przejrzec. Nie posluchal go jednak i stal teraz bezczynnie w promieniach slonca przed budynkiem naprzeciwko, czekajac na kolegow.

Pojawili sie niedlugo potem. Wyslal ich na gore, ledwo powstrzymujac sie od zlosliwego komentarza, ze poniewaz teraz nie ma zadnych robotnikow na rusztowaniu, beda mogli bez przeszkod zajac sie badaniem miejsca zbrodni. Kpiny nie poprawia sytuacji, a im nic nie pomoze, jesli sie dowiedza, ze ostatnim razem wystrychnieto ich na dudka.

Zapytal, ktorego lekarza wezwali, i z zadowoleniem dowiedzial sie, ze Rizzardiego. Nie ruszyl sie, kiedy ekipa zajmowala dom, i dwadziescia minut pozniej, kiedy patolog przyjechal, wciaz stal na ulicy w tym samym miejscu. Przywitali sie skinieniem glowy.

– Nastepny?- spytal Rizzardi.

– Nastepnych dwoje – rzekl Brunetti, prowadzac go do budynku.

Otworzono wszystkie okiennice i do srodka wpadalo swiatlo, wiec weszli na pietro bez zadnych trudnosci. U szczytu schodow ich wzrok przyciagnal jaskrawy blask lamp technikow wylewajacy sie ze strychu na korytarz. Poszli w jego kierunku niczym cmy, zeby jeszcze raz zobaczyc, jak kruchy jest organizm czlowieka, jak prozna nadzieja.

Rizzardi podszedl i popatrzyl z gory na ciala. Wlozyl gumowe rekawiczki i schylil sie, by dotknac szyi dziewczyny, potem chlopca. Postawil skorzana torbe na podlodze, przykucnal i odsunal dziewczyne od ciala chlopaka, przewracajac ja na plecy. Lezala, patrzac niewidzacymi oczyma w sufit, a jej zgruchotana reka zeslizgnela sie z tulowia i plasnela o podloge. Brunetti drgnal. Odwrocil wzrok.

Po chwili podszedl do Rizzardiego, stanal przy nim i spojrzal w dol. Glowe dziewczyny oblepialy krotkie, ufarbowane henna na ciemnoczerwono, tluste i brudne wlosy. Przez rozchylone wargi, poplamione zakrzepla krwia, widac bylo zaskakujaco ladne, rowne i blyszczace zeby. Strumien krwi, ktory musial wyplynac ze zmasakrowanego nosa, najwyrazniej skierowal sie ku oczom, kiedy lezala na podlodze. Czy byla ladna? Czy przecietna?

Teraz Rizzardi wsunal dlon pod podbrodek Zecchina i obrocil jego twarz w kierunku swiatla.

– Obydwoje zostali zabici ciosami w glowe – stwierdzil, wskazujac palcem miejsce z lewej strony na czole chlopaka. – To nie jest latwe. Wymaga mnostwa sily. Albo mnostwa ciosow. No i ofiara nie umiera od razu. Ale przynajmniej po paru pierwszych ciosach nie czuje juz bolu. – Znow popatrzyl na dziewczyne, zbadal ciemniejaca wkleslosc z tylu glowy, a potem dwa slady na przedramieniu. – Mysle, ze ja przytrzymano podczas bicia kawalkiem drewna albo jakas rura.

„Jak Rossiego” – pomysleli obydwaj w duchu.

Rizzardi wyprostowal sie, sciagnal rekawiczki i wsadzil je do kieszeni marynarki.

– Kiedy bedziesz mogl sie tym zajac? – Brunettiemu nie przyszlo do glowy inne pytanie.

– Mysle, ze dzis po poludniu. – Rizzardi wiedzial, ze nie ma sensu proponowac Brunettiemu, zeby asystowal przy sekcji. – Zadzwon do mnie po piatej, powinienem juz cos wiedziec. Ale nie nalezy sie spodziewac zadnych rewelacji. Wszystko, co istotne, zobaczylismy juz teraz.

Rizzardi wyszedl, a technicy zabrali sie do sprzatania, odgrywajac ponura parodie domowych porzadkow: zamiatali, odkurzali i zabezpieczali wszystkie znalezione drobiazgi. Brunetti zmusil sie do przejrzenia kieszeni obydwu ofiar. Przeszukal ubrania rzucone na ziemie, a potem naciagnal gumowe rekawiczki, ktore dal mu Del Vecchio, i podszedl do cial. W kieszonce na piersi koszuli Zecchina znalazl jeszcze wiecej plastikowych saszetek z bialym proszkiem. Podal je Del Vecchiowi, ktory delikatnie poprzyczepial do nich etykietki z opisem i schowal do torby z dowodami rzeczowymi.

Brunetti odetchnal z ulga, kiedy zobaczyl, ze Rizzardi zamknal juz zmarlym oczy. Obnazone nogi Zecchina przypomnialy mu konczyny wychudzonych postaci, tloczacych sie u bram obozow koncentracyjnych. On tez wygladal jak szkielet powleczony skora, prawie pozbawiony miesni, a oba uda pokrywaly czerwone krosty; nie potrafil rozstrzygnac, czy byly to zaropiale slady po starych ukluciach, czy jakas choroba skory. Dziewczyna, mimo ze rowniez straszliwie chuda i prawie bez biustu, nie byla tak wyniszczona. Wciaz wstrzasniety tym widokiem, Brunetti odwrocil sie i zszedl na dol.

Poniewaz byl odpowiedzialny za te czesc dochodzenia, postanowil zrobic dla ofiar przynajmniej to, zeby zostac do czasu, az ciala zostana wyniesione, a technicy zakoncza prace, usatysfakcjonowani, ze znalezli, zabezpieczyli i zbadali wszystko, co moze pozniej przydac sie policji do wykrycia sprawcow zbrodni. Przespacerowal sie powoli do konca calle i spojrzal na ogrod po drugiej stronie. Forsycje zawsze wygladaly ladnie, nawet jesli mialy niewiele kwiatow.

Oczywiscie beda musieli przeszukac dokladnie caly okoliczny teren i wypytac mieszkancow, czy nie widzieli kogos krecacego sie kolo budynku. Kiedy sie odwrocil, zobaczyl, ze na drugim koncu calle, tam gdzie laczyla sie z szersza uliczka, zebrala sie juz grupka ludzi. Ruszyl w ich kierunku, obmyslajac po drodze pierwsze pytania.

Tak jak sie spodziewal, nikt nic nie widzial, ani tego, ani zadnego innego dnia w ciagu ostatnich tygodni. Nikt nie wiedzial, ze mozna bylo sie dostac do tego domu. Nikt nie znal Zecchina ani nie przypominal sobie dziewczyny. Poniewaz nie ma zadnej metody, zeby zmusic ludzi do mowienia, Brunetti zrezygnowal z dalszego wypytywania. I choc nie mial powodow, by im nie wierzyc, wiedzial z doswiadczenia, ze jesli chodzi o kontakty z policja, niewielu Wlochow pamieta cos wiecej niz wlasne nazwisko.

I tak bedzie musial tu przyjsc po poludniu czy wieczorem, kiedy z pracy wroca mieszkancy sasiednich budynkow. Byl jednak pewien, ze niczego sie od nich nie dowie. Szybko rozniesie sie wiesc, ze w budynku znaleziono zwloki dwojga narkomanow. Malo kto uzna ich smierc za wazne zdarzenie, a juz na pewno niewarte tego, zeby z jego powodu byc przesluchiwanym przez policje. Po co narazac sie na podejrzliwe traktowanie, koniecznosc zwalniania sie z pracy, skladania zeznan przed sadem?

Wiedzial, ze policja nie cieszyla sie sympatia spoleczenstwa. Policjanci jednakowo zle traktowali wszystkich, ktorzy znalezli sie w orbicie dochodzenia – i swiadkow, i podejrzanych. Przez cale lata wpajal mlodym funkcjonariuszom, zeby do swiadkow odnosili sie jak do ludzi, ktorzy chca im pomoc, w pewnym sensie tak jak do wlasnych kolegow po fachu, a potem, mijajac pokoj przesluchan, slyszal krzyki, grozby i wyzwiska. Nic dziwnego, ze ludzie uciekali w poplochu przed policja. Na ich miejscu on tez by uciekal.

Nie mogl nawet myslec o obiedzie w gronie rodziny. Sama mysl o tym, ze moglby przywlec do domu wspomnienie tego, co wlasnie zobaczyl, wydawala sie nieznosna. Po powrocie do komendy zatelefonowal do Paoli, a potem usiadl i wykonujac rutynowe czynnosci, staral sie zajac czyms umysl w oczekiwaniu na telefon od Rizzardiego. Nawet jesli patolog nie powie mu nic nowego na temat przyczyny ich smierci, zawsze bedzie to jakas informacja, ktora wprowadzi do akt, zadowolony, ze udalo mu sie opanowac zamet wywolany tym morderstwem.

Kolejne cztery godziny spedzil na segregowaniu zaleglych dokumentow i raportow, umieszczajac skrupulatnie parafki na aktach, ktore przegladal, niewiele z nich rozumiejac. Zajelo mu to cale popoludnie, ale na biurku zrobilo sie nagle czysto. Na koniec zaniosl teczki do signoriny Elettry, zostawiajac jej karteczke z prosba, aby jeszcze raz wszystko przejrzala i zdecydowala, ktore dokumenty nalezy przekazac dalej.

Potem zszedl na dol do baru przy moscie, zamowil grzanke z serem i szklanke wody mineralnej i wzial z kontuaru dzisiejsze „Il Gazzettino”. Artykul, ktorego byl inspiratorem, znalazl na drugiej stronie. Tak jak sie spodziewal, autor potraktowal jego sugestie bardziej niz doslownie. Z gazety mozna sie bylo dowiedziec, ze aresztowanie nastapi lada moment, postawienie zarzutow jest nieuchronne i ze pociagnie to za soba rozbicie calej siatki weneckich dealerow. Rzucil gazete na kontuar i wrocil do komendy, zauwazajac po drodze, ze na forsycji pnacej sie po murze po drugiej stronie kanalu juz pojawily sie zolte paczki.

Usiadl przy biurku i spojrzal na zegarek. Pora, zeby dzwonic do Rizzardiego. Juz siegal po sluchawke, kiedy telefon sam zadzwonil.

– Guido – zaczal patolog bez zadnych wstepow. – Czy kiedy ogladales te dzieciaki dzis rano, juz po moim wyjsciu, pamietales o rekawiczkach?

Brunetti byl tak zaskoczony, ze musial chwile pomyslec, zeby sobie przypomniec.

– Tak, Del Vecchio dal mi pare rekawiczek.

– Czy zwrociles uwage na jej zeby? – spytal Rizzardi.

Brunetti niechetnie wrocil pamiecia do miejsca zbrodni.

– Zobaczylem tylko, ze miala je w komplecie i wszystkie zdrowe, nie tak jak wiekszosc narkomanow. Dlaczego o to pytasz?

– W jej ustach bylo pelno krwi – wyjasnil Rizzardi.

Вы читаете Znajomi Na Stanowiskach
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату