wiele lepsza smierc.

Otrzasnal sie z tych wspomnien i wyciagnal z szuflady aktualny grafik dyzurow, z ktorego z ulga wyczytal, ze w tym tygodniu Vianello pelni nocna sluzbe. Zadzwonil do niego – sierzant wlasnie odnawial kuchnie i z zadowoleniem przyjal propozycje Brunettiego, aby spotkali sie w Ufficio Catasto nazajutrz o jedenastej przed poludniem.

Tak jak wiekszosc Wlochow Brunetti nie mial ani nie chcial miec znajomych w Guardia di Finanza. Niemniej musial jakos dotrzec do informacji na temat Volpatow, ktore ten urzad posiadal, gdyz tylko Finanza, wsciubiajaca nos w najintymniejsze sekrety finansowe obywateli, mogla miec pojecie, jaka czesc olbrzymiego majatku Volpatow byla zgloszona, a tym samym opodatkowana. Zamiast lamac sobie glowe, jakich formalnosci nalezaloby dopelnic, by uzyskac te informacje, Brunetti zadzwonil do signoriny Elettry.

– Ach, Guardia di Finanza! – powiedziala, nie kryjac radosci, jaka sprawila jej ta prosba. – Od dawna marze o czyms takim.

– Czy moglaby to pani zalatwic na wlasna reke, signorina?

– Czemu nie – odrzekla zdziwiona, ze ja o to pyta. – Tyle ze byloby to klusownictwo, prawda?

– A jesli ja pania o to poprosze?

– To co innego. To oznacza polowanie na grubego zwierza – powiedziala, wzdychajac, i rozlaczyla sie.

Brunetti zadzwonil do wydzialu dochodzeniowego i zapytal, kiedy dostanie raport w sprawie budynku, przed ktorym znaleziono Rossiego. Po kilku minutach powiedziano mu, ze wprawdzie na miejsce zdarzenia wyslano dwoch policjantow, ale poniewaz na rusztowaniach pracowali robotnicy, stwierdzili, ze i tak nic nie znajda. Wrocili do komendy, nie wchodzac nawet do domu.

Juz chcial zrezygnowac, zniechecony kolejnym niepowodzeniem wynikajacym z braku zaangazowania i inicjatywy, kiedy przyszlo mu do glowy, zeby spytac, ilu robotnikow tam pracowalo.

Poproszono go, zeby zaczekal, i po chwili do telefonu podszedl jeden z policjantow, ktorzy mieli zbadac to miejsce.

– Tak, commissario?

– Kiedy podeszliscie do budynku, ilu robotnikow tam pracowalo?

– Widzialem dwoch, na drugim pietrze.

– Czy ktos stal na rusztowaniu?

– Nie widzialem nikogo.

– Tylko tych dwoch?

– Tak jest.

– Gdzie dokladnie sie znajdowali?

– Przy oknie.

– A gdzie byli, kiedy przyjechaliscie?

Policjant zastanowil sie chwile.

– Podeszli do okna, gdy zastukalismy do drzwi – odrzekl.

– Prosze mi dokladnie opowiedziec, jak to sie odbylo – nalegal Brunetti.

– Probowalismy otworzyc drzwi, ale byly zamkniete, potem zapukalismy i jeden z nich wystawil glowe przez okno i spytal, czego chcemy. Pedone wyjasnil, kim jestesmy i po co przyszlismy, na co ten facet powiedzial, ze oni pracuja tu juz od dwoch dni, ze jest straszny balagan, wszedzie mnostwo brudu i pylu, i ze i tak wszystko poprzestawiali. Potem podszedl ten drugi. Nie odezwal sie, ale byl caly zakurzony, wiec bylo jasne, ze tam pracuja.

Zapadla dluga cisza.

– No i? – przynaglil go Brunetti.

– Pedone zapytal o okna i rusztowania na fasadzie, bo to mielismy dokladnie obejrzec, prawda, commissario?

– Tak.

– Facet powiedzial, ze oni przez caly dzien wciagali przez okna worki z cementem, wiec Pedone uznal, ze w tej sytuacji nie ma sensu tego ogladac.

Brunetti milczal. Po dluzszej chwili spytal:

– Jak byli ubrani?

– Slucham?

– Jak byli ubrani? Jak robotnicy?

– Nie wiem, panie komisarzu. Byli w oknie na drugim pietrze, a my patrzylismy na nich z dolu, wiec widzielismy tylko glowy i ramiona. – Policjant zastanowil sie chwile i dodal: – Wydaje mi sie, ze ten, z ktorym rozmawialismy, mial na sobie marynarke.

– Dlaczego w takim razie wzieliscie go za robotnika?

– Bo tak powiedzial, commissario. A poza tym, jesli nie byl robotnikiem, to co by robil w tym budynku?

Brunetti domyslal sie, co ci ludzie mogli tam robic, uznal jednak, ze nie ma sensu o tym wspominac. Przez chwile mial ochote rozkazac policjantowi, zeby wraz z kolega natychmiast tam wrocili i dokladnie zbadali miejsce wypadku, ale sie rozmyslil. Podziekowal za informacje i sie rozlaczyl.

Dziesiec lat temu taka rozmowa wyprowadzilaby go z rownowagi; dzis jedynie potwierdzila nieciekawa opinie, jaka mial o swoich kolegach po fachu. W najczarniejszych chwilach zastanawial sie, czy przypadkiem wiekszosc z nich nie jest oplacana przez mafie, choc wiedzial, ze ten incydent byl tylko kolejnym przykladem szerzacych sie w policji niekompetencji i zobojetnienia. Lub, byc moze, byl to przejaw coraz silniejszego poczucia – ktore i jemu nie bylo obce – ze wszelkie proby zapobiegania przestepstwom lub karania ich sprawcow sa skazane na porazke.

Zamiast jednak tkwic tu niczym w ostatnim bastionie oporu, zamknal w szufladzie dokumenty dotyczace Volpatow i wyszedl z biura. Dzien probowal go znecic wszystkimi urokami: ptaki wesolo swiergotaly, glicynia roztaczala slodki zapach, ktory docieral tu az z drugiego brzegu kanalu, wreszcie jakis zblakany kot podszedl i zaczal ocierac mu sie o nogi. Brunetti nachylil sie i podrapal go za uszami. Wiedzial juz, co zrobi.

Doszedl do nabrzeza i wsiadl do tramwaju wodnego plynacego w kierunku dworca. Wysiadl na San Basilio, cofnal sie nieco ku Angelo Raffaele i chwile potem dotarl do waskiej uliczki, przy ktorej znaleziono cialo Rossiego. Skrecil w nia i zobaczyl dom, do ktorego zmierzal – nie zauwazyl jednak, zeby ktokolwiek przy nim pracowal. Na rusztowaniach nie krecili sie zadni robotnicy, a okiennice byly zamkniete. Podszedl blizej i przyjrzal sie drzwiom. Wciaz wisial na nich metalowy lancuch z klodka, ale sruby mocujace skobel do framugi byly obluzowane, tak ze cale to zabezpieczenie mozna bylo bez trudu zdjac, co tez Brunetti zrobil. Drzwi otworzyly sie, skrzypiac na zawiasach.

Wszedl do srodka. Z ciekawosci sprawdzil, czy bedac po tej stronie, moze powtykac z powrotem do dziurek sruby przytrzymujace skobel – bylo to mozliwe, poniewaz lancuch byl wystarczajaco dlugi i mogl swobodnie przelozyc dlon przez szczeline. Kiedy wlozyl sruby na miejsce, przyciagnal drzwi do siebie. Byl teraz bezpieczny, gdyz z zewnatrz dom wygladal na zamkniety.

Odwrocil sie i na koncu korytarza zobaczyl kamienne schody. Nie robiac zadnego halasu, Brunetti wspial sie na drugie pietro, gdzie przystanal nieco zdezorientowany, poniewaz wchodzac po schodach, wielokrotnie skrecal. Z lewej strony przesaczal sie do srodka promyczek swiatla, przypuszczal wiec, ze tam jest fasada domu. Skierowal sie ku niej.

Gdzies z gory dobiegl go niewyrazny, stlumiony dzwiek. Zamarl i zaczal sie zastanawiac, gdzie tym razem zostawil pistolet: zamkniety w metalowej kasetce w domu, w szafce na strzelnicy czy w kieszeni marynarki wiszacej w szafie w jego biurze. Po co dociekac, gdzie moze byc, skoro wiadomo na pewno, ze nie ma go przy sobie.

Czekal, wydychajac powietrze przez usta; wyraznie czul czyjas obecnosc. Przestepujac przez pusta plastikowa butelke, podszedl do drzwi po prawej stronie i stanal we wnece. Spojrzal na zegarek: szosta trzydziesci. Niedlugo zacznie zapadac zmrok, wewnatrz juz bylo ciemno, tylko nikle swiatlo przesaczalo sie przez zasloniete okiennicami frontowe okna.

Czekal. W tym byl naprawde dobry. Kiedy ponownie spojrzal na zegarek, byla szosta trzydziesci piec. Znow uslyszal niewyrazny dzwiek, nadal dobiegajacy z gory, ale blizszy, wyrazniejszy. Po dluzszej przerwie lagodny dzwiek zaczal jakby schodzic schodami w jego kierunku. Teraz byl to bez watpienia odglos krokow na drewnianych schodach prowadzacych na strych.

Czekal. W slabym swietle przenikajacym z dworu wnetrze klatki schodowej widoczne bylo jak za mgla i

Вы читаете Znajomi Na Stanowiskach
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату