telefon tez jest na podsluchu, ale po chwili uswiadomil sobie, ze to della Corte wrzuca kolejne monety do automatu.

– Koncza mi sie drobne, commissario – powiedzial kapitan. – Moze bysmy sie spotkali?

– Chetnie. Nieoficjalnie?

– Oczywiscie.

– Gdzie?

– Moze w polowie drogi? – zaproponowal della Corte. – W Mestre?

– Bar Pinetta?

– Dzis wieczorem o dziesiatej?

– Jak pana rozpoznam? – spytal Brunetti, majac nadzieje, ze della Corte nie jest glina, ktory wyglada jak glina.

– Jestem lysy. A ja pana?

– Wygladam jak glina.

Rozdzial 16

Za dziesiec dziesiata tego wieczoru Brunetti opuscil budynek stacji w Mestre, zszedl po schodach i skierowal sie w lewo, ustaliwszy wczesniej, na podstawie mapy zamieszczonej na poczatku weneckiej ksiazki telefonicznej, gdzie sie znajduje Via Fagare. Przed stacja jak zwykle stalo kilkanascie nieprzepisowo zaparkowanych samochodow, lecz ruch byl niewielki. Brunetti przeszedl przez jezdnie i na najblizszym rogu skrecil w prawo, w strone centrum. Sklepiki po obu stronach ulicy mialy zaciagniete stalowe zaluzje; zupelnie jakby spuscily przylbice, aby chronic sie przed niebezpieczenstwami nocy.

Sporadyczne podmuchy wiatru podrywaly papiery i liscie na chodniku. Brunetti szedl przed siebie, starajac sie nie zwracac uwagi na odglosy ruchu ulicznego, ale bylo to niemozliwe. Wszyscy zawsze narzekali na klimat Wenecji, wilgotny i nieprzyjemny, ale dla Brunettiego znacznie gorszy byl ogluszajacy halas czyniony przez pojazdy, do ktorego dochodzil jeszcze ohydny smrod spalin; nie rozumial, jak mozna akceptowac samochody, uwazac je za skladnik codziennego zycia. Z roku na rok coraz wiecej wenecjan, zmuszonych zastojem gospodarczym i niebotycznymi czynszami, porzucalo swoje miasto i przeprowadzalo sie tutaj, w ten smrod i zgielk. Brunetti zdawal sobie sprawe, ze powody ekonomiczne moga sklonic ludzi do przeprowadzki. Ale zeby dobrowolnie skazywac sie na cos takiego? Korzysci byly mizerne.

Po kilku minutach marszu za nastepna przecznica zobaczyl pionowy neon; litery biegnace od dachu budynku do mniej wiecej dwoch metrow nad chodnikiem ukladaly sie w napis: B- -in-ta. Nie wyjmujac rak z kieszeni plaszcza, Brunetti wszedl do srodka przez uchylone drzwi.

Wlasciciel baru widocznie obejrzal zbyt wiele filmow amerykanskich, bo knajpa do zludzenia przypominala jeden z tych lokali, w ktorych Victor Mature rozstawial wszystkich po katach. Sciane za barem zajmowalo ogromne lustro, lecz na jego powierzchni osiadlo tyle kurzu i dymu, ze prawie nic sie w nim nie odbijalo. Zamiast calych rzedow butelek, jak w typowych wloskich knajpach, stal tu tylko jeden lichy rzadek, w dodatku wylacznie bourbona i szkockiej, sam bar zas nie byl dluga prosta lada z ekspresem do kawy, lecz mial ksztalt podkowy, wewnatrz ktorej urzedowal barman, ciasno obwiazany w talii poplamionym fartuchem.

Po obu stronach sali staly stoliki. Przy tych z lewej siedzialo po trzech lub czterech mezczyzn grajacych w karty; po prawej – mieszane pary uprawiajace zupelnie inny rodzaj gry losowej. Na scianach wisialy wielkie fotosy amerykanskich gwiazd, niechetnie spozierajacych na wnetrze, na ktorego wieczne ogladanie zostaly skazane.

Przy barze stalo czterech mezczyzn i dwie kobiety. Pierwszy z mezczyzn, niski i krepy, trzymal szklanke obiema rekami, jakby chcial ja chronic przed zakusami innych, i wpatrywal sie w jej zawartosc. Drugi, wyzszy i szczuplejszy, zwrocony tylem do baru, wolno obracal glowe, przygladajac sie to karciarzom, to licytacji odchodzacej przy pozostalych stolikach. Trzeci byl lysy; najwyrazniej della Corte. Ostatni, chudy jak strach na wroble, stal miedzy dwiema dziewczynami, ktore cos do niego mowily, i zerkal nerwowo to na jedna, to na druga. Popatrzyl na Brunettiego, gdy ten wchodzil do srodka; dziewczyny tez odwrocily sie w strone przybysza. Wzrok Parek, kiedy przecinaly nic ludzkiego zywota, nie mogl byc bardziej posepny.

Brunetti podszedl do della Cortego, szczuplego mezczyzny o mocno pomarszczonej twarzy oraz sumiastych wasach, i klepnal go w ramie.

– Ciao, Bepe, come stai? – Mowil z ciezkim weneckim akcentem i znacznie glosniej, niz to bylo konieczne. – Przepraszam za spoznienie, ale moja zona, wredna suka… – Urwal i wykonal reka gniewny gest, ktory mial wyrazac, co mysli o wszystkich zonach i wszystkich wrednych sukach. – Amico mio, whisky prosze! – zawolal do barmana, potem spojrzal na szklanke stojaca przed della Cortem. – A dla mojego przyjaciela jeszcze raz to samo, ale na moj koszt!

Zwracajac sie do barmana, staral sie obrocic do niego calym cialem, wszystkie ruchy wykonywac z przesadna ekspresja. Przytrzymujac sie reka lady, aby nie stracic rownowagi, mruknal pod nosem:

– Suka…

Otrzymawszy whisky, podniosl szklanke i oproznil ja jednym haustem, po czym odstawil z glosnym stuknieciem na kontuar i wierzchem dloni otarl usta. Natychmiast pojawila sie przed nim druga pelna szklanka, ale zanim zdazyl ja podniesc, della Corte wyciagnal po nia reke.

– Cin cin, Guido – powiedzial, unoszac szklanke, jakby wznosil toast za ich wieloletnia przyjazn. – Ciesze sie, ze udalo ci sie jej wyrwac. – Pociagnal jeden lyk, drugi. – Wybierasz sie z nami na polowanie w najblizsza sobote?

Nie ustalili z gory zadnego scenariusza, ale Brunetti uznal, ze ten temat jest rownie dobry jak kazdy inny dla dwoch podtatusialych pijaczkow w taniej knajpie w Mestre. Odpowiedzial, ze chetnie by sie wybral, ale zona, wredna suka, chce, zeby zostal i zabral ja gdzies na kolacje, bo tego dnia wypada ich rocznica slubu. Po cholere maja w domu kuchenke? Nie moze sama czegos upichcic? Przez kilka minut prowadzili rozmowe w tym stylu; potem jedna z par wstala od stolika i opuscila lokal. Della Corte zamowil po kolejce i pociagnal Brunettiego za rekaw w strone wolnego stolika. Pomogl mu usiasc. Kiedy podano im trunki, komisarz podparl reka brode i spytal cicho:

– Dlugo tu jestes?

– Ponad pol godziny – odparl della Corte, glosem zupelnie trzezwym i o wiele kulturalniej brzmiacym niz przed chwila.

– I co?

– Co pewien czas wpadaja tu faceci i podchodza do goscia przy barze, tego z babkami. – Della Corte zblizyl szklanke do ust. – Dwa razy jedna z nich usiadla z jakimis typami na drinka. Raz wyszla z jednym i wrocila sama po dwudziestu minutach.

– Szybka robota – skomentowal Brunetti.

Della Corte skinal glowa, po czym znow sie napil.

– Gosc wyglada, jakby byl na heroinie – rzekl po chwili, patrzac w strone baru. Usmiechnal sie szeroko, kiedy jedna z dziewczyn przechwycila jego spojrzenie.

– Jestes pewien?

– Przez szesc lat pracowalem w wydziale narkotykow. Widzialem setki takich jak on.

– Co nowego w Padwie? – spytal Brunetti.

Choc obaj udawali, ze nie obchodza ich inni klienci, caly czas pilnie wszystkich obserwowali, starajac sie zapamietac twarze.

Della Corte potrzasnal glowa.

– Wyslalem jednego z moich zaufanych ludzi do laboratorium, zeby sprawdzil, czy niczego wiecej nie brakuje.

– No i?

– Ktokolwiek tam myszkowal, dobrze pozacieral slady. Znikly notatki patologa i probki tkanek pobrane podczas wszystkich sekcji przeprowadzonych tego dnia.

– A ile ich bylo?

– Trzy.

Вы читаете Smierc I Sad
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату