Wszedlszy do budynku, Brunetti wsiadl do niewygodnej, ciasnej windy. Mieszkanie pod numerem 3B znajdowalo sie naprzeciwko niej. Komisarz latwo otworzyl zamek.
Pchnal drzwi i natychmiast spostrzegl niezwykla marmurowa posadzke. Z lewej strony centralnego korytarza byla niewielka kuchnia, z prawej lazienka. Oba pomieszczenia okazaly sie czyste i panowal w nich porzadek. W kuchni stala ogromna lodowka, wielka czteropalnikowa kuchenka oraz takze przesadnie duza pralka. Komisarz zauwazyl, ze urzadzenia elektryczne sa podlaczone do transformatora, zmieniajacego wloski prad dwustudwudziestowoltowy na amerykanski studziesiecio woltowy. Czyzby przywiezli ten sprzet az z Ameryki?
W kuchni pozostalo niewiele miejsca na malenki kwadratowy stolik i jedynie dwa krzesla. Na scianie wisial piecyk gazowy, ktory wydawal sie sluzyc do podgrzewania wody rowniez w kaloryferach.
Dalej znajdowaly sie dwie sypialnie. W jednej stalo podwojne lozko i duza szafa, druga zamieniono na gabinet. Bylo w nim biurko z komputerem i regal z ksiazkami oraz sprzetem stereofonicznym, pod ktorym widnial rowny rzadek plyt kompaktowych. Ksiazki w wiekszosci okazaly sie podrecznikami, a reszta to podroznicze i, o dziwo, religijne. Komisarz wyjal kilka z nich i zaczal je przegladac. „Zycie chrzescijanskie w erze zwatpienia”, „Wyzszosc zycia duchowego” i „Jezus: wzor zycia”. Autorem tej ostatniej byl pastor Michael Foster. Ojciec denata?
Brunetti wlaczyl odtwarzacz i nacisnal guzik „open”. Niczym pacjent pokazujacy lekarzowi jezyk, urzadzenie wysunelo szufladke na plyty, ale pusta. Zamknal szufladke, wylaczyl odtwarzacz, a potem wlaczyl wzmacniacz i magnetofon kasetowy. Swiatelka wskazywaly, ze oba urzadzenia dzialaja. Wylaczyl je. Tak samo sprawdzil komputer.
Ubrania nie okazaly sie bardziej pomocne. W szafie zobaczyl trzy mundury, wciaz jeszcze w plastikowych torbach z pralni. Wisialo tam rowniez kilka par dzinsow, trzy albo cztery koszule i ciemnoniebieski garnitur z jakiegos sztucznego wlokna. Brunetti prawie machinalnie przeszukal kieszenie – zadnych luznych monet, kartek ani grzebienia. Albo Foster byl mlodziencem bardzo starannym, albo Amerykanie zdazyli juz cos zabrac.
Komisarz wrocil do lazienki, zdjal pokrywe z rezerwuaru nad miska klozetowa. Niestety niczego nie znalazl. Odlozywszy pokrywe na miejsce, zajrzal do apteczki o sciankach z matowego szkla, otworzyl pare fiolek z lekarstwami.
Przeszedl do kuchni, gdzie sprawdzil, co jest w zamrazarce. Lod. Nic wiecej. W nizszej czesci lodowki bylo kilka jablek, otwarta butelka bialego wina i przeterminowany ser w plastikowym opakowaniu. W piekarniku znalazl jedynie trzy rondle; pralka okazala sie pusta. Komisarz wolno rozejrzal sie po kuchni. Z najwyzszej szuflady kredensu wyjal noz, przesunal krzeslo od stolu pod piecyk do podgrzewania wody. Stanawszy na krzesle, nozem zaczal odkrecac srubki przedniej scianki obudowy piecyka i kolejno wsadzal je do kieszeni marynarki. Kiedy odkrecil ostatnia, wetknal noz do kieszeni, a potem zdjal obudowe. Postawil ja na krzesle i oparl o kolana.
Na wewnetrznej stronie zobaczyl dwie plastikowe torebki, przymocowane tasma. Zawieraly okolo kilograma drobnego bialego proszku. Brunetti wyjal z kieszeni chusteczke, owinal nia sobie dlon i oderwal torebki. Chcac potwierdzic swoje domysly, otworzyl jedna torebke, poslinil koniuszek wskazujacego palca i dotknal nim proszku. Kiedy go sprobowal, na jezyku poczul wyrazny, lekko metaliczny smak kokainy.
Schyliwszy sie, polozyl torebki na kredensie. Nastepnie podniosl scianke obudowy, dopasowal otwory i z powrotem przymocowal ja do piecyka czterema srubkami, powoli je wkrecajac. Rowki dwoch gornych srubek ustawil idealnie poziomo, dwoch dolnych zas z rowna precyzja w pionie.
Spojrzal na zegarek. Stwierdzil, ze spedzil w mieszkaniu pietnascie minut. Amerykanie mieli caly dzien na przeszukanie lokalu i tyle samo wloska policja, ale to on, Brunetti, znalazl torebki w niespelna kwadrans.
Otworzyl jedna z szafek w scianie, lecz tam bylo tylko kilka talerzy. Zajrzal pod zlewozmywak i zobaczyl to, czego szukal: dwie reklamowki. W dalszym ciagu uzywajac chusteczki, zapakowal do nich po jednej torebce z kokaina i schowal je do wewnetrznych kieszeni marynarki. Dokladnie wytarl rekawem noz, po czym odlozyl go do szuflady. Na koniec za pomoca chusteczki usunal wszelkie odciski palcow z piecyka.
Opusciwszy mieszkanie, zamknal drzwi na klucz. Kiedy wyszedl z budynku, z usmiechem zadowolenia ruszyl do zolnierzy w dzipie.
– Dziekuje – powiedzial, wreczajac klucz temu, ktory mu go dal.
– No i co? – spytal Amerykanin.
– Nic. Po prostu chcialem zobaczyc, jak on mieszkal.
Gdyby zolnierza zaskoczyla odpowiedz Brunettiego, z pewnoscia by to okazal.
Komisarz wrocil do samochodu, wsiadl i kazal kierowcy zawiezc sie na dworzec. Zdazyl na pociag dalekobiezny z Mediolanu do Wenecji, odchodzacy o trzeciej pietnascie. Wiedzial, ze w drodze powrotnej, tak samo jak wowczas, gdy jechal do Vicenzy, bedzie patrzyl przez okno, zastanawiajac sie, dlaczego pewien mlody amerykanski zolnierz zostal zamordowany. Teraz jednak mial dodatkowy temat rozmyslan: w jakim celu po smierci denata do jego mieszkania podrzucono narkotyki? I kto to zrobil?
Rozdzial 8
Kiedy pociag odjechal z dworca w Vicenzy, Brunetti ruszyl na poszukiwanie pustego przedzialu w wagonie pierwszej klasy. W wewnetrznych kieszeniach marynarki ciazyly mu plastikowe torebki, zeby wiec to ukryc, idac pochylal sie do przodu. Wreszcie w pierwszym wagonie za lokomotywa znalazl pusty przedzial i usiadl przy oknie, ale po chwili wstal, by zamknac przesuwane drzwi. Polozywszy teczke na sasiednim miejscu, siedzial i sie zastanawial, czy nie przepakowac do niej torebek, gdy nagle drzwi przedzialu otworzyl jakis mezczyzna w mundurze. W pierwszej chwili zaskoczony komisarz ujrzal swoja kariere w gruzach, a siebie w wiezieniu, lecz mezczyzna go wybawil, proszac o pokazanie biletu.
Po wyjsciu konduktora Brunetti skoncentrowal sie na tym, by nie siegac do kieszeni i nie sprawdzac, czy torebki jeszcze tam sa. W pracy rzadko mial do czynienia z narkotykami, ale wiedzial o nich wystarczajaco duzo, aby zdawac sobie sprawe, ze wiezie w kieszeniach co najmniej kilkaset milionow lirow: w jednej rownowartosc nowego mieszkania, a w drugiej wczesniejszej emerytury. Mimo to ta mysl wcale go nie pociagala.
Chetnie oddalby obie torebki za informacje, kto je podrzucil do mieszkania denata. Choc komisarz nie mial pojecia, kto to zrobil, wiedzial jednak, ze owa osoba kierowala sie oczywistym powodem: czyz mozna znalezc lepszy motyw zabojstwa niz narkotyki i handel nimi albo lepszy dowod niz ich obecnosc w domu zamordowanego? Czyz nie zaplanowano tego tak, by trafily w rece policjanta z Wenecji, ktorego – chocby tylko ze wzgledow geograficznych – w zaden sposob nie moglo nic laczyc z tym przestepstwem ani z denatem? I w co byl zamieszany ow mlody zolnierz, skoro uzyto kilograma kokainy, by odwrocic od tego uwage? Brunetti wyjal z teczki ksiazke, ale gdy probowal ja czytac, okazalo sie, ze nawet ulubiony historyk nie zdolal odciagnac jego mysli od tych pytan.
W Padwie do przedzialu weszla starsza kobieta i od razu zaczela czytac jakies czasopismo, nie odzywajac sie do komisarza. Nawet na niego nie spojrzawszy, wysiadla w Mestre. Kiedy pociag zatrzymal sie w Wenecji, Brunetti wlozyl ksiazke do teczki i wysiadl. Idac peronem, szukal wzrokiem osob, ktore wsiadly do tego samego pociagu w Vicenzy. Po wyjsciu z dworca ruszyl w prawo, w kierunku linii tramwaju wodnego numer jeden, dotarl az do przystani, gdzie sie zatrzymal. Obejrzal sie za siebie udajac, ze patrzy na zegar. Nagle zmienil kierunek i ruszyl przez plac przed dworcem, w strone przystani
Tramwaj przyplynal po kilku minutach. Brunetti okazal sie jedyna osoba, ktora wsiadla. O wpol do piatej z tramwaju wodnego korzystalo tylko kilku pasazerow. Komisarz przeszedl przez kabine na poklad rufowy. Byl tam sam. Tramwaj odbil od brzegu, przeplynal pod mostem Scalzi i ruszyl Canale Grande w strone Rialto, gdzie konczyla sie jego trasa.
Przez szklane drzwi do kabiny Brunetti widzial, ze wszyscy pasazerowie siedza z nosami w gazetach. Polozyl teczke na sasiednim fotelu, otworzyl ja, tak aby go czesciowo zaslaniala, siegnal do kieszeni i wyjal jedna torebke. Ostroznie trzymajac ja za rog, odwrocil sie bokiem, zeby lepiej widziec fasade Muzeum Przyrodniczego, wysunal reke za reling i wsypal bialy proszek do kanalu. Ukradkiem wlozyl pusta torebke do teczki i w ten sam sposob oproznil druga. W zlotym wieku Najjasniejszej Rzeczpospolitej, podczas wspanialej corocznej ceremonii, doza uroczyscie wrzucal do wody zloty pierscien na dowod zaslubin miasta z morzem, ktore dalo Wenecji zycie, bogactwo i potege. Nigdy jednak, pomyslal Brunetti, nikt z rozmyslem nie wrzucil do wody tak wielkiego majatku.