Brunettiego, rzekla: – Wiekszosc swojego dobytku, jak jest zwyczajowo przyjete, Carlo pozostawil w rownych czesciach mnie i dzieciom. Poczynil pewne zapisy na rzecz krewnych i przyjaciol, ale glowna czesc masy spadkowej przypada nam. Czy ta odpowiedz zaspokaja panska ciekawosc?
– Tak. Owszem.
– Jesli to juz wszystko… – Martucci uniosl sie nieco, jakby chcial wstac.
– Mam jeszcze kilka pytan. – Brunetti spojrzal na wdowe. – Do pani.
Skinela glowa, posylajac Martucciemu uspokajajace spojrzenie.
– Czy ma pani samochod?
Przez chwile milczala.
– Nie rozumiem panskiego pytania – powiedziala w koncu.
– Czy ma pani samochod? – powtorzyl Brunetti.
– Tak.
– Jaki?
– A co to ma za znaczenie? – wtracil Martucci.
Signora Trevisan zignorowala pytanie mecenasa.
– BMW. Trzyletnie. Zielone – odparla.
– Dziekuje – powiedzial z kamienna twarza Brunetti. – Czy pani brat pozostawil jakas rodzine?
– Nie. Z zona byl w separacji, a dzieci nie mial.
– Przeciez musi pan miec tego rodzaje informacje w aktach! – ponownie wtracil sie do rozmowy Martucci.
Brunetti puscil jego wypowiedz mimo uszu.
– Czy pani brat mial cos wspolnego z prostytutkami? – spytal, starannie dobierajac slowa.
Martucci zerwal sie na rowne nogi, ale komisarz nawet na niego nie spojrzal; wpatrywal sie w wdowe, ktora – gdy tylko padlo pytanie – gwaltownie uniosla glowe. Na moment uciekla wzrokiem w bok, jakby pytanie wciaz dzwieczalo jej w uszach, po czym utkwila oczy w komisarzu. Dopiero po chwili na jej twarzy odmalowal sie gniew.
– Moj brat nie musial korzystac z uslug dziwek – oswiadczyla, jakby z premedytacja podnoszac glos.
Jej zlosc udzielila sie Martucciemu.
– Nie pozwole panu obrazac pamieci brata pani Trevisan! Panskie insynuacje sa niesmaczne i obelzywe. – Urwal, zeby nabrac powietrza, a Brunetti niemal widzial, jak umysl prawnika przelacza sie na najwyzsze obroty. – Signora Trevisan moze pana oskarzyc o znieslawienie. Jesli zajdzie taka potrzeba, ma swiadka w mojej osobie. – Martucci popatrzyl na wdowe, a nastepnie na komisarza, ale oboje zignorowali jego wybuch.
Brunetti nie odrywal wzroku od wdowy, ona tez juz nie starala sie uciec oczami od jego spojrzenia. Martucci ponownie otworzyl usta, zeby kontynuowac tyrade, ale po chwili je zamknal, stropiony tym, ze wdowa i komisarz tak intensywnie sie w siebie wpatruja, a takze nieswiadom faktu, iz wazniejsze od obelgi imputowanej pytaniem jest sformulowanie, ktorym sie Brunetti posluzyl.
Komisarz czekal, az signora Trevisan i wspolnik jej meza zdadza sobie sprawe, ze on, Brunetti, spodziewa sie nie wyrazow oburzenia, lecz jasnych odpowiedzi. Widzial, jak wdowa zastanawia sie nad pytaniem. Mial nadzieje, ze szczerosc, jaka dostrzegal w jej oczach, sprawi, iz jej odpowiedz rowniez bedzie szczera, ale akurat w chwili kiedy kobieta chciala sie odezwac, glos ponownie zabral Martucci.
– Zadam przeprosin! – zawolal.
Brunetti nawet na niego nie spojrzal. Martucci podszedl dwa kroki do przodu i stanal miedzy nim a wdowa, przerywajac ich kontakt wzrokowy.
– Zadam przeprosin – powtorzyl, patrzac z gory na komisarza.
– Tak, oczywiscie, bardzo prosze – powiedzial obojetnie Brunetti. – Przepraszam.
Dzwignawszy sie z fotela, stanal obok Martucciego, ale signora Trevisan zdazyla spuscic oczy i najwyrazniej nie zamierzala ich podnosic. Interwencja mecenasa zabila w niej wszelka ochote do zwierzen; naleganie nic by nie dalo.
– Jesli zdecyduje sie pani odpowiedziec na moje pytanie, prosze zadzwonic na komende – oznajmil, po czym bez slowa obszedl Martucciego, opuscil salon i mieszkanie.
W drodze do domu myslal o tym, jak niewiele brakowalo, aby nawiazal prawdziwy kontakt z wdowa. Czasem w rozmowie ze swiadkiem lub podejrzanym tak sie zdarzalo: jakas przypadkowa uwaga lub slowo powodowalo, ze rozmowca nagle sie otwieral i wyjawial cos, co normalnie staralby sie ukryc. Ciekaw byl, co signora Trevisan zamierzala powiedziec. Co mial Lotto wspolnego z prostytutkami? Kim byla kobieta w mercedesie? Czy to ona jadla kolacje z Faverem tego wieczoru, kiedy go zamordowano? I co moglo do tego stopnia zdenerwowac kobiete z restauracji, ze zapomniala okularow wartych milion lirow? Czy cos, co wydarzylo sie podczas kolacji, czy tez cos, o czym wiedziala, ze wydarzy sie pozniej? Zewszad osaczaly Brunettiego pytania; mial wrazenie, ze niczym Erynie kraza nad nim i smieja z niego – smieja, bo nie zna odpowiedzi, a co gorsza, nawet nie wie, ktore z pytan sa wazne.
Po wyjsciu z budynku, w ktorym mieszkala signora Trevisan, odruchowo skrecil w kierunku mostu Accademia i domu. Byl tak zamyslony, ze dopiero po paru minutach zorientowal sie, iz ulica jest dziwnie zatloczona. Spojrzal na zegarek, zdumiony, dlaczego w tej czesci miasta jest az tyle ludzi, w dodatku pol godziny przed zamknieciem sklepow. Kiedy przyjrzal sie dokladniej przechodniom, nie mial watpliwosci, ze to Wlosi; zadna inna nacja nie nosila sie tak elegancko.
Zwolnil kroku i po prostu pozwolil, aby potok ludzi niosl go w strone Campo Santo Stefano. Od strony najblizszego mostu dolatywal glos wzmocniony przez megafony, ale komisarz nie byl w stanie rozroznic poszczegolnych slow.
Tlum podazajacy waska uliczka wyniosl go na mroczniejacy plac. Tuz przed soba Brunetti ujrzal pomnik, ktory w myslach zawsze nazywal „beza”, poniewaz byl wykonany z wyjatkowo bialego i porowatego marmuru. Inni wenecjanie – z powodu ksiazek, ktore w dosc osobliwy sposob sterczaly spod surduta kamiennej postaci – uzywali bardziej dosadnych okreslen.
Po prawej rece Brunettiego, przy kosciele Santo Stefano, zbudowano drewniane rusztowanie. Znajdowalo sie na nim kilka krzesel, a na dwoch rogach staly ogromne glosniki. Z drewnianych slupow na tylach trybuny zwisaly smetnie trzy flagi: trojbarwna wloska; wenecka, z lwem Swietego Marka; oraz nowy sztandar bylej Partii Demokracji Chrzescijanskiej.
Komisarz podszedl blizej pomnika i przestapil przez metalowa barierke otaczajaca postument. Przed rusztowaniem czekalo ze sto osob. Na jego oczach od tlumu odlaczylo sie trzech mezczyzn i jedna kobieta; zaczeli wchodzic po stopniach na trybune. Wtem z glosnikow poplynela muzyka. Brunetti pomyslal, ze to chyba hymn panstwowy, ale muzyka rozbrzmiewala tak glosno i towarzyszyly jej tak silne trzaski, ze nie sposob bylo odgadnac.
Mlodzieniec w dzinsach i skorzanej kurtce lotniczej podal jednemu z mezczyzn, ktorzy weszli na trybune, mikrofon na dlugim sznurze. Przez chwile mezczyzna trzymal go w prawej rece, usmiechajac sie do tlumu, po czym przelozyl do lewej reki, zeby uscisnac dlonie pozostalych osob na trybunie. Mlodzieniec w skorzanej kurtce dal komus znak, zeby wylaczyl muzyke, ale ta nadal plynela z glosnikow.
Mezczyzna na trybunie podniosl mikrofon do ust i cos powiedzial, lecz muzyka zagluszyla jego slowa. Wyciagnal mikrofon przed siebie i postukal w niego dlonia; odglos byl taki, jakby oddano szesc przytlumionych strzalow.
Kilka osob odlaczylo sie od tlumu i weszlo do baru. Szesc innych skierowalo sie ku frontowi kosciola i zaglebilo w Calle della Mandorla. Mlodzieniec w skorzanej kurtce wdrapal sie na rusztowanie i zaczal manipulowac przy drutach idacych do jednego z glosnikow. Glosnik ucichl, ale z drugiego nadal wydobywala sie glosna muzyka i trzaski. Mlodzieniec przeszedl szybko przez trybune i uklakl przy drugim glosniku.
Ludzie powoli zaczeli sie rozchodzic. Z trybuny zeszla kobieta i znikla w tlumie; zaraz po niej zeszlo dwoch mezczyzn. Mlodziencowi nie udalo sie wylaczyc muzyki, wiec podbiegl do mezczyzny z mikrofonem i zaczeli sie naradzac. Kiedy Brunetti oderwal od nich wzrok, przed trybuna byla zaledwie garstka osob.
Komisarz wrocil na druga strone barierki i skierowal sie do mostu Accademia. Wlasnie mijal niewielka budke z kwiatami na koncu placu, kiedy nagle muzyka i trzaski urwaly sie, po czym meski glos, wzmocniony samym tylko gniewem, zawolal z trybuny:
–
Brunetti jednak sie nie zatrzymal ani nawet nie obejrzal. Zdal sobie sprawe, ze ma ochote naradzic sie z