Patta, wyraznie wyczerpany, opadl na krzeslo. Jego zaczerwieniona twarz pokryl pot, a kiedy probowal ja otrzec, Brunetti zauwazyl, ze drzy mu reka.
– Oni go zabija – wyszeptal prawie bezglosnie.
Dopiero teraz komisarz pojal przyczyne jego wybuchu. Odczekal pare chwil, zeby Patta ochlonal, i rzekl spokojnie:
– Ten artykul nie dotyczy w ogole panskiego syna. Chodzi o tego studenta, ktory umarl z powodu przedawkowania w zeszlym tygodniu. Byla u mnie jego dziewczyna i powiedziala, ze wie, ale boi sie mi wyjawic, kto sprzedal mu narkotyki. Pomyslalem, ze w ten sposob moglbym sklonic delikwenta, zeby dobrowolnie sie do nas zglosil.
Zobaczyl, ze Patta nadstawil ucha, ale nie byl pewien, czy mu uwierzyl.
– To nie ma nic wspolnego z Robertem – powtorzyl najspokojniej, jak potrafil. Nie dodal, ze jesli, jak Patta go zapewnil, jego syn nie ma nic wspolnego z handlem narkotykami, to artykul nie mogl go narazic na jakiekolwiek niebezpieczenstwo. Nawet Patta nie byl wart tak latwego zwyciestwa.
– Nie obchodzi mnie, o kim tam jest mowa – rzekl
– Co powiedzieli? – spytal Brunetti, swiadom, ze szef wlasnie sie przyznal, ze jego syn – syn wicekomendanta weneckiej policji – zajmuje sie rozprowadzaniem narkotykow.
– Powiedzieli, ze nie chca wiecej slyszec o tej sprawie, ze woleliby nie wiedziec, ze on komukolwiek cos powiedzial albo ze zglosil sie na policje. – Patta zamilkl i zamknal oczy.
– Bo jesli nie, to co? – spytal Brunetti spokojnie.
Odpowiedz przyszla po dluzszej chwili.
– Nie powiedzieli. Nie musza tego mowic.
Brunetti wiedzial, ze to prawda.
Nagle ogarnelo go przemozne pragnienie, by znalezc sie gdzie indziej, gdziekolwiek, tylko nie tutaj. Lepiej juz bylo nawet tam, na strychu, gdzie lezeli Zecchino i ta martwa dziewczyna, poniewaz odczuwal wowczas tylko litosc, wolny od tego doskwierajacego uczucia triumfu nad czlowiekiem, ktorym tak czesto gardzil. Nie chcial napawac sie satysfakcja, widzac jego lek i gniew, ale z trudem tlumil to uczucie.
– Czy on zazywa narkotyki, czy tylko sprzedaje? – spytal.
Patta westchnal:
– Nie wiem. Nie mam pojecia.
Brunetti zaczekal chwile, majac nadzieje, ze moze wreszcie Patta przestanie klamac.
– Tak. Chyba bierze kokaine – uslyszal po dluzszej chwili.
Lata temu, kiedy mial o wiele mniejsze doswiadczenie w przesluchiwaniu, domagalby sie potwierdzenia, ze chlopak zajmowal sie takze sprzedaza narkotykow, ale teraz uznal to za fakt i przeszedl do nastepnej kwestii.
– Czy rozmawial pan z nim?
Patta skinal twierdzaco glowa.
– On umiera ze strachu. Chce ukryc sie u dziadkow, ale przeciez to mu nie zapewni bezpieczenstwa. – Patta spojrzal na Brunettiego. – Ci ludzie musza uwierzyc, ze bedzie milczal. Tylko wtedy nic mu sie nie stanie.
Brunetti doszedl tymczasem do tego samego wniosku i juz probowal skalkulowac jego koszt. Jedyny sposob to wymyslic kolejna historie, a mianowicie, ze policja podejrzewa, iz zostala wprowadzona w blad, i ze w istocie nie da sie ustalic zwiazku miedzy smiercia studenta z powodu przedawkowania a osoba, ktora sprzedala mu narkotyki. To najprawdopodobniej odsuneloby od Roberta Patty bezposrednie niebezpieczenstwo, ale jednoczesnie zniecheciloby brata czy kuzyna Anny Marii Ratti do wydania osob, ktore sprzedaly mu narkotyki, a tym samym przyczynily sie do smierci Marca Landiego.
Jesli nic nie zrobi, zycie Roberta znajdzie sie w niebezpieczenstwie, ale jesli w gazetach pojawi sie ta nowa historia, Anna Maria bedzie musiala zyc z poczuciem winy, ze jest posrednio odpowiedzialna za smierc Marca.
– Zajme sie tym – powiedzial w koncu Brunetti.
Patta podniosl glowe i spojrzal na niego.
– Co? – spytal. – Jak?
– Powiedzialem, ze sie tym zajme – powtorzyl stanowczym tonem, majac nadzieje, ze Patta mu uwierzy i powstrzyma sie od wszelkich przejawow wdziecznosci. – Niech pan sie postara umiescic go w jakiejs klinice, jesli pan moze.
Oczy Patty rozszerzyly sie z oburzenia, iz podwladny smie mu udzielac rad.
Brunetti chcial to zalatwic jak najszybciej.
– Zaraz do nich zadzwonie – powiedzial, spogladajac wymownie w strone drzwi.
To w rownej mierze rozzloscilo Patte, ktory obrocil sie na piecie i wyszedl.
Komisarz chwycil za sluchawke. Bylo mu troche glupio, kiedy wykrecal numer przyjaciela z gazety. Wiedzial doskonale, jak wielki dlug zaciaga, i nie mial nawet cienia watpliwosci, ze w dniu, kiedy przyjdzie mu go splacic, bedzie musial zapomniec o swoich zasadach albo balansowac na granicy prawa. Mimo to nie zawahal sie ani chwili.
Mial wlasnie wyjsc na obiad, kiedy zadzwonil Carraro z wiadomoscia, ze przed dziesiecioma minutami telefonowal jakis mezczyzna, ktory przeczytal artykul i chcial sie dowiedziec, czy to prawda. Lekarz zapewnil go, ze ta absolutnie rewolucyjna terapia stanowi jedyna nadzieje dla ofiary ugryzienia przez osobe chora.
– Czy mysli pan, ze to ten, o ktorego nam chodzi? – spytal Brunetti.
– Nie wiem – odrzekl Carraro. – Wydawal sie bardzo zainteresowany. Powiedzial, ze dzisiaj sie zglosi. Co pan zamierza?
– Zaraz u pana bede.
– Co mam zrobic, jesli on sie zjawi?
– Niech pan go jakos zatrzyma. Prosze z nim porozmawiac, wymyslic jakas skomplikowana procedure, zrobic cokolwiek, zeby tylko nie wyszedl.
Schodzac, zajrzal do pokoju odpraw i wydal krotki rozkaz, zeby zaraz wyslali lodz z dwoma policjantami na pokladzie do Pronto Soccorso. Maja czekac przed wejsciem.
Dotarl do szpitala w ciagu niespelna dziesieciu minut. Poprosil
Dyzurna pielegniarka podniosla glowe, zaskoczona, ale chyba zostala uprzedzona przez Carrara, poniewaz szybko wstala i wskazala pokoj zabiegowy.
– Jest tam. Przyjmuje go
Brunetti wszedl bez pukania. Ubrany w bialy kitel Carraro pochylal sie nad wysokim mezczyzna lezacym na plecach na kozetce. Jego koszula i sweter wisialy na oparciu krzesla. Carraro osluchiwal mu serce. W przeciwienstwie do lekarza, mezczyzna natychmiast zauwazyl wchodzacego Brunettiego. Na widok komisarza serce musialo zabic mu szybciej, bo lekarz sie odwrocil, by sprawdzic, co wywolalo te reakcje.
Zobaczyl Brunettiego, ale nie powiedzial ani slowa.
Mezczyzna lezal nieruchomo, ale komisarz dostrzegl, ze jego miesnie zesztywnialy, a na twarz wyplynal rumieniec. Dostrzegl rowniez rozogniony owalny slad na zewnetrznej stronie prawego przedramienia; brzegi rany wygladaly tak, jakby ktos rozsunal zamek blyskawiczny.
Brunetti milczal. Mezczyzna na kozetce zamknal oczy i wyciagnal rece wzdluz bokow. Komisarz zauwazyl, ze Carraro ma na dloniach przezroczyste gumowe rekawiczki. Lekarz podszedl do biurka, odlozyl stetoskop i bez slowa opuscil pokoj. Mezczyzna sprawial wrazenie, jakby spal. Brunetti poczul, ze jego serce sie uspokaja. Ostroznie podszedl blizej, zachowujac bezpieczny dystans. Teraz dopiero zobaczyl, ze lezacy na kozetce czlowiek musial byc bardzo silny. Wyrobione miesnie klatki piersiowej i ramion byly rezultatem wielu lat ciezkiej pracy. Mial ogromne dlonie, zakonczone zaskakujaco szerokimi i plaskimi palcami. W tej statycznej pozycji jego twarz byla pozbawiona wszelkiego wyrazu. Nawet kiedy zobaczyl Brunettiego i byc moze sie domyslil, kim on jest, niewiele