Przed oczami Brunettiego znow pojawil sie obraz obskurnego strychu i dwoch zwalonych jedno na drugim cial.
– Wiem. Cala twarz byla zakrwawiona.
– To byla jej krew – powiedzial Rizzardi, kladac akcent na slowie „jej”. Zanim Brunetti zdazyl zareagowac, dodal: – Natomiast krew w jej ustach byla krwia kogos innego.
– Zecchina?
– Nie.
– Och, Boze, ona go ugryzla – powiedzial Brunetti. – Czy jest tego dosyc, zeby… – zamilkl, nie bedac pewnym, o co ma wlasciwie spytac. Czytal wiele raportow o porownywaniu DNA pobranego z probek krwi czy spermy, o tym, ze moze to stanowic material dowodowy i posluzyc do identyfikacji sprawcy, ale nie mial wystarczajacej wiedzy, by zrozumiec, na czym to polega ani nie przejawial checi, zeby sie w to zaglebiac.
– Tak – odrzekl Rizzardi. – Znajdz mi tego, kogo ona ugryzla, a ja sie zajme reszta.
Zapadla cisza. Brunetti czul, ze lekarz chce mu jeszcze cos powiedziec.
– O co ci chodzi? – spytal.
– Wynik testu jest pozytywny.
Co mial na mysli? Jakiego testu? Czy chodzilo o jakies probki?
– Nie rozumiem – powiedzial.
– Wynik ich testu jest pozytywny. Oboje byli chorzy.
–
– To jest pierwsza rzecz, ktora sprawdzamy u narkomanow. Chlopak byl bardzo chory. Wirus juz go wyniszczyl. Mial przed soba nie wiecej niz trzy miesiace zycia. Nie zauwazyles?
Tak, oczywiscie, ze zauwazyl, jak chlopak byl wyniszczony, ale nie skojarzyl tego z AIDS. Moze podswiadomie nie chcial o tym myslec. Nie przyszlo mu do glowy, ze z tego powodu Zecchino jest taki chudy.
– A co z dziewczyna? – spytal.
– Ona byla w duzo lepszym stanie, choroba nie poczynila takiego spustoszenia. Jej organizm jeszcze walczyl, jeszcze mial sily.
– Przeciez sa podobno jakies nowe lekarstwa? Dlaczego sie nie leczyli? – spytal Brunetti, jakby sie spodziewal, ze Rizzardi znajdzie na to odpowiedz.
– Nie wiem, Guido, dlaczego sie nie leczyli – odpowiedzial lekarz cierpliwie, pamietajac, ze dorastajace dzieci Brunettiego sa niewiele mlodsze od obydwu ofiar. – Ale nie znalazlem w ich krwi sladu lekow. Zreszta narkomani przewaznie sie nie lecza.
– Powiedz mi teraz, co z tym ugryzieniem? – zmienil temat Brunetti.
– Dziewczyna miala pelno skory miedzy zebami, czyli kogos powaznie zranila.
– Czy w ten sposob mozna sie zarazic? – spytal Brunetti, zdziwiony, ze po latach kampanii informacyjnej, pogadanek i artykulow w gazetach on sam wlasciwie nic nie wie.
– Teoretycznie tak. Takie przypadki zarazenia sa opisane w literaturze fachowej. Osobiscie nie zetknalem sie z nimi, ale mysle, ze to jest mozliwe. Z tym, ze ta choroba nie jest juz teraz tak grozna jak dawniej; nowe lekarstwa sa dosc skuteczne, jesli zastosuje sie je od samego poczatku.
Brunetti sluchal i zastanawial sie nad mozliwymi konsekwencjami ignorancji takiej, jaka on przejawial. Jesli on, czlowiek w miare inteligentny i oczytany, nie jest pewien, czy ta choroba mozna sie zarazic przez ugryzienie, a wiec obawia sie, ze mozna, nie zdziwiloby go, gdyby inni tez sie bali.
– Jak duza jest ta rana? – zapytal.
– Na ramieniu ugryzionego brakuje sporego plata skory. Dziewczyna miala tez w ustach wlosy, prawdopodobnie pochodzace z przedramienia.
– Ale jak duza?
Po chwili zastanowienia Rizzardi powiedzial:
– Mniej wiecej taka jak po ugryzieniu psa, na przyklad cocker-spaniela.
Zaden z nich nie zareagowal na to dziwne porownanie.
– Czy ugryziony bedzie musial zglosic sie do lekarza?
– Moze tak, moze nie. Jesli rana sie zainfekuje, to tak.
– Albo kiedy sie dowie, ze ona byla chora na AIDS – rzekl Brunetti, pewien, ze w tej sytuacji kazdy ze strachu przed choroba natychmiast pobiegnie do specjalisty dowiedziec sie o prawdopodobienstwo zarazenia. Na pewno nalezy zawiadomic lekarzy, pogotowia szpitalne, nawet apteki, bo morderca byc moze pojdzie kupic srodek antyseptyczny lub opatrunek.
– Czy chcialbys mi jeszcze cos powiedziec? – spytal Rizzardiego.
– Chlopak umarlby przed koncem lata. Ona mogla przetrzymac rok, ale nie dluzej.
Zapadla cisza.
– Czy myslisz, Guido, ze to wszystko, co robimy, zostawi na nas jakies pietno? – dodal nagle Rizzardi zupelnie innym tonem.
– Moj Boze, mam nadzieje, ze nie – powiedzial Brunetti lagodnie, dodajac, ze zadzwoni do niego, jak tylko ustali tozsamosc dziewczyny, i odlozyl sluchawke.
Rozdzial 22
Po rozmowie z Rizzardim Brunetti zadzwonil do pokoju odpraw i poprosil, by go natychmiast zawiadomiono, gdyby ktokolwiek zglosil zaginiecie siedemnastoletniej dziewczyny, oraz by sprawdzono pod tym katem zgloszenia z ostatnich kilku tygodni. Dopuszczal jednak mozliwosc, ze nikt o tym nie zameldowal: wiele dzieciakow wloczylo sie samopas i rodzice nie przejmowali sie dluzsza ich nieobecnoscia w domu. Poza tym Brunetti nie byl pewien wieku dziewczyny. Mial tylko nadzieje, ze nie byla mlodsza, niz mu sie wydawalo. Rizzardi zapewne to ustalil, ale na razie nie chcial go pytac.
Zszedl do toalety, umyl rece, wytarl je i ponownie umyl. Wrociwszy do swego pokoju, wyciagnal z szuflady kartke i napisal drukowanymi literami: OFIARA MORDERSTWA MSCI SIE SMIERTELNYM UGRYZIENIEM. Taki naglowek chetnie by zobaczyl w jutrzejszych gazetach. Przyjrzal sie tekstowi, zastanawiajac sie nad tym, o czym mowil Rizzardi: jakie pietno pozostawia na nich takie rzeczy? W gornym wierszu, miedzy „msci sie” a „smiertelnym”, dopisal slowa „zza grobu”. Przypatrzyl sie naglowkowi jeszcze raz i zobaczyl, ze wersja z dopiski jest za dluga. Skreslil „zza grobu”. Wyjal wyswiechtany notes z adresami i wybral numer reportera z dzialu kryminalnego w „Il Gazzettino”. Jego przyjaciel, zadowolony, ze Brunettiemu przypadl do gustu poprzedni artykul, obiecal dopilnowac, aby artykul z proponowanym naglowkiem, wedlug niego swietnym, znalazl sie w porannym wydaniu.
– Nie chce cie pakowac w klopoty. Nie bedziesz mial nieprzyjemnosci, jesli to wydrukujesz? – zapytal Brunetti, slyszac zapal w jego glosie.
Dziennikarz sie rozesmial.
– Klopoty? Ze wydrukuje nieprawde? Ja? – Juz sie zegnal, ale Brunetti go przytrzymal.
– Myslisz, ze moglbys to upchnac w „La Nuova”? Chcialbym, zeby artykul ukazal sie w dwoch gazetach.
– Pewnie tak. Oni, oszczedzajac na kosztach zbierania informacji, stale wlamuja sie do naszego komputera. Wystarczy wprowadzic do niego artykul i oni na pewno go wykorzystaja, zwlaszcza jesli sie postaram, zeby zabrzmial drastycznie. Sa bardzo lasi na krew. Tylko pewnie wyrzuca twoj tytul. – W glosie dziennikarza zabrzmial prawdziwy zal. – Zawsze zmieniaja naglowki, chocby o jedno slowo.
Zadowolony z tego, co uzyskal, Brunetti nie meczyl dluzej przyjaciela i pozegnali sie.
Zeby czyms sie zajac i choc na chwile oderwac sie od biurka, Brunetti zszedl do biura signoriny Elettry, ktora siedziala zaczytana w jakims pismie.
– Ach, wrocil pan,
– Slyszalam o tych dwojgu mlodych – powiedziala. – Tak mi przykro.
Nie bardzo wiedzial, czy ma podziekowac za te kondolencje, wiec tylko kiwnal glowa i otworzyl teczke.
– Volpatowie?