– Nie, dziekuje,
Odsunal krzeslo, wstal i wyszedl z kuchni. Po chwili trzasnely drzwi wyjsciowe. Czekajac, az kawa sie zaparzy, Brunetti stal i sluchal, jak Rafii zbiega po schodach. Odglos szybkich krokow zagluszylo po chwili bulgotanie dochodzace z ekspresu.
O tej porze tramwaje wodne nie byly jeszcze zatloczone, Brunetti zaczekal wiec na numer osiemdziesiat dwa i wysiadl na przystanku San Zaccaria. Kupil gazete i zabral ja ze soba do biura. Nie bylo w niej wzmianki na temat smierci Rossiego, a artykul o Marcu Landim nie zawieral w sumie zadnych informacji poza jego nazwiskiem i wiekiem. Powyzej znajdowalo sie niemal rutynowe juz doniesienie o kolejnym wypadku drogowym spowodowanym przez mlodziez. Samochod pelen mlodych ludzi roztrzaskal sie o platan rosnacy przy drodze do Treviso. Jedna osoba zginela, trzy zostaly ciezko ranne.
W ostatnich latach tyle razy juz czytal podobne doniesienia, ze bez zagladania do tekstu moglby powiedziec, co sie wydarzylo. Mlodzi – w tym przypadku dwoch chlopcow i dwie dziewczyny – wyszli z dyskoteki po trzeciej nad ranem i wsiedli do auta nalezacego do ojca chlopca, ktory prowadzil. Chwile potem kierowca padl ofiara tego, co gazety nazywaja
Brunetti odlozyl gazete i udal sie do gabinetu Patty. Nie widzac w poblizu signoriny Elettry, zapukal i wszedl.
Za biurkiem siedzial zupelnie inny czlowiek, w kazdym razie inny niz ten, ktorego widzial tu ostatnim razem. Najwyrazniej wrocil Patta: wysoki, przystojny, w doskonale skrojonym garniturze. Jego karnacja promieniowala zdrowiem, z oczu tchnely spokoj i powaga.
– O co chodzi,
– Chcialbym zamienic z panem slowo,
Patta odchylil nakrochmalony mankiet i spojrzal na swoj zloty zegarek.
– Mam niewiele czasu. O co chodzi?
– O Jesolo,
Patta wyprostowal sie, odwrocil lezaca przed nim kartke i przykryl ja zlozonymi dlonmi.
– Nie jestem pewien, o jaka decyzje panu chodzi,
– Chcialem sie dowiedziec, czy panski syn zgadza sie podac nazwiska ludzi, ktorzy dostarczaja mu narkotyki. – Ze zwykla sobie ostroznoscia Brunetti nie uzyl slow „od ktorych panski syn kupuje narkotyki”.
– Gdyby ich znal, jestem pewien, ze chetnie powiedzialby wszystko policji. – W glosie Patty Brunetti wyczul te sama pelna urazy konsternacje, jaka czesto zauwazal u niechetnych do wspolpracy swiadkow i podejrzanych, na jego twarzy zas zobaczyl ten sam niewinny, lekko zdziwiony usmiech. Ton Patty nie zachecal do sprzeciwu.
– Gdyby ich znal? – powtorzyl za nim Brunetti.
– Wlasnie. Jak pan wie, on nie ma pojecia, jak te narkotyki dostaly sie w jego posiadanie ani tez kto mogl mu je podrzucic. – Glos Patty byl spokojny, a spojrzenie nieruchome.
Ach, wiec to tak, pomyslal Brunetti.
– A co z odciskami palcow, comandante? – spytal.
Patta usmiechnal sie szeroko i najwyrazniej szczerze.
– Wiem, jakie wrazenie musialo to wywolac podczas jego pierwszego przesluchania. Ale syn mi powiedzial – i powiedzial to tez policji – ze znalazl te saszetke, kiedy wrocil z dyskoteki i wlozyl reke do kieszeni, zeby wyjac papierosy. Nie mial pojecia, co to moze byc, wiec tak jak zrobilby kazdy na jego miejscu, otworzyl saszetke, zeby zobaczyc, co w niej jest, i wtedy prawdopodobnie dotknal paru zawiniatek.
– Paru? – spytal Brunetti bez sceptycyzmu, co kosztowalo go sporo wysilku.
– Paru – powtorzyl Patta tonem, ktory ucinal dalsza dyskusje.
– Czy widzial pan juz dzisiejsze gazety? – spytal Brunetti, sam sie sobie dziwiac, ze o to pyta. Jego zwierzchnik rowniez byl zaskoczony.
– Nie – odrzekl Patta, po czym niepotrzebnie, zdaniem Brunettiego, dodal: – Nie mialem czasu na przegladanie gazet.
– Zeszlej nocy pod Treviso rozbily sie autem cztery mlode osoby. Wracali z dyskoteki, samochod zjechal z drogi i wpadl na drzewo. Jeden z chlopcow, student uniwersytetu, zginal na miejscu, a pozostale osoby sa powaznie ranne. – Brunetti zamilkl, robiac dyplomatyczna przerwe.
– Nie, nie czytalem tego – rzekl Patta. On rowniez zrobil przerwe, ale byla to przerwa, jaka robi dowodca artylerii, podejmujac decyzje o sile kolejnej salwy. – Dlaczego pan o tym mowi?
– Jeden z pasazerow nie zyje, comandante. Gazety pisaly, ze w momencie uderzenia w drzewo auto jechalo z szybkoscia stu dwudziestu kilometrow na godzine.
– To bardzo przykre,
– To wszystko,
Brunetti opuscil gabinet szefa. Serce bilo mu tak mocno, ze musial oprzec sie o sciane, aby ochlonac. Jak to dobrze, ze nie ma signoriny Elettry, pomyslal. Postal tak chwile, czekajac, az jego oddech sie uspokoi, po czym wrocil do swego pokoju.
Wiedzial, co w tej sytuacji powinien zrobic – rutynowe zajecia spowoduja, ze wscieklosc na Patte minie. Zaczal wiec przekladac papiery na biurku, az natrafil na numer, ktory znalazl w portfelu Rossiego. Zadzwonil do Ferrary. Tym razem ktos odebral juz po trzecim sygnale.
– Gavini i Cappelli – odezwal sie kobiecy glos.
– Dzien dobry,
– Chwileczke – rzekla kobieta, jakby spodziewala sie jego telefonu. – Lacze.
Po chwili sluchawke podniosl jakis mezczyzna.
– Gavini. Bardzo sie ciesze, ze ktos w koncu odpowiedzial na nasz telefon. Mam nadzieje, ze dowiem sie czegos od pana.
Glos byl gleboki i melodyjny i przebijala w nim niecierpliwosc, zeby uslyszec wyjasnienia, jakiekolwiek by one byly. Zaskoczony Brunetti nie wiedzial, jak zareagowac.
– Obawiam sie, ze jest pan w korzystniejszym polozeniu niz ja, signor Gavini – powiedzial w koncu. – Gdyz ja nic nie wiem o panskim telefonie.
W sluchawce zapadla cisza.
– Mimo to bardzo bym chcial sie dowiedziec, jakich informacji oczekuje pan od weneckiej policji.
– Informacji o Sandrze – powiedzial Gavini. – Zadzwonilem zaraz po jego smierci. Wiem od jego zony, ze znalazl w Wenecji swiadka gotowego zeznawac. Naprawde nie wie pan, o co chodzi?
– Nie wiem,
– Z jednym z policjantow. Nie zapamietalem nazwiska.
– A bylby pan laskaw powtorzyc, co mu pan powiedzial? – spytal Brunetti, przysuwajac do siebie kartke.
– Mowilem panu, zadzwonilem zaraz po smierci Sandra. Wie pan cos o tej sprawie?
– Nie, nic nie wiem.
– Sandro Cappelli – rzekl Gavini.
Brunetti mial wrazenie, ze slyszal juz to nazwisko, choc nie mogl sobie przypomniec, skad je zna. Budzilo w nim zle skojarzenia, tego byl pewien.
– To byl moj wspolnik – dodal Gavini.
– W jakiej branzy, signor Gavini?
– W kancelarii adwokackiej. Jestesmy prawnikami. Czy pan doprawdy nic nie wie? – Po raz pierwszy w glosie