wladza. Co do powiazan z Amerykanami, sprawa nie przedstawiala sie tak latwo, niemniej wyraznie sie czulo, ze rowniez oni maczali w tym palce. Bylo jasne, ze ktos cos Patcie szepnal, skoro kazal traktowac smierc Amerykanina wylacznie jako rezultat napadu rabunkowego. Ale na czyje polecenie? Kto tym kieruje?
Zamiast udac sie do swojego pokoju, Brunetti zszedl na pietro, gdzie urzedowali policjanci mundurowi. Vianello juz wrocil ze szpitala i siedzial za swoim biurkiem, trzymajac przy uchu sluchawke telefonu. Zobaczywszy przelozonego, szybko zakonczyl rozmowe.
– Slucham, panie komisarzu – rzekl.
Brunetti oparl sie na blacie biurka.
– Jak sie zachowywal ten Viscardi, kiedy z nim rozmawiales?
– Byl wsciekly. Cala noc lezal na ogolnej sali i dopiero niedawno zalatwil sobie separatke.
– Jak mu sie to udalo? – wtracil Brunetti.
Vianello wzruszyl ramionami. Kasyno, choc tylko na nim widnial napis NON NOBIS, nie jest w miescie jedyna instytucja dostepna nie dla wszystkich. W szpitalu najwyrazniej rowniez obowiazuje ta zasada.
– Widzi pan, to typowy mediolanczyk. Nie wymawia „r” – odparl, doskonale nasladujac afektowany sposob mowienia mieszkancow Mediolanu, tak popularny wsrod politykow-karierowiczow i aktorow kabaretowych, ktorzy ich wysmiewaja. – Najpierw mi opowiedzial, jak nieslychanie cenne sa te obrazy, co wedlug mnie mialo znaczyc, ze on sam jest bardzo wazny. Potem narzekal, ze cala noc musial lezec na ogolnej sali. Chyba sie bal, ze od pospolstwa zlapie jakas chorobe.
– Opisal tych wlamywaczy?
– Powiedzial, ze jeden byl bardzo wysoki, wyzszy ode mnie, a drugi brodaty.
Vianello nalezal do policjantow odznaczajacych sie slusznym wzrostem.
– Ilu ich bylo, dwoch czy trzech?
– Nie mial pewnosci. Chwycili go, kiedy wszedl. Byl tak zaskoczony, ze im sie nie przyjrzal, albo nie pamieta.
– Odniosl powazne obrazenia?
– Nie, jak na separatke – odparl Vianello, nie ukrywajac dezaprobaty.
– Moglbys mi podac wiecej szczegolow? – zapytal Brunetti z usmiechem.
– Ma podbite oko. Wkrotce bedzie wygladalo jeszcze gorzej. Ktos naprawde niezle mu tam przylozyl. Poza tym rozcieta warga i kilka siniakow na rekach.
– To wszystko?
– Tak, panie komisarzu.
– Musze przyznac, ze to nie kwalifikuje do otrzymania separatki, a nawet do hospitalizacji.
Vianello natychmiast zareagowal na ton Brunettiego.
– Czy pan mysli to samo co ja, panie komisarzu?
– Patta wie, jakie obrazy zginely.
Vianello odsunal mankiet rekawa mundurowej kurtki i spojrzal na zegarek. Potrzasnawszy nim, by sie upewnic, ze chodzi, spojrzal jeszcze raz.
– Prawie poludnie, panie komisarzu. Czas cos zjesc.
– O ktorej zadzwonil Viscardi?
– Tuz po polnocy, panie komisarzu.
Teraz Brunetti spojrzal na zegarek.
– Dwanascie godzin, a juz mamy meldunek, ze zginely obrazy Guardiego, Moneta i Gauguina.
– Przykro mi, panie komisarzu, ale nie znam sie na malarstwie. Czy te nazwiska oznaczaja pieniadze?
Brunetti zdecydowanie skinal glowa.
– Rossi wspomnial, ze ten lokal jest ubezpieczony. Skad on to wie?
– Okolo dziesiatej zadzwonil do nas agent i spytal, czy moze wejsc do
Wszystko to w ciagu niespelna dwunastu godzin, pomyslal komisarz. Interesujace.
Vianello wyjal z biurka paczke papierosow i jednego zapalil.
– Rossi mi mowil, ze ta para mlodych Belgow rozpoznala Ruffola.
Brunetti potwierdzil kiwnieciem glowy.
– Ruffolo, jak na faceta, to mikrus. Prawda, panie komisarzu? Nigdy bym nie powiedzial, ze jest wysoki.
Wypuscil z ust chmure dymu i rozwial ja machnieciem dloni.
– I na pewno nie zapuscil sobie brody, kiedy siedzial w wiezieniu – rzekl Brunetti. – W kazdym razie jej nie mial, gdy odwiedzala go matka.
– A wiec to znaczy, ze zaden z ludzi, ktorych podobno widzial Viscardi, nie moze byc Ruffolem. No nie, panie komisarzu?
– Z pewnoscia w tym wypadku na to wyglada. Prosilem Rossiego, ze pojechal do szpitala i sprawdzil, czy Viscardi rozpozna Ruffola ze zdjecia.
– Prawdopodobnie nie – lakonicznie skomentowal Vianello.
Brunetti odepchnal sie od biurka.
– Chyba juz pojde i zalatwie pare telefonow. Jesli mi wybaczysz, sierzancie.
– Naturalnie, panie komisarzu – odparl Vianello i podal mu numer kierunkowy do Mediolanu: – Zero, dwa.
Rozdzial 14
Kiedy Brunetti znalazl sie w swoim pokoju, wyjal z biurka kolobrulion i zaczal go kartkowac. Przez wiele lat najpierw sobie mowil, pozniej obiecywal, a w koncu przysiegal, ze uporzadkuje nazwiska i numery telefonow, zapisane w tym brulionie. Przysiege ponawial za kazdym razem, gdy don zagladal tak jak teraz, by odszukac numer, pod ktory od dawna nie dzwonil. Takie poszukiwania przypominaly w pewnym sensie spacer po znajomym muzeum, kolejne nazwiska bowiem wywolywaly w pamieci obrazy z przeszlosci. Wreszcie komisarz trafil na domowy numer Fosca, redaktora dzialu finansowego w jednym z najwiekszych tygodnikow.
Do niedawna Riccardo Fosco, jako gwiazda dziennikarstwa, ujawnial skandale finansowe w najbardziej niewiarygodnych miejscach. To wlasnie on pierwszy zaczal sie dopytywac o Banco Ambrosiano. Jego pokoj w redakcji stal sie osrodkiem zbierajacym informacje o rzeczywistym charakterze biznesu we Wloszech, a jego dzial w tygodniku miejscem, w ktorym czytelnicy szukali pierwszych wzmianek o tym, ze cos jest nie w porzadku z jakas firma albo z przejeciem czy wykupieniem jakiegos przedsiebiorstwa. Przed dwoma laty, gdy o piatej po poludniu wychodzil z redakcji, by w gronie przyjaciol wypic drinka, ktos w zaparkowanym samochodzie dokladnie wycelowal dziennikarzowi w kolana i obydwa strzaskal seria z pistoletu maszynowego. Od tego czasu Fosco mieszkal w redakcji, bo mogl chodzic tylko za pomoca dwoch lasek – jedno kolano mial calkiem sztywne, a drugie zginalo sie pod katem zaledwie trzydziestu stopni. Sprawcy nigdy nie wykryto.
– Fosco – powiedzial jak zwykle, gdy odbieral telefon.
–
–
To byl ich stary zart. Chodzilo o miliony dolarow zebranych przez UNESCO na ocalenie Wenecji. Nikt nie znal dokladnej sumy. W kazdym razie pieniadze te zniknely w roznych instytucjach oraz przepascistych kieszeniach autorow licznych planow i programow po wielkiej powodzi w 1966 roku. Powstala fundacja z ogromnym personelem i archiwa pelne projektow, a nawet organizowano imprezy i bale, zeby zdobyc fundusze, lecz pieniadze sie skonczyly i kolejne powodzie bez przeszkod zalewaly miasto. Wszystkie slady w tej sprawie prowadzily do ONZ i EWG, ale rozmaite instytucje rzadowe i finansowe okazaly sie zbyt skomplikowane nawet dla Fosca, ktory nigdy nie napisal na ten temat ani slowa w obawie, ze czytelnicy go posadza o fantazjowanie. Brunetti zas uznal, ze skoro ludzie zamieszani w to przedsiewziecie byli przewaznie wenecjanami, pieniadze w istocie poszly na ratowanie miasta, choc w inny sposob, niz poczatkowo zakladano.
– Nie, Riccardo, chodzi mi o jednego z twoich ziomkow. Jest mediolanczykiem i nazywa sie Viscardi. Nawet nie znam jego imienia, ale wiem, ze produkuje bron i wlasnie za ciezkie pieniadze odrestaurowal jeden z tutejszych