Wykonane z teku biurko lsnilo jak lustro; brak szuflad swiadczyl o tym, iz jest ono przedmiotem bardziej dekoracyjnym niz uzytkowym. Na podlodze lezal zlocisty jedwabny isfahan, rownie piekny jak ten w gabinecie tescia Brunettiego.

Kobieta siedzaca przy biurku miala jasne wlosy sciagniete gladko do tylu; przytrzymywal je rzezbiony grzebien z kosci sloniowej. Proste uczesanie kontrastowalo z materialem i krojem kostiumu, ktory byl ciemnoszary, jedwabny, o szerokich, watowanych ramionach i bardzo waskich rekawach. Kobieta liczyla trzydziesci kilka lat, choc trudno bylo ocenic, czy blizej jej do trzydziestki, czy do czterdziestki; bylo to zasluga albo precyzyjnie wykonanego makijazu, albo szykownego wygladu. Na nosie miala okulary w grubych ramkach; lewa soczewka byla u dolu lekko wyszczerbiona – odprysnal od niej kawalek szkla mniej wiecej wielkosci ziarna groszku.

Kobieta spojrzala na Brunettiego i usmiechnela sie, nie rozchylajac ust, po czym zdjela okulary i bez slowa polozyla je na lezacych przed nia papierach. Zauwazyl, ze jej oczy maja dokladnie ten sam odcien co kostium; nie mogl to byc przypadek. Brunettiemu przypomnialy sie slowa, jakimi Figaro opisuje dziewczyne, w ktorej zakochal sie od pierwszego wejrzenia hrabia Almaviva: jasne wlosy, rozane policzki, oczy, ktore mowia.

– Si?

– Signora Ceroni?

– Tak.

– Przyszedlem zwrocic pani okulary. – Brunetti wyjal futeral z kieszeni, ani na moment nie odrywajac wzroku od kobiety.

Na jej twarzy odmalowala sie radosc, co sprawilo, ze wygladala jeszcze ladniej.

– Och, to wspaniale! – ucieszyla sie Regina Ceroni. – Gdzie je pan znalazl?

Brunetti wychwycil lekki akcent, chyba slowianski, w kazdym razie niewatpliwie wschodnioeuropejski.

W milczeniu podal jej przez biurko skorzany futeral. Polozyla go przed soba, nie zagladajac do srodka.

– Nie sprawdzi pani, czy to jej okulary?

– Nie musze, poznaje futeral – powiedziala z usmiechem. – Skad pan wiedzial, ze sa moje?

– Obdzwonilismy prawie wszystkich optykow w miescie.

– Obdzwonilismy? – zapytala, po czym nagle przypomniala sobie o wymogach grzecznosci: – Boze, gdzie moje maniery? Prosze, niech pan usiadzie.

– Dziekuje. – Brunetti usiadl na jednym z trzech foteli stojacych przed biurkiem.

– Przepraszam, ale Roberta nie podala mi panskiego nazwiska.

– Brunetti. Guido Brunetti.

– Dziekuje, signor Brunetti, ze zechcial sie pan fatygowac. Gdyby pan do mnie zadzwonil, chetnie bym sama odebrala okulary. Nie musialby pan jechac przez cale miasto.

– Przez cale miasto?

Na jej twarzy pojawilo sie zaklopotanie, ktore po chwili zniklo.

– No tak. Moje biuro miesci sie daleko od centrum.

– Faktycznie.

– Nie wiem, jak panu dziekowac.

– Moglaby mi pani powiedziec, gdzie zgubila okulary?

Ponownie obdarzyla go usmiechem.

– Gdybym wiedziala, znalazlabym je sama.

Popatrzyla na swojego goscia przez szerokosc biurka, a kiedy Brunetti sie nie odezwal, spuscila wzrok i siegnela po futeral. Wyjela okulary, po czym najpierw mocno odciagnela w bok jeden uchwyt, a nastepnie oba; oprawki wygiely sie, ale nie pekly.

– Zdumiewajace, prawda? – powiedziala, nie podnoszac oczu.

Brunetti nadal milczal.

– Nie chcialam miec z tym nic wspolnego – oznajmila spokojnym glosem.

– To znaczy z nami? – spytal, zakladajac, ze skoro wie, iz musial do niej jechac przez cale miasto, musi wiedziec, z kim ma do czynienia.

– Tak.

– Dlaczego?

– Byl czlowiekiem zonatym.

– Niedlugo rozpocznie sie dwudziesty pierwszy wiek, signora.

– Co ma pan na mysli? – spytala, spogladajac na niego zdezorientowana.

– To, czy ktos jest zonaty, nie ma wielkiego znaczenia.

– Mialo dla jego zony – oznajmila gniewnie. Podniosla okulary i schowala do skorzanego futeralu.

– Ale chyba jego smierc zmienila sytuacje.

– Bynajmniej. Nie chcialam, zeby podejrzewano, iz mialam cos z tym cos wspolnego.

– A miala pani?

– Panie komisarzu – rzekla, zadziwiajac Brunettiego uzyciem jego policyjnego stopnia – zajelo mi piec lat, zanim stalam sie obywatelka tego kraju, a przeciez w kazdej chwili moge utracic obywatelstwo, jesli policja zacznie sie mna interesowac. Dlatego nie chcialam zwracac na siebie uwagi.

– A jednak pani zwrocila.

Wydela nerwowo wargi.

– Mialam nadzieje, ze uda mi sie tego umknac.

– Wiedziala pani, ze zostawila okulary w restauracji?

– Wiedzialam, ze zgubilam je tego dnia, ale liczylam na to, ze gdzie indziej.

– Czy miala pani z nim romans?

Widzial, ze zastanawia sie, jak odpowiedziec; w koncu skinela glowa.

– Od dawna?

– Od trzech lat.

– Czy zamierzala pani zmienic ten stan rzeczy?

– Co to znaczy? Nie rozumiem pytania.

– Czy chciala pani za niego wyjsc?

– Nie. Istniejacy uklad w zupelnosci mi odpowiadal.

– Czyli jaki?

– Widywalismy sie co kilka tygodni.

– I co wtedy?

Podniosla na komisarza wzrok.

– Znow nie rozumiem panskiego pytania.

– Coscie robili, kiedyscie sie spotykali?

– A co zwykle robia kochankowie, kiedy sie spotykaja, panie komisarzu?

– Spia ze soba.

– Dobra odpowiedz. Tak, spalismy ze soba.

Czul, ze jest zla, ale jej zlosc nie byla wywolana przez niego.

– Gdzie? – spytal.

– Slucham?

– Gdzie spaliscie ze soba?

– W lozku – odparla przez zacisniete wargi.

– Gdzie? Milczenie.

– Gdzie w lozku? Tu w Wenecji czy w Padwie?

– I tu, i tam.

– W mieszkaniu czy w hotelu?

Zanim mogla odpowiedziec, telefon na biurku zabrzeczal cicho; podniosla sluchawke.

– Zadzwonie pozniej – powiedziala po chwili i rozlaczyla sie. Przerwa w rozmowie z Brunettim byla bardzo krotka, ale wystarczyla, zeby Regina Ceroni sie opanowala. – Przepraszam, czy moglby pan powtorzyc pytanie?

– Spytalem, gdzie sypialiscie ze soba. – Dobrze wiedzial, ze dzieki telefonowi miala czas zastanowic sie nad tym, co mu powiedziala. Chcial jednak uslyszec, jak zmienia swoje zeznania.

Вы читаете Smierc I Sad
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату