc rowniez po poludniu. Nie mialem czasu pana zawiadomic.
– Czy nie ma pan
Brunetti, ktory czul wstret do telefonow komorkowych i odmawial noszenia
– Nie wzialem go ze soba, panie komendancie.
Zamierzal zapytac Patte, dlaczego go wezwal, ale po ostrzezeniu signoriny Elettry wolal milczec. Popatrzyl na zwierzchnika obojetnie.
– Chcialem z panem porozmawiac,
Brunetti staral sie, jak mogl, zeby nie okazac ciekawosci.
Patta zaglebil sie w fotelu i wyprostowal nogi. Przez chwile obserwowal swiatlo odbijajace sie w jego wyglansowanych eleganckich polbutach, po czym raptownym ruchem przyciagnal nogi do siebie i usiadl normalnie, pochylajac sie lekko do przodu. W ciagu paru sekund, ktore mu to zajelo, ku zdumieniu Brunettiego jakby postarzal sie o kilka lat.
– Chodzi o mojego syna – rzekl.
Brunetti wiedzial, ze Patta ma dwoch synow i ze jeden nazywa sie Roberto, a drugi Salvatore.
– O ktorego,
– O to dziecko, Roberta.
Roberto, szybko obliczyl Brunetti, musial miec juz co najmniej dwadziescia trzy lata. No coz, jego wlasna corka Chiara, mimo swoich pietnastu lat, tez byla dla niego dzieckiem i z pewnoscia zawsze dzieckiem pozostanie.
– Czy on nie studiuje na uniwersytecie,
– Tak, ekonomie handlu – odrzekl Patta i zamilkl, znow spogladajac na swoje buty. – Juz od paru lat – dodal, podnoszac wzrok na Brunettiego.
Coraz bardziej zaintrygowany Brunetti musial sie bardzo starac, zeby nie okazac ani nadmiernej ciekawosci, ani zbytniej obojetnosci. Sprawa mogla sie okazac zwyklym klopotem rodzinnym, ale badz co badz Patta byl jego zwierzchnikiem. Kiwnal wiec glowa w sposob, ktory wydal mu sie lekko zachecajacy, tak jak to robil czesto wobec zdenerwowanych swiadkow.
– Czy zna pan kogos w Jesolo? – spytal Patta.
– Przepraszam, gdzie,
– W Jesolo, w tamtejszej policji?
Brunetti zastanawial sie przez chwile. Faktycznie, mial pewne kontakty z policja na ladzie, ale chyba nie od strony wybrzeza adriatyckiego. O ile pamietal, Jesolo bylo miejscem pelnym nocnych klubow i dyskotek, przez ktore codziennie przewijaly sie tlumy turystow. Ludzie ci zatrzymywali sie w hotelach i co rano przeplywali lagune