– W Padwie? – spytal Brunetti, nie kryjac zdziwienia.

– Dwie starsze osoby zmarly w szpitalu po zjedzeniu zepsutego miesa. Salmonella.

Brunetti pokiwal glowa.

– Kto mogl to zrobic? – spytal. – Komu moglo na tym zalezec?

– Najbardziej osobie, ktora podala Faverze roipnal.

Brunetti znow pokiwal glowa, po czym widzac, ze barman obchodzi stoliki, dal mu znak, zeby przyniosl po nastepnej kolejce, mimo ze stojace przed nim i kapitanem szklanki byly wlasciwie nie tkniete.

– Laboranci tak malo zarabiaja, ze wiele sa gotowi zrobic za dwiescie tysiecy lirow – dodal della Corte.

Do baru weszlo dwoch mezczyzn; smiali sie i rozmawiali glosno, jak ludzie, ktorzy chca, aby obcy zwrocili na nich uwage.

– Sa jakies postepy w sprawie Trevisana? – spytal kapitan.

Brunetti potrzasnal glowa z przesadna powaga, z jaka pijacy traktuja najbardziej trywialne kwestie.

– Wiec co dalej?

– Chyba jeden z nas powinien skosztowac towarku – odparl komisarz, katem oka patrzac na zblizajacego sie barmana. Kiedy ten postawil szklanki na stole, Brunetti usmiechnal sie szeroko. – Drinki dla pan! – polecil, wskazujac pijackim gestem dziewczyny przy barze.

Wrociwszy za kontuar, barman nalal dwa kieliszki musujacego bialego wina – Brunetti domyslil sie, ze jest to najlichsze prosecco, a nie francuski szampan, za ktory jednak przyjdzie mu zaplacic – nastepnie podszedl na koniec lady, gdzie stal chudzielec z dziwkami; cos powiedzial do mezczyzny, a przed jego towarzyszkami postawil kieliszki. Chudzielec zerknal na Brunettiego, po czym pochylil sie w lewo i szepnal cos do niskiej, sniadej dziewczyny o szerokich ustach i rudawych wlosach opadajacych na ramiona. Popatrzyla na kieliszki, po czym w glab sali, na Brunettiego. Komisarz usmiechnal sie do niej, dzwignal z krzesla i sklonil niezgrabnie.

– Zwariowales? – spytal della Corte, usmiechajac sie od ucha do ucha i wyciagajac reke po szklanke.

Zamiast mu odpowiedziec, Brunetti pomachal do trojki przy barze, po czym odsunal noga puste krzeslo i wskazal dziewczynie miejsce. Wziela kieliszek i ruszyla w ich strone. Brunetti, szczerzac do niej w usmiechu zeby, spytal cicho della Cortego:

– Przyjechales samochodem?

Kapitan przytaknal.

– Swietnie. Kiedy podejdzie, zostaw nas, wyjdz i zaczekaj w samochodzie. Potem jedz za nami.

Kiedy dziewczyna podeszla do stolika, della Corte odsunal krzeslo i wstal, niemal sie z nia zderzajac. Wydawal sie zaskoczony jej pojawieniem.

– Dobry wieczor, signorina – rzekl w koncu, znow mowiac z ciezkim regionalnym akcentem. – Prosze usiasc.

Dziewczyna przygladzila spodnice i usiadla obok Brunettiego. Kiedy sie do niego usmiechnela, zauwazyl, ze pod gruba warstwa makijazu kryje sie zupelnie ladna twarz; ruda miala rowne zeby, ciemne oczy i maly, wesolo zadarty nos.

– Buona sera – powiedziala niemal szeptem. – Dziekuje za szampan.

Della Corte pochylil sie nad stolikiem i wyciagnal reke do Brunettiego.

– Musze juz isc, Guido – rzekl. – Zadzwonie do ciebie w tygodniu.

Brunetti zignorowal wyciagnieta reke; cala jego uwaga byla skupiona na dziewczynie. Della Corte spojrzal w strone mezczyzn przy barze, usmiechnal sie, wzruszyl ramionami i wyszedl z knajpy, zamykajac za soba drzwi.

– Ti chiami Guido? – spytala dziewczyna, bez ceregieli przechodzac na „ty”, co najlepiej wskazywalo na to, jakiego typu znajomosc wlasnie zostala zawarta.

– Tak, Guido Bassetti. A tobie jak na imie, slodziutka?

– Mara – oswiadczyla i rozesmiala sie, jakby powiedzial cos bardzo zabawnego. – Czym sie zajmujesz, Guido? Powiedz, dobry jestes w tym, co robisz?

Brunettiego uderzyly dwie rzeczy: po pierwsze, ze ruda mowi z obcym akcentem – jej rodzimym jezykiem musial byc jednak jezyk romanski, hiszpanski albo portugalski – a po drugie, ze jej pytanie ma wyraznie prowokacyjny podtekst.

– Jestem hydraulikiem – oznajmil z duma, jednoczesnie wykonujac wulgarny gest, aby pokazac, ze zrozumial aluzje zawarta w pytaniu.

– Och, to niezwykle ciekawe! – zawolala Mara i ponownie sie rozesmiala, ale juz po chwili zabraklo jej pomyslow na podtrzymanie konwersacji.

Brunetti zobaczyl, ze w drugiej szklance ma jeszcze sporo whisky, a trzecia wciaz stoi przed nim nie tknieta. Pociagnal lyk z drugiej, po czym odsunal ja na bok i podniosl trzecia.

– Bardzo ladna z ciebie dziewczyna, Maro – rzekl, choc z jego glosu latwo mozna bylo odczytac, iz fakt ten nie bedzie mial wplywu na transakcje, ktorej zamierza dokonac.

Ruda przyjela komplement obojetnie.

– Czy ten gosc to twoj przyjaciel? – Wskazal ruchem glowy chudzielca, ktory stal teraz samotnie przy barze, bo druga dziewczyna tez gdzies odeszla.

– Tak – odparla Mara.

– Mieszkasz w poblizu? – spytal tonem czlowieka, ktory nie chce tracic czasu na prozne gadanie.

– Tak.

– Mozemy tam isc?

– Tak. – Znow sie usmiechnela.

Widzial, jak dziewczyna zmusza sie, aby w jej oczach pojawilo sie cieplo i zainteresowanie. Sam przybral chlodna mine.

– Ile? – rzucil oschle.

– Sto tysiecy – odparla szybko, jakby juz niezliczone razy odpowiadala na to pytanie.

Brunetti rozesmial sie, pociagnal ze szklanki, po czym wstal, specjalnie odsuwajac krzeslo tak gwaltownym ruchem, aby przewrocilo sie na ziemie.

– Oszalalas, mala. W domu czeka na mnie zona. Da mi to samo za darmo.

Wzruszyla ramionami i spojrzala na zegarek. Byla jedenasta, a w ciagu ostatnich dwudziestu minut nikt nowy nie wszedl do baru. Brunetti domyslil sie, ze dziewczyna zastanawia sie, jakie ma szanse podlapac mniej oszczednego klienta.

– Piecdziesiat – powiedziala w koncu.

Brunetti odstawil wciaz nie dopita whisky i ujal dziewczyne za ramie.

– No dobra, mala, pokaze ci, co potrafi prawdziwy facet!

Wstala bez oporu. Trzymajac ja za ramie, Brunetti podszedl do baru.

– Ile place? – spytal.

– Szescdziesiat trzy tysiace – oznajmil bez zajaknienia barman.

– Zwariowales pan? – spytal gniewnie Brunetti. – Za trzy porcje whisky? W dodatku bardzo podlej jakosci?

– Oraz dwie szklanki whisky panskiego przyjaciela i dwa kieliszki szampana dla pan.

– Dla pan! – powtorzyl sarkastycznie Brunetti, ale siegnal do kieszeni po portfel i rzucil na kontuar piec banknotow: piecdziesieciotysieczny, dziesieciotysieczny i trzy jednotysieczne. Juz mial schowac portfel, kiedy Mara przytrzymala jego reke.

– Zaplac od razu mojemu przyjacielowi – rzekla, wskazujac broda chudzielca, ktory bez usmiechu obserwowal Brunettiego.

Brunetti rozejrzal sie, zaczerwieniony, zmieszany, z mina czlowieka, ktory pragnie, zeby ktos mu wyjasnil, jak ma sie zachowac. Poniewaz nikt nie ruszyl na ratunek, wyjal z portfela piecdziesieciotysieczny banknot i cisnal na kontuar, nie patrzac na chudzielca; ten z kolei nawet nie raczyl spojrzec na pieniadze. Potem, jakby chcial ocalic resztki nadwatlonej dumy, Brunetti zlapal dziewczyne za ramie i pociagnal w strone drzwi. Zatrzymala sie tylko na moment przy wyjsciu, zeby zdjac z wieszaka kurtke ze sztucznego futra imitujacego lamparcia skore, po czym wypadla na zewnatrz. Brunetti z rozmachem zatrzasnal drzwi.

Na ulicy Mara skrecila w lewo i ruszyla przodem. Starala sie isc szybko, ale w waskiej spodnicy i na wysokich obcasach nie bylo to latwe, wiec Brunetti bez trudu dotrzymywal jej kroku. Przy najblizszym rogu jeszcze raz skrecila w lewo, po czym stanela przed wejsciem do trzeciego budynku. Klucz juz miala w rece. Nacisnela klamke

Вы читаете Smierc I Sad
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату