Rozdzial 24
Uslyszawszy to nazwisko, Brunetti zaczal goraczkowo dopatrywac sie podobienstwa miedzy tym niezgrabnym wielkoludem a drobna, zgarbiona kobieta, ktora widzial w biurze dal Carla. Nie doszukawszy sie zadnego, nie osmielil sie zapytac, jakie lacza ich wiezy; uznal, ze lepiej wysluchac mezczyzny, samemu odgrywajac role tego, ktory wie juz prawie wszystko i chce jedynie dopytac o kilka szczegolow, zwlaszcza dotyczacych chronologii zdarzen.
W pomieszczeniu panowala cisza. Brunetti nie probowal jej przerwac. Jedynym odglosem byl ciezki oddech Dolfina.
Po chwili mezczyzna podniosl glowe i spojrzal na niego z bolem w oczach.
– Jestem hrabia, rozumie pan – odezwal sie. – Jestesmy ostatnimi z rodu. Nie mamy nastepcy, poniewaz Loredana, no coz, nigdy nie wyszla za maz, a ja… – Znow spuscil wzrok na blat, jakby oczekiwal tam jakiejs podpowiedzi. Westchnal i podjal watek: – Ja sie nie ozenie. To wszystko w ogole mnie nie interesuje. – Wykonal nieokreslony ruch reka, jakby odpychajac od siebie „to wszystko”. – Wiec jestesmy ostatni i dlatego to takie wazne, zeby nic nie splamilo honoru rodziny ani jej nazwiska. Czy pan to rozumie?
– Oczywiscie – odparl Brunetti. Nie mial pojecia, co znaczy w tym przypadku honor, zwlaszcza dla potomka slynnego rodu, noszacego nazwisko od ponad osmiuset lat. – Wszyscy powinnismy zyc z honorem – powiedzial ogolnikowo.
Dolfin pokiwal glowa.
– To wlasnie wciaz mi powtarza Loredana. Zawsze mi to mowila. Wedlug niej nie ma znaczenia, ze jestesmy biedni. Mamy przeciez nazwisko.
Giovanni Dolfin mowil z emfaza, tak jak ludzie, ktorzy bezmyslnie powtarzaja zdania nie do konca dla nich zrozumiale, kiedy przekonanie o czyms bierze gore nad rozumem. Podobny mechanizm musial sie uruchomic w jego umysle, poniewaz pochylil glowe i zaczal recytowac historie swego slynnego przodka, dozy Giovanniego Dolfina. Brunetti sluchal, dziwnie ukojony brzmieniem glosu, ktory przeniosl go na powrot do okresu dziecinstwa, kiedy to kobiety z sasiedztwa przychodzily do ich domu na wspolne odmawianie rozanca, a on poddawal sie monotonnemu rytmowi powtarzanych w kolko modlitw. Odplynal myslami daleko w przeszlosc do tych szeptanych recytacji, dopoki nie uslyszal, jak Dolfin mowi:
– …podczas epidemii w 1361 roku.
Pokiwal z uznaniem glowa.
– To wielkie nazwisko – powiedzial, chcac go zachecic do dalszego opowiadania. – Trzeba postepowac bardzo rozwaznie, zeby je chronic.
– Tak wlasnie mowi Loredana, dokladnie tak. – Dolfin rzucil Brunettiemu spojrzenie, w ktorym pojawil sie respekt: oto kolejny czlowiek, ktory rozumie obowiazki spoczywajace na ich rodzinie. – Powiedziala, ze zwlaszcza tym razem musimy uczynic wszystko, absolutnie wszystko, zeby je zachowac i chronic. – Zajaknal sie przy ostatnich slowach.
– Oczywiscie – poparl go Brunetti. – Zwlaszcza tym razem.
– Powiedziala, ze ten czlowiek w biurze zawsze jej zazdroscil pozycji – ciagnal Dolfin. – W spoleczenstwie – dodal, widzac, ze Brunetti go nie rozumie.
Komisarz skinal glowa.
– Nigdy nie mogla pojac, dlaczego on jej tak nienawidzi. A potem sfalszowal jakies dokumenty. Loredana probowala mi tlumaczyc, ale nic z tego nie zrozumialem. Z tych dokumentow wynikalo, ze niby ona robi w biurze jakies nieuczciwe rzeczy i bierze za to pieniadze. – Oparl sie dlonmi o stol i uniosl z krzesla. – Delfinowie nie robia niczego dla pieniedzy! – Natezenie jego glosu osiagnelo zatrwazajaco wysoki poziom. – Dla Delfinow pieniadze sa niczym!
Brunetti podniosl uspokajajaco reke i mezczyzna usiadl.
– Nie robimy nic dla pieniedzy – powtorzyl z naciskiem. – Cale miasto o tym wie. Nie dla pieniedzy.
Po chwili podjal:
– Powiedziala, ze kazdy uwierzy w te sfalszowane dokumenty i wybuchnie skandal. Nazwisko bedzie skalane. Powiedziala… – zamilkl i poprawil sie: – Nie, ja to wiedzialem, nikt mi nie musial mowic. Kalanie nazwiska Delfinow oszustwami nikomu nie ujdzie bezkarnie.
– Rozumiem – zgodzil sie Brunetti. – Czy to znaczy, ze wydal go pan policji?
Dolfin trzepnal pogardliwie reka.
– Nie, tu chodzilo o nasz honor, wiec mielismy prawo sami wymierzyc sprawiedliwosc.
– Rozumiem.
– Wiedzialem, kim on jest. Znalem go. Bywalem tam czasami, zeby pomoc Loredanie, kiedy robila rano zakupy i miala duzo do dzwigania. Przychodzilem tam i pomagalem jej zaniesc zakupy do domu.
To ostatnie zdanie powiedzial z duma, chwalac sie swoim dobrym uczynkiem.
– Wiedziala, dokad sie wybieral tamtego dnia, i kazala mi za nim pojsc i sprobowac porozmawiac. Ale on udawal, ze nie rozumie, o co mi chodzi, mowil, ze to nie ma zadnego zwiazku z Loredana, ze chodzi o tego drugiego. Loredana mnie uprzedzila, ze on bedzie klamal, wmawiajac mi, ze chodzi o inna osobe z biura, wiec bylem na to przygotowany. Wiedzialem, ze chce zniszczyc Loredane, bo jej zazdrosci.
Jego twarz przybrala wyraz, jaki Brunetti czesto widzial u ludzi poslugujacych sie sprytem. Znow odniosl wrazenie, ze Giovanni Dolfin recytuje wyuczona lekcje.
– No i?
– Nazwal mnie klamca i probowal odepchnac. Kazal mi zejsc z drogi. Weszlismy juz do tego domu. – Otworzyl szeroko oczy i Brunetti pomyslal, ze pewnie przypomina sobie to okropne wydarzenie, okazalo sie jednak, ze Dolfin byl oburzony z zupelnie innego powodu. – Mowil do mnie na ty. Wiedzial, ze jestem hrabia, i mimo to zwracal sie do mnie per ty!
Rzucil Brunettiemu wymowne spojrzenie, jakby pytajac, czy on kiedykolwiek spotkal sie z taka bezczelnoscia. Brunetti, ktory faktycznie nie spotkal sie z niczym podobnym, zdumiony pokrecil glowa.
Dolfin najwyrazniej sie nie kwapil, by kontynuowac opowiesc.
– No i co pan zrobil? – spytal Brunetti z zaciekawieniem.
– Powiedzialem mu, ze klamie i ze chce skrzywdzic Loredane, bo jej zazdrosci. Znow mnie odepchnal. Nikt jeszcze sie tak w stosunku do mnie nie zachowal.
Ze sposobu, w jaki Dolfin to mowil, Brunetti wywnioskowal, ze mezczyzna jest przekonany, iz otoczenie okazuje mu respekt z powodu jego pochodzenia, a nie, jak w istocie bylo, atletycznej budowy.
– Kiedy mnie odepchnal, cofnalem sie o krok, zaczepilem noga o jakas rure i upadlem. Wstalem, trzymajac ja w reku. Chcialem go uderzyc, ale zaden Dolfin nie wymierzylby nigdy czlowiekowi ciosu w plecy, wiec zawolalem i on sie odwrocil. Podniosl reke, zeby mnie zaatakowac.
Mezczyzna zamilkl, tylko dlonie zaciskaly mu sie i otwieraly, jakby niezaleznie od jego woli. Czas w jego pamieci musial pobiec szybciej, bo kiedy znow sie odezwal, mowil o czyms, co najwyrazniej stalo sie pozniej.
– Potem probowal sie podniesc. Stalismy pod oknem, okiennice byly otwarte. Otworzyl je od razu, kiedy wszedl. Podczolgal sie troche i podciagnal do gory. Nie bylem juz na niego zly – mowil spokojnym i pozbawionym emocji glosem. – Nasz honor byl ocalony. Wiec zblizylem sie, zeby mu pomoc. Ale on sie mnie bal i kiedy szedlem ku niemu, zrobil krok do tylu, potknal sie i wypadl. Probowalem go zlapac, naprawde. – Mezczyzna wykonal dlonmi o dlugich, plaskich palcach gest, jakby cos chwytal. – Ale on spadl. Nie dalem rady. – Zakryl oczy reka. – Slyszalem, jak uderzyl o ziemie. Z loskotem. A potem ktos stanal w drzwiach i bardzo sie przestraszylem. Nie wiedzialem, kto to. Zbieglem po schodach. – Dolfin zamilkl.
– Dokad pan sie udal?
– Do domu. Juz minela pora obiadu, a Loredana zawsze sie denerwuje, kiedy sie spozniam.
– Powiedzial jej pan?
– Co jej mialem powiedziec?
– Co sie stalo.
– Nie mialem zamiaru, ale sie domyslila. Widziala, ze nie moge jesc. Musialem jej opowiedziec.
– I jak zareagowala?