– Co tam on! – Wydela pogardliwie wargi.

Brunetti zastukal do drzwi.

– Signorina jest wolna – powiedzial, kiedy Gravini otworzyl.

Mara zgarnela z krzesla kurtke, minela Brunettiego i bez slowa wyszla na korytarz. Kiedy znikla za rogiem, komisarz spojrzal na Graviniego.

– Dziekuje za kawe – rzekl, biorac od podwladnego teczke, ktora ten wciaz trzymal w rece.

– Drobiazg, panie komisarzu.

– Prosze sprzatnac tace, a ja tymczasem zajrze do pokoju obok.

– Mam kupic papierosy? Albo przyniesc kawe?

– Nie. I tak jest mi winien piecdziesiat tysiecy lirow.

Kiedy Brunetti wszedl do pomieszczenia, w ktorym przebywal Franco, wystarczyl mu jeden rzut oka na alfonsa, aby wiedziec o nim wszystko, co potrzebowal. Franco byl twardym gosciem, ktory nie bal sie glin i nie pozwalal sobie w kasze dmuchac. Z akt, a takze ze slow della Cortego wynikalo, ze to narkoman. Narkoman, ktory od ponad dziesieciu godzin nie mial dostepu do heroiny, bo spedzil noc w areszcie policyjnym.

– Dzien dobry, signor Silvestri – rzekl uprzejmie Brunetti, jakby przyszedl porozmawiac o rozgrywkach pilki noznej.

Silvestri wyprostowal ramiona i spojrzal na komisarza. Rozpoznal go natychmiast.

– Hydraulik – mruknal i splunal na podloge.

– Alez signor Silvestri – powiedzial wyrozumialym tonem Brunetti, siadajac na jednym z dwoch wolnych krzesel. Otworzyl teczke i spojrzal na gorna kartke, a potem te pod spodem. – Napasc i czerpanie korzysci z nierzadu; widze, ze byl pan tez aresztowany za handel narkotykami… – zerknal na poprzednia kartke -…w styczniu ubieglego roku. Dwa nowe udokumentowane przypadki przyjmowania od klientow pieniedzy przeznaczonych dla prostytutki sprawia panu troche nieprzyjemnosci, ale podejrzewam, ze…

– Nie marnujmy czasu, dobrze, panie hydrauliku? – przerwal Silvestri. – Niech mnie pan po prostu oskarzy, a ja zadzwonie do mojego adwokata, zeby przyjechal i mnie wyciagnal.

Zmierzywszy go od niechcenia wzrokiem, komisarz zobaczyl, ze alfons trzyma dlonie mocno zacisniete, a czolo ma wilgotne od potu.

– Chetnie bym tak zrobil, signor Silvestri, ale tym razem chodzi o znacznie powazniejsza sprawe niz wszystko, co ma pan dotad na sumieniu. – Brunetti zamknal teczke i klepnal sie nia w kolano. – Niestety wykracza ona poza kompetencje policji weneckiej.

– Co to niby za sprawa? – Swiadom, ze Brunetti mu sie przyglada, alfons zmusil sie, zeby rozluznic zacisniete dlonie i polozyc je wyprostowane na udach.

– Otoz bar, w ktorym… no, powiedzmy, prowadzi pan interesy, od pewnego czasu jest obserwowany, a telefon znajduje sie na podsluchu.

– Kto obserwuje bar?

– SISMI. A konkretnie, brygada antyterrorystyczna.

– Brygada antyterrorystyczna? – powtorzyl tepo Silvestri.

– Wlasnie. Wyglada na to, ze w barze Pinetta spotykaja sie osoby podejrzane o podlozenie bomby w muzeum we Florencji – rzekl Brunetti, ktory na poczekaniu wymyslil te historie. – Pewnie nie powinienem o tym mowic, ale skoro i tak jest pan we wszystko zamieszany…

– We Florencji? – Silvestri potrafil juz tylko powtarzac to, co uslyszal.

– Tak. Niewiele wyjawiono nam, zwyklej policji, ale najwyrazniej terrorysci przekazywali sobie wiadomosci przez telefon w barze. Brygada zainstalowala podsluch co najmniej przed miesiacem. Oczywiscie, wszystko zgodnie z prawem; otrzymali pozwolenie sedziego. – Brunetti zamachal teczka. – Kiedy moi ludzie aresztowali pana wczoraj wieczorem, probowalem przekonac tamtych, ze jest pan drobna plotka i podlega nam, ale nie chcieli sluchac.

– Co to oznacza? – spytal Silvestri glosem, w ktorym nie bylo juz cienia zlosci.

– Ze moga pana zatrzymac zgodnie z procedura stosowana przy zwalczaniu terroryzmu. – Brunetti zamknal teczke i wstal. – To oczywiscie tylko nieporozumienie miedzy roznymi organami sil porzadku, signor Silvestri, nie ma pan sie czym martwic. Zreszta po czterdziestu osmiu godzinach i tak musza pana wypuscic.

– A co z moim adwokatem?

– Bedzie pan mogl wtedy do niego zadzwonic, signor Silvestri. To przeciez tylko czterdziesci osiem godzin, z ktorych… – Brunetti odsunal mankiet i spojrzal na zegarek -…dziesiec minelo. Tak, za poltora dnia zadzwoni pan do adwokata, a on natychmiast pana stad wyciagnie. – Usmiechnal sie.

– Dlaczego akurat pan ze mna rozmawia? – spytal podejrzliwie Silvestri.

– Zatrzymal pana jeden z moich ludzi. Poniekad z mojej winy spedzi pan dwie doby w areszcie. Pomyslalem wiec, ze nalezy sie panu jakies wyjasnienie. A poniewaz mialem juz wczesniej do czynienia z tymi z SISMI, wiem, jak trudno przemowic im do rozumu -oswiadczyl znuzonym tonem Brunetti. – No coz, nic sie na to nie poradzi. Maja prawo zatrzymac kazdego na czterdziesci osiem godzin bez powiadamiania kogokolwiek. – Znow spojrzal na zegarek. – Ale czas plynie tak szybko, ze ani sie pan obejrzy, a juz bedzie pan na wolnosci. Gdyby chcial pan cos poczytac, gazety, pisma, niech pan da znac policjantowi przy drzwiach. – Komisarz wstal i skierowal sie do wyjscia.

– Prosze… prosze nie wychodzic – powiedzial Silvestri, niewatpliwie po raz pierwszy w zyciu zwracajac sie tak grzecznie do policjanta.

Brunetti odwrocil sie, z zaciekawieniem przekrzywiajac glowe.

– Juz pan wie, jakie sobie zyczyl „Panorma”? „Architectural Digest”? „Famiglia Christiana”?

– Czego pan chce? – zapytal alfons podniesionym glosem, ale bez zlosci. Na czole lsnily mu grube krople potu.

Brunetti widzial, ze nie ma co sie dluzej bawic w kotka i myszke. Twardziel, ktory nie dawal sobie w kasze dmuchac, byl gotow jesc mu z reki.

– Kto dzwoni do ciebie do baru? I do kogo ty dzwonisz? – spytal surowym tonem.

Silvestri przejechal obiema rekami po twarzy i wlosach; niesforny lok przykleil mu sie do czola. Potem kilkakrotnie potarl wierzchem dloni usta, jakby chcac zetrzec z nich niewidoczna plame.

– Dzwoni pewien facet, kiedy przyjezdzaja nowe dziewczyny.

Brunetti milczal.

– Nie wiem, kim jest ani skad dzwoni. Odzywa sie mniej wiecej raz na miesiac i mowi, gdzie mani je odebrac. Dziewczyny nie stawiaja oporu, wiedza, czego sie od nich oczekuje. Nie musze im nic tlumaczyc, tylko je zabrac i kazdej wyznaczyc rewir.

– A forsa?

Silvestri nie odpowiedzial, wiec Brunetti odwrocil sie i znow ruszyl w strone drzwi.

– Oddaje pewnej kobiecie. Kazdego miesiaca. Kiedy ten facet dzwoni, mowi mi, gdzie i kiedy mam sie z nia spotkac. Wiec spotykamy sie i daje jej forse.

– Ile?

– Wszystko.

– Co wszystko?

– Caly szmal, jaki zostaje po zaplaceniu dziewczynom i za wynajmowane pokoje.

– Ile tego jest?

– To zalezy – powiedzial wymijajaco alfons.

– Nie marnuj mojego czasu, Silvestri! – warknal Brunetti, udajac zagniewanego.

– Zwykle czterdziesci, piecdziesiat milionow. Raz wiecej, raz mniej.

Brunetti podejrzewal, ze czesciej jest wiecej niz mniej.

– Co to za kobieta? – spytal.

– Nie wiem. Nigdy jej nie widzialem.

– Jak to?

– Facet mowi mi, gdzie bedzie zaparkowany jej woz. Bialy mercedes. Podchodze od strony bagaznika, otwieram tylne drzwi i klade pieniadze na siedzeniu. Ona zaraz odjezdza.

– I nigdy jej nie widziales?

– Nosi okulary sloneczne. A na glowie chustke.

– Jaka jest? Wysoka? Chuda? Biala? Czarna? Blondynka? Stara? Mloda? Bez wyglupow, Silvestri, nie trzeba

Вы читаете Smierc I Sad
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату