zza szyby auta zaparkowanego przed domem. Brunettiego zaciekawilo, jak profesorzy Marca traktowali te kroliki pojawiajace sie w kazdej pracy, bawilo ich to czy draznilo? A w ogole dlaczego chlopak wszedzie je rysowal? I dlaczego dwa?
Na lewo od stosu szkicow lezal napisany recznie list. Nie bylo na nim adresu nadawcy, a znaczek pochodzil z regionu Trydentu. Stempel pocztowy byl rozmazany i nie mozna bylo odczytac nazwy miejscowosci. Brunetti spojrzal na dol strony i zobaczyl podpis:
Niechetnie zajrzal do listu. Zwykle rodzinne nowiny. Papa jest zajety wiosennym sadzeniem, Marii, ktora chyba, pomyslal Brunetti, musiala byc mlodsza siostra Marca, bardzo dobrze idzie w szkole. Briciola znow puscil sie za listonoszem; co do niej samej, ona czuje sie dobrze i ma nadzieje, ze Marco tez. Zyczy mu powodzenia w nauce i zeby nie mial zadnych zmartwien.
Nie,
Odlozyl list i szybko przejrzal pozostale papiery na stole. Byly jeszcze inne listy od matki, ale Brunetti juz do nich nie zagladal. W koncu w gornej szufladzie sosnowej komody stojacej po lewej stronie stolu znalazl notes, w ktorym byl adres i telefon rodzicow Marca. Wsunal go do kieszeni.
Odwrocil sie, slyszac halas przy drzwiach, i zobaczyl Gianpaola Guerriera, asystenta Rizzardiego. Brunettiemu wydawalo sie, ze ambicje zyciowe Guerriera mozna latwo wyczytac z jego twarzy i szybkich ruchow, choc to wrazenie moglo brac sie stad, ze wiedzial, iz mlody lekarz jest ambitny. Brunetti nie uwazal ambicji za zalete. Chcial polubic Guerriera, poniewaz odnosil sie on z szacunkiem do zmarlych, z ktorymi mial do czynienia, lecz jego powaga i brak poczucia humoru sprawialy, ze trudno bylo zywic do niego cos wiecej niz respekt. Guerriero, podobnie jak jego zwierzchnik, ubieral sie bardzo starannie. Dzis mial na sobie doskonale skrojony szary welniany garnitur. Towarzyszylo mu dwoch bialo odzianych pomocnikow z kostnicy, dzwigajacych nosze. Brunetti wskazal im glowa kuchnie.
– Niczego nie dotykajcie! – krzyknal za nimi Guerriero, zupelnie niepotrzebnie. Podal reke Brunettiemu.
– Powiedziano mi, ze to przedawkowanie – oznajmil.
– Tak wyglada – odrzekl komisarz.
Z kuchni nie dochodzil zaden dzwiek. Guerriero usmiechnal sie przepraszajaco do komisarza i poszedl obejrzec zwloki. Brunetti nie mogl nie zauwazyc, ze na jego torbie widnialo logo Prady. Potem podszedl do stolu i jeszcze raz przyjrzal sie rysunkom. Mial ochote sie usmiechnac, kiedy znow zobaczyl kroliki, ale jakos nie mogl.
Guerriero wrocil doslownie po paru minutach. Przystanal w drzwiach, zeby zdjac maske chirurgiczna.
– Heroina – powiedzial. – Mysle, ze smierc nastapila natychmiast, widzial pan – nie zdazyl nawet wyciagnac igly.
– Ale jak to sie moglo stac, zwazywszy, ze byl nalogowcem?
Guerriero zastanowil sie.
– W wypadku heroiny smierc mogla spowodowac domieszka jakiegos innego swinstwa. Albo zbyt silna reakcja organizmu, jesli chlopak na jakis czas odstawil narkotyk. Bo gdyby bral go regularnie, taka dawka nie zrobilaby mu krzywdy. To znaczy jesli to, co sobie wstrzyknal, bylo wyjatkowo czyste.
– A jakie jest pana zdanie? – spytal Brunetti. Kiedy zauwazyl, ze Guerriero zamierza zbyc go jakas formula, podniosl reke i dodal: – Nieoficjalnie, ma sie rozumiec.
Guerriero dlugo sie zastanawial. Brunetti domyslal sie, ze mlody lekarz rozwaza ryzyko wyrazenia opinii calkowicie prywatnej.
– Mysle, ze to moze byc ta druga ewentualnosc – powiedzial wreszcie.
Brunetti czekal na dalszy ciag.
– Nie obejrzalem jeszcze calego ciala – dodal po chwili Guerriero. – Tylko rece. Nie ma na nich zadnych swiezych sladow, natomiast jest bardzo duzo starych. Gdyby ostatnio bral heroine, klulby sie w rece. Nalogowcy uzywaja przewaznie tych samych miejsc. Mysle, ze od paru ostatnich miesiecy niczego nie bral.
– Ale do tego wrocil?
– No tak, tak to wyglada. Powiem panu wiecej, jak go dokladniej obejrze.
– Dziekuje,
– Tak, kazalem wlozyc cialo do torby. Skoro okna sa otwarte, wkrotce przestanie tak cuchnac.
– Slusznie. Bardzo dziekuje.
Guerriero skinal glowa.
– Kiedy zrobi pan sekcje? – spytal Brunetti.
– Najprawdopodobniej jutro rano – odrzekl Guerriero. – Teraz w szpitalu sprawy ida dosc wolno. Dziwne, jak niewielu ludzi umiera na wiosne. Portfel i rzeczy, ktore mial w kieszeni, zostawilem na stole kuchennym – dodal, chowajac maske chirurgiczna do swojej torby.
– Jeszcze raz dziekuje. Niech pan do mnie zadzwoni, jak pan cos znajdzie, dobrze?
– Jasne – powiedzial Guerriero, zegnajac sie, i wyszedl.
Chwile potem z kuchni wylonili sie dwaj sanitariusze, dzwigajac nosze ze zwlokami w plastikowym pokrowcu. Brunetti wolal nie myslec, jak sobie dadza rade na waskich i kretych schodach. Mezczyzni skineli glowami w jego kierunku i przeszli obok, nie zatrzymujac sie.
Kiedy odglosy ich krokow ucichly, Brunetti wrocil do kuchni.
Wyzszy z technikow – chyba Santini – podniosl glowe.
– Tu nic nie ma, panie komisarzu – oznajmil.
– Sprawdzil pan jego papiery? – spytal Brunetti, wskazujac stol, gdzie lezal portfel, jakies zmiete papierki i stos monet.
– Nie, myslelismy, ze pan bedzie chcial sam to zrobic – odpowiedzial kolega Santiniego.
– Ile tu jeszcze jest pokoi? – spytal Brunetti.
– Tylko lazienka. – Santini wskazal reka za siebie. – Musial spac na kanapie w tamtym pokoju.
– Znalezliscie cos w lazience?
Santini milczal.
– Nie ma tam zadnych igiel ani strzykawek, panie komisarzu – odpowiedzial na pytanie drugi technik. – Tylko to, co zwykle stoi w lazience, aspiryna, krem do golenia, paczka plastikowych nozykow. Zadnych przyborow narkomana.
– A co pan o tym wszystkim sadzi? – spytal go Brunetti.
– Mysle, ze dzieciak byl czysty – odrzekl technik bez najmniejszego wahania.
Brunetti popatrzyl na Santiniego, ktory od razu poparl slowa kolegi.
– Widujemy mnostwo narkomanow, wiekszosc z nich jest w okropnym stanie. Cale cialo maja poklute, nie tylko rece. – Mowiac to, pomachal energicznie dlonia, jakby odsuwajac od siebie obraz poklutych cial lezacych posrod tego, co zadalo im smierc. – Ten chlopak nie mial zadnych swiezych sladow.
Zapadlo milczenie.
– Czy ma pan jeszcze jakies zyczenie, panie komisarzu? – spytal w koncu Santini.
– Nie, raczej nie – odrzekl Brunetti. Zauwazyl, ze obydwaj technicy zdjeli maski. Zapach nawet tutaj, w miejscu, gdzie tak dlugo lezalo cialo, byl teraz duzo slabszy.
– Idzcie juz, wstapcie gdzies na kawe. Ja jeszcze troche sie rozejrze – powiedzial, wskazujac reka portfel i walajace sie papiery. – Spotkamy sie na dole.
Technicy szybko wyszli. Brunetti wzial do reki portfel i zdmuchnal z niego kurz. Bylo w nim piecdziesiat siedem tysiecy lirow. Na stole lezalo jeszcze dwa tysiace siedemset lirow w monetach, ktore ktos wylozyl, oprozniajac kieszenie Marca. W portfelu znajdowala sie
Na dworze zobaczyl, ze Vianello stoi obok jakiegos starszego czlowieka i lekko pochylony slucha, co mezczyzna ma do powiedzenia. Na widok komisarza sierzant poklepal staruszka po plecach i odwrocil sie od niego.
– Nikt nic nie widzial – oznajmil. – Nikt nic nie wie.