Zaprowadzil Amerykanina do kuchni. Zblizyl sie do kredensu, stojacego przy zlewozmywaku, popatrzyl dookola i zajrzal pod stol. Niby przypadkiem znalazl sie naprzeciwko piecyka do podgrzewania wody. Naciecia srubek na przedniej sciance obudowy, ktore tak pieczolowicie ustawil poprzedniego dnia, teraz nieco sie odchylaly od pionu i poziomu. A wiec ktos sprawdzal, czy torebki jeszcze tam sa.
– Wyglada na to, ze tu chyba go nie ma, panie komisarzu.
– Rzeczywiscie – przyznal Brunetti, nadajac swojemu glosowi odpowiedni ton, swiadczacy o zaklopotaniu. – Bardzo dziwne. Jestem pewien, ze go mialem, kiedy bylem tu wczoraj.
– A moze wypadl panu w samochodzie? – podsunal zolnierz.
– Kierowca by mi powiedzial. Oczywiscie, gdyby go znalazl.
– Najlepiej sprawdzic w samochodzie, panie komisarzu.
Razem opuscili mieszkanie, ktore zolnierz dokladnie zamknal na klucz. Zjezdzajac winda, Brunetti pomyslal, ze gdyby znalazl notes na tylnym siedzeniu samochodu, bylby to niezwykly przypadek. Kiedy wyszli z budynku, podziekowal Amerykaninowi i wrocil do samochodu.
Nie majac pewnosci, czy zolnierz moze go uslyszec i czy zna wloski, zapytal kierowce o notes. Kierowca oczywiscie powiedzial, ze go nie znalazl. Brunetti otworzyl drzwi i ostentacyjnie przeszukal tylne siedzenie, rzecz jasna bez skutku. Odwrocil sie w strone dzipa, rozkladajac rece w jednoznacznym gescie, a potem wsiadl i kazal sie zawiezc na dworzec.
Rozdzial 12
O tej porze do Wenecji odchodzil tylko pociag osobowy, a jako ze pospieszny z Mediolanu mial przyjechac dopiero za czterdziesci minut, Brunetti wybral ten pierwszy, choc nie znosil zatrzymywania sie na kazdej stacji, nieustannej zmiany pasazerow ani tlumow studentow wysiadajacych i wsiadajacych w Padwie.
Z wloskiej stolowki wzial gazete w jezyku angielskim, zostawiona przez kogos na stoliku, przy ktorym siedzial. Teraz wyciagnal ja z kieszeni i zaczal czytac. „The Stars and Stripes” – glosily czerwone litery tytulu. Najwyrazniej byla to gazeta wydawana przez armie amerykanska w Europie. Na pierwszej stronie opisywano spustoszenia, jakich dokonal huragan, ktory przeszedl nad Biloxi. Komisarz myslal, ze to miasto lezy w Bangladeszu. Nie, w Ameryce, ale skad tam taka nazwa? Duze zdjecie przedstawialo zniszczone domy, wywrocone samochody i powyrywane drzewa. Na drugiej stronie przeczytal, ze w Detroit, ktore na pewno jest miastem amerykanskim, jakis pies odgryzl reke spiacemu dziecku. Te informacje opublikowano bez zdjecia. Obok sekretarz obrony zapewnial Kongres, ze dostawcy, ktorzy oszukali rzad, zostana osadzeni z cala surowoscia prawa. Brunettiego zastanawialo zdumiewajace podobienstwo retoryki politykow amerykanskich i wloskich. Nie watpil, ze w obu krajach takie obietnice maja nature iluzoryczna.
W gazecie byly trzy strony dowcipow rysunkowych, lecz zadnego z nich ani troche nie rozumial, a takze szesc zapelnionych wiadomosciami sportowymi, ktore okazaly sie nawet jeszcze bardziej niezrozumiale. Jeden z dowcipow przedstawial jaskiniowca wywijajacego jakas palka, zupelnie tak samo jak facet w koszulce w paski, ktorego zdjecie widnialo w dziale sportowym. Po prostu czarna magia. Na ostatniej stronie znalazl dokonczenie informacji o huraganie, ale zrezygnowal z czytania, bo pociag sie zatrzymal na dworcu w Wenecji. Brunetti zostawil gazete na sasiednim miejscu; byc moze, ktos inny bardziej z niej skorzysta.
Choc juz minela siodma, niebo jeszcze bylo jasne. Komisarz pomyslal, ze w koncu tygodnia to sie zmieni, kiedy zegarki zostana cofniete o godzine i wczesniej zacznie sie sciemniac. A moze odwrotnie, dluzej bedzie jasno? Pocieszalo go, ze co roku wiekszosc ludzi ma podobne watpliwosci. Przeszedl po moscie Scalzi i ruszyl do domu platanina kretych ulic. Nawet o tej porze minal tylko kilka osob, mieszkancy miasta bowiem przewaznie zmierzali na dworzec kolejowy albo plyneli tramwajami wodnymi do przystani kolo Piazzale Roma. Idac, bacznie spogladal na okna i fasady budynkow przy waskich uliczkach w nadziei, ze zobaczy cos, czego dotychczas nie zauwazyl. Jak wielu wenecjan, znajdowal szczegolna przyjemnosc w odkrywaniu rzeczy, ktorych nigdy przedtem nie dostrzegal. W ciagu wielu lat opracowal caly system, pozwalajacy mu wynagradzac sie za kazde takie odkrycie: za nowe okno stawial sobie kawe, za figure swietego, bez wzgledu na jej wielkosc, kieliszek wina, a kiedys, bardzo dawno temu, na murze, kolo ktorego przechodzil piec razy w tygodniu od najmlodszych lat, pierwszy raz dojrzal kamienna tablice upamietniajaca miejsce, gdzie w XIV wieku zalozono wydawnictwo Aldine, najstarsze we Wloszech. Wowczas natychmiast poszedl do baru przy Campo San Luca i zamowil drogi koniak, choc byla dopiero dziesiata rano; barman rzucil komisarzowi dziwne spojrzenie, stawiajac przed nim kieliszek.
Tego wieczoru ulice jednak nie interesowaly Brunettiego, myslami bowiem wrocil do Vicenzy. Wciaz mial przed oczami cztery srubki, mocujace obudowe piecyka do podgrzewania wody w kuchni Fostera, i widzial ich lekko przekrzywione naciecia, co zadawalo klam slowom zolnierza, ktory zapewnial, jakoby po wizycie komisarza nikt do mieszkania nie wchodzil. Z tego wynikalo, ze oni, kimkolwiek sa, doskonale wiedza, ze narkotyki wzial Brunetti, ale nic o tym nie powiedzial.
Otworzyl brame na dole i juz wkladal kluczyk do skrzynki na listy, gdy sobie przypomnial, ze Paola wrocila kilka godzin wczesniej i z pewnoscia sprawdzala, czy jest poczta. Ruszyl w gore zadowolony, ze na pierwsze pietro prowadza niskie stopnie wznoszace sie lagodnie – pozostalosc pietnastowiecznego palacu. Wyzej schody raptownie skrecaly w lewo i byly o wiele bardziej strome. Na drugim pietrze musial otwierac kluczem kolejne drzwi. Potem czekaly go dwa biegi schodow, stromych i niebezpiecznych, oraz dwadziescia piec stopni wiodacych do drzwi mieszkania. W koncu tam dotarl. Nareszcie w domu.
Przywitala go rozmaitosc mieszajacych sie woni gotowanego jedzenia. Dzis odroznial delikatny zapach dyni, co oznaczalo, ze Paola robi risotto
Powiesiwszy marynarke w szafie, udal sie do kuchni. Bylo tam bardziej goraco niz zwykle, co swiadczylo, ze Paola korzysta z piekarnika. Kiedy Brunetti uniosl pokrywke duzej patelni stojacej na gazie, zobaczyl pomaranczowe kawalki dyni, smazace sie z siekana cebula. Z suszarki obok zlewozmywaka wzial szklanke i z lodowki wyjal butelke ribolli. Nalal sobie nieco wiecej niz lyk, sprobowal, wypil do dna, a potem napelnil szklanke i z powrotem wstawil butelke do lodowki.
Zrobilo mu sie goraco. Rozluzniajac krawat, wrocil na korytarz.
– Paola?! – zawolal.
– Tu jestem! – odkrzyknela z glebi mieszkania.
Wowczas przeszedl przez dlugi salon i znalazl sie na tarasie. Najbardziej lubil te pore dnia, bo mogl stamtad ogladac zachod slonca. W pogodne dni z malego okna w kuchni widac bylo Dolomity, ale teraz juz je przyslaniala wieczorna mgielka. Z rekami opartymi na barierce Brunetti stal na tarasie, patrzac na dachy i wieze, ktorych widokiem nigdy nie zdolal sie nasycic. Slyszal, jak Paola wychodzi na korytarz i przesuwa garnki w kuchni, ale zostal na tarasie, by sie rozkoszowac dzwiekiem dzwonow San Polo, wybijajacych osma. Jak zwykle spoznione o kilka sekund, odpowiedzialy im donosnym glosem te z San Marco. Kiedy juz wszystkie ucichly, komisarz wrocil do salonu, zamknawszy balkonowe drzwi, by coraz chlodniejsze wieczorne powietrze nie wpadalo do mieszkania.
W kuchni Paola mieszala risotto, co pewien czas dolewajac odrobine goracego bulionu.
– Masz ochote na szklaneczke wina?
Paola zaprzeczyla ruchem glowy, nie przerywajac mieszania. Brunetti zblizyl sie do zony, pocalowal ja w kark i znowu napelnil sobie szklanke.
– Jak tam w Vicenzy?
– Lepiej bys spytala, jak tam w Ameryce.
– Tak, wiem. Az nie chce sie wierzyc, prawda?
– Czy kiedykolwiek tam bylas?
– Owszem, przed laty. Z Alvisami. – Widzac jego zdziwiona mine, wyjasnila: – Pulkownik stacjonowal wtedy w Padwie. W klubie oficerskim urzadzali przyjecie dla wloskich i amerykanskich oficerow. Jakies dziesiec lat temu.
– Nie pamietam.
– Pewnie ze nie, bo musiales wyjechac, chyba do Neapolu. Baza wyglada tak samo?