Paola. Chociaz bylo to wbrew regulaminowi, zawsze informowal ja o postepie sledztwa i opowiadal jej, jakie wrazenie wywarly na nim przesluchiwane osoby oraz jakich udzielaly mu odpowiedzi. Paola miala zwyczaj – ktorego nie potrafil jej oduczyc – mowic juz na samym poczatku, kogo uwaza za winnego. Tym razem nie rzucala oskarzen, bo faktycznie material dowodowy na nikogo nie wskazywal; jupitery omiatajace mrok w poszukiwaniu mordercy na nikim sie dotad nie skupily. Paola byla znakomita sluchaczka; zadawala madre pytania i domagala sie prostych, logicznych odpowiedzi. Czesto starajac sie rozwiac jej watpliwosci, sam zaczynal lepiej rozumiec cala sprawe. Ale podczas tego sledztwa nic mu nie sugerowala, nie wymadrzala sie, nie probowala kierowac jego podejrzen na zadna z osob, z ktorymi rozmawial. Sluchala go z zaciekawieniem i to wszystko. Kiedy wrocil do domu, Paoli jeszcze nie bylo, ale Chiara juz nie mogla sie go doczekac.

– Papa! – zawolala ze swojego pokoju, kiedy uslyszala, jak otwieraja sie drzwi.

Chwile pozniej pojawila sie na korytarzu, trzymajac w reku otwarte pismo. Po zoltym skraju okladki poznal, ze to „Airone”; lsniacy papier, obfitosc zdjec i prosty styl wrecz niewolniczo nasladowaly podobne publikacje amerykanskie.

– Co takiego, kotku? – spytal, pochylajac sie, zeby pocalowac corke w czubek glowy, po czym odwrocil sie, aby powiesic plaszcz w szafie sciennej przy drzwiach.

– Organizuja konkurs. Ten, kto wygra, otrzyma darmowa prenumerate.

– Przeciez juz masz prenumerate! – Sam jej wykupil na Gwiazdke.

– Nie o to chodzi, tatusiu.

– A o co? – Ruszyl korytarzem w strone kuchni. Zapalil swiatlo i podszedl do lodowki.

– Chodzi o fakt wygrania – odparla, drepczac mu po pietach.

Brunetti pomyslal, ze moze byloby lepiej, aby Chiara czytala pisma mniej amerykanskie. Znalazl orvieto, zerknal na etykiete i wstawil butelke z powrotem, po czym wyjal soave, ktore rozpoczeli do kolacji ubieglego wieczoru. Wzial kieliszek, napelnil go i pociagnal lyk wina.

– No dobrze, Chiaro, co to za konkurs?

– Trzeba wymyslic imie dla pingwina.

– Imie dla pingwina? – powtorzyl tepo.

– Tak. Zobacz.

Jedna reka wyciagnela do niego pismo, a druga wskazala zdjecie. Zobaczyl cos, co przypominalo zbita mase klakow, identyczna jak ta, ktora Paola zawsze wyciagala z odkurzacza.

– Co to? – Zblizyl pismo do swiatla.

– Malenki pingwin. Urodzil sie miesiac temu w rzymskim zoo i dotad nie ma imienia. Wiec zorganizowano konkurs i wygra ten, kto wymysli najlepsze imie.

Kiedy Brunetti dokladnie przyjrzal sie zdjeciu, istotnie dostrzegl dziob oraz pare okraglych czarnych slepkow. I dwie zolte lapki. Na sasiedniej stronie znajdowalo sie zdjecie doroslego pingwina, ale Brunetti daremnie usilowal sie doszukac podobienstwa miedzy piskleciem a dojrzalym ptakiem.

– Jakie wymyslilas? – spytal, przerzucajac kartki; hieny, ibisy i slonie przelatywaly mu przed oczami.

– Piegus.

– Jak?

– Piegus – powtorzyla.

– Pingwin ma sie nazywac Piegus? – Ponownie otworzyl pismo na stronie z warunkami konkursu i przyjrzal sie zdjeciu doroslego ptaka. – Piegus?

– Pewnie. Wszyscy inni beda chcieli go nazwac Kelner albo Dyrygent. Moja propozycja bedzie oryginalna.

Z pewnoscia, pomyslal Brunetti.

– Moze lepiej zachowaj to imie na inna okazje – rzekl, odstawiajac butelke do lodowki.

– Na jaka? – spytala, zabierajac mu pismo.

– Kiedy oglosza konkurs na imie dla zebry.

– Och, tatusiu, ale z ciebie potrafi byc gluptas! – powiedziala dziewczyna i ruszyla do swojego pokoju, zupelnie nieswiadoma, jaka mu przyjemnosc sprawila swoim komentarzem.

Brunetti przeszedl do jadalni i podniosl ksiazke, ktora wczoraj wieczorem przed udaniem sie na spoczynek polozyl otwarta na stole, wierzchem do gory. Skoro zony nie bylo i nie mial nic lepszego do roboty, mogl sie znow emocjonowac wojna peloponeska.

Paola zjawila sie godzine pozniej. Otworzyla kluczem drzwi i od razu przyszla do jadalni. Rzucila plaszcz na oparcie kanapy, po czym usiadla obok Brunettiego, nawet nie zdejmujac szalika.

– Guido, czy myslales kiedys, ze jestem szalona?

– Czesto – oswiadczyl, odwracajac strone ksiazki.

– Nie, mowie powaznie. Musze byc szalona, skoro pracuje dla tych kretynow.

– Jakich kretynow? – spytal, wciaz nie podnoszac glowy znad ksiazki.

– Tych, ktorzy kieruja uniwersytetem.

– O co chodzi tym razem?

– Trzy miesiace temu poprosili mnie, zebym wyglosila wyklad w Padwie dla pracownikow anglistyki. Na temat angielskiej powiesci. Jak myslisz, dlaczego od dwoch miesiecy czytam te wszystkie ksiazki?

– Bo je lubisz. Czytasz je od dwudziestu lat.

– Och, przestan, Guido. – Szturchnela go lekko lokciem w bok.

– I co sie stalo?

– Dzis wstapilam do rektoratu odebrac poczte i uslyszalam, ze zaszla pomylka, ze powinnam przygotowac wyklad o amerykanskiej poezji. Tylko nikomu nie przyszlo do glowy, zeby mnie powiadomic. Mysleli, ze zadna roznica, skoro i powiesci, i wiersze pisane sa po angielsku.

– I co bedzie?

– Dowiem sie jutro. Maja zawiadomic Padwe, ze wyklad bedzie o angielskiej powiesci… O ile Il Magnifico wyrazi zgode.

Oboje ich ogromnie bawila ta cudowna pozostalosc z epoki kamienia lupanego wyzszej edukacji, mianowicie, ze rektora uniwersytetu tytuluje sie Il Magnifico Rettore; byla to jedyna rzecz swiadczaca o tym, ze zycie akademickie moze miec swoje uroki, o jakiej Brunetti dowiedzial sie w ciagu dwudziestu lat malzenstwa z pracownikiem naukowym.

– Jak myslisz, co zrobi? – spytal zone.

– Pewnie rzuci monete.

– No to powodzenia – rzekl, odkladajac ksiazke. – Amerykanska literatura nieszczegolnie ci lezy, prawda?

– W ogole mi nie lezy, na milosc boska! – zawolala, kryjac twarz w dloniach. – Purytanie, kowboje, piskliwe kobiety. Wolalabym juz nauczac „literatury srebrnego widelca”.

– Co takiego?

– „Literatura srebrnego widelca” to powiesci o prostej fabule, pisane po to, aby uczyc ludzi, ktorzy doszli do pieniedzy, jak sie maja zachowywac w towarzystwie.

– Dla japiszonow? – spytal, autentycznie zaciekawiony.

Paola wybuchnela smiechem.

– Nie, Guido, nie dla japiszonow. Pisano je w osiemnastym wieku, kiedy do Anglii naplywalo mnostwo pieniedzy z kolonii i trzeba bylo nauczyc tluste zony tkaczy z Yorkshire, kiedy i do czego uzywa roznych widelcow. – Zadumala sie na moment. – Ale wlasciwie proza Breta Eastona Ellisa, wspolczesnego powiesciopisarza amerykanskiego, jest bardzo podobna.

Wtulila twarz w ramie meza i zaczela chichotac. Chichotala tak dlugo, az opadla z sil, choc Brunetti nie mial pojecia, co ja tak bawi.

– A co u ciebie? – zapytala, kiedy wreszcie przestala sie smiac. Sciagnela szalik i rzucila na stol.

Brunetti polozyl otwarta ksiazke na kolanach, wierzchem do gory.

– Rozmawialem z dziwka i jej alfonsem, a potem z wdowa po Trevisanie i jej prawnikiem. – Mowiac powoli, zeby nie pominac zadnych szczegolow, opowiedzial jej wszystko, co wydarzylo sie w ciagu dnia, konczac na reakcji wdowy na jego pytanie o prostytutki.

– Czy pani brat mial cos wspolnego z prostytutkami? – Paola powtorzyla dokladnie jego slowa. – Myslisz, ze wiedziala, co masz na mysli?

Вы читаете Smierc I Sad
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату