formularze, teczki, piora i olowki, na trzecim zas tkwil komputer, ale poza tym niczego nie bylo. Brunetti usiadl na jednym z krzesel, wyraznie przeznaczonych dla interesantow. Odezwal sie ktorys telefon – kazde biurko mialo oddzielny aparat – i po siedmiu dzwonkach ucichl. Komisarz odczekal kilka minut, a wreszcie wstal i wyszedl na korytarz. Zapytal przechodzaca pielegniarke, czy nie wie, gdzie sa pracownicy biura.
– Zaraz wroca, prosze pana.
Powiedziala to w sposob, w jaki na calym swiecie kryje sie przed obcymi kolegow, ktorzy powinni byc w pracy, ale ich nie ma. Komisarz znowu wszedl do pokoju i zamknal drzwi.
Jak w kazdym biurze, na tablicy wisialy dowcipy rysunkowe, widokowki i prywatne ogloszenia, przemieszane z oficjalnymi komunikatami. Tematem dowcipow byli przewaznie zolnierze lub lekarze; widokowki przedstawialy glownie minarety albo wykopaliska archeologiczne. Brunetti odpial jedna pocztowke i przeczytal na odwrocie, ze jakis Bob przesyla pozdrowienia z Blekitnego Meczetu. Druga swiadczyla, ze Bobowi podobalo sie Koloseum, ale trzecia, z wielbladem na tle piramid, zawierala znacznie bardziej interesujace informacje, a mianowicie, ze M i T skonczyli inspekcje kuchen i wroca we wtorek. Komisarz przypial widokowki i odszedl od tablicy.
– Slucham pana – odezwal sie jakis glos za jego plecami.
Od razu go rozpoznal; odwrociwszy sie, ujrzal doktor Peters.
– Pan Brunetti? Co pan tu robi? – spytala zaskoczona.
– Dzien dobry, pani doktor. Mowilem, ze przyjade i zobacze, czy nie uda mi sie dowiedziec o Fosterze czegos wiecej. Poinformowano mnie, ze tu jest Inspektorat Zdrowia, no wiec sie zjawilem w nadziei, ze spotkam kogos, kto z sierzantem pracowal, ale jak pani widzi, nikogo nie ma – rzekl zataczajac reka po pustym pokoju i jeszcze bardziej oddalajac sie od tablicy.
– Wszyscy sa na zebraniu – wyjasnila Amerykanka. – Probuja znalezc jakis sposob, zeby sie podzielic obowiazkami w pracy, dopoki nie otrzymamy zastepstwa.
– A pani nie na zebraniu?
W odpowiedzi wyjela z kieszeni fartucha stetoskop i rzekla:
– Prosze pamietac, ze jestem rowniez pediatra.
– Rozumiem.
– Lada chwila powinni wrocic – dodala nie pytana. – Z kim pragnalby pan rozmawiac?
– Bo ja wiem? Z jego najblizszym wspolpracownikiem.
– Juz panu mowilam, ze przewaznie sam sie wszystkim zajmowal.
– Sadzi pani, ze taka rozmowa nic nie da?
– Trudno mi odpowiedziec, bo nie wiem, co pan chce ustalic.
Brunetti przypisal jej irytacje drazliwosci tematu, wiec go zmienil.
– Czy sierzant Foster pil? – spytal.
– Jak to, czy pil?
– Mam na mysli alkohol.
– Bardzo niewiele.
– Uzywal narkotykow?
– Nie – odparla stanowczym tonem, z calkowitym przekonaniem.
– Jest pani pewna?
– Jestem, bo go znalam, bo bylam jego dowodca, bo mam dostep do jego karty zdrowia.
– Czy takie rzeczy odnotowuje sie w karcie zdrowia?
Skinela glowa.
– W kazdej chwili mozna to wykryc za pomoca specjalnych prob na obecnosc narkotykow. Raz do roku wiekszosc z nas oddaje mocz do badania.
– Nawet oficerowie?
– Nawet oficerowie.
– Nawet lekarze?
– Nawet lekarze.
– I pani widziala jego wyniki?
– Tak.
– A ostatnim razem kiedy?
– Nie pamietam. Chyba tego lata. – Przelozyla jakies teczki z jednej reki do drugiej. – Nie wiem, po co pan o to wszystko pyta. On nigdy nie bral narkotykow, wrecz przeciwnie, byl ich smiertelnym przeciwnikiem. Stalesmy sie o to spierali.
– Tak? Dlaczego?
– Wedlug mnie narkotyki nie stanowia zadnego problemu. Sama sie nimi nie interesuje, ale skoro ludzie chca ich uzywac, moim zdaniem nalezaloby im na to pozwolic.
Brunetti milczal.
– Widzi pan, moim obowiazkiem jest opieka lekarska nad malymi dziecmi, ale ze wzgledu na brak personelu lecze rowniez sporo ich matek, ktore czesto mnie prosza, zebym znowu im zapisala valium czy librium. Gdybym odmowila uwazajac, ze przyjmuja za duzo tych lekow, odczekaja dzien lub dwa i pojda do innego lekarza. Wczesniej czy pozniej ktos im w koncu zapisze to, czego chca. Wiele sposrod nich znacznie lepiej by sie czulo, gdyby od czasu do czasu mogly zapalic skreta.
Komisarz pomyslal, ze pewnie wladze, zarowno cywilne, jak i wojskowe, akceptuja taki stan rzeczy, ale wola zachowac to dla siebie. Przeciez go nie interesowalo, co doktor Peters sadzi o uzywaniu narkotykow, lecz to, czy sierzant Foster je bral, a takze, i to wcale nie bezpodstawnie, dlaczego sklamala mowiac, ze nigdy nie jezdzila z nim w podroze sluzbowe.
Za jej plecami otworzyly sie drzwi i wszedl jakis zolnierz w srednim wieku. Wydawal sie zaskoczony obecnoscia Brunettiego, ale najwyrazniej znal pania doktor.
– Ron, czy zebranie juz sie skonczylo? – spytala.
– Tak – odparl. Spojrzal na komisarza i nie wiedzac, z kim ma do czynienia, natychmiast dodal: -…Pani kapitan.
– To starszy sierzant Wolf – powiedziala do Brunettiego. – Sierzancie, to jest pan komisarz Brunetti z weneckiej policji. Przyjechal zadac kilka pytan w sprawie sierzanta Fostera.
Kiedy uscisneli sobie dlonie i wymienili grzecznosci, rzekla:
– Byc moze, sierzant Wolf lepiej panu wyjasni, co robil Foster, panie komisarzu. Do jego obowiazkow naleza zewnetrzne kontakty szpitala. Zostawiam panow i wracam do moich pacjentow.
Brunetti skinal glowa, ale doktor Peters jakby tego nie zauwazyla, odwrocila sie i pospiesznie wyszla.
– Czego pan chcialby sie dowiedziec,
– To pan tu nie pracuje?
– Nie, jestem pracownikiem administracji szpitala i nasze biuro znajduje sie po drugiej stronie budynku.
– A kto pracuje tutaj?
– To jest biurko Mike’a – odparl sierzant i natychmiast sie poprawil: – To bylo biurko Mike’a. Drugie zajmuje sierzant Dostie, ktory teraz jest w Warszawie. – Wskazal trzecie biurko. – Wspolnie korzystali z tego komputera.
Jak szeroko rozposciera skrzydla amerykanski orzel, pomyslal Brunetti i spytal:
– Kiedy wraca sierzant Dostie?
– Chyba w przyszlym tygodniu.
– Od dawna go nie ma?
Komisarz uwazal, ze tak bedzie lepiej, niz gdyby zapytal wprost: kiedy wyjechal?
– Od kilku dni. To sie stalo w czasie jego nieobecnosci – odpowiedzial Wolf, skutecznie usuwajac sierzanta Dostiego z kregu podejrzanych. – Zapraszam do mojego pokoju.
Komisarz ruszyl za sierzantem, starajac sie zapamietac droge. Szli szpitalnymi korytarzami po nieskazitelnie czystej posadzce. Dwukrotnie przechodzili przez podwojne wahadlowe drzwi, az wreszcie Wolf sie zatrzymal przed jakims otwartym pokojem.
– Nie jest zbyt imponujacy, ale tu czuje sie jak w domu – powiedzial dziwnie cieplo. Wpuszczajac przed soba Brunettiego i zamykajac drzwi, wyjasnil z usmiechem: – Nie chce, zeby nam przeszkadzali.
Wszedl za biurko i usiadl na obrotowym fotelu, obitym imitacja skory. Prawie cala powierzchnie blatu