– Tak, to signora Ceroni.
– Gdzie trzyma samochod?
– Na czwartym poziomie. Zaraz powinna zjechac.
Nie mylil sie, gdyz po chwili dolecial ich warkot pojazdu zjezdzajacego po kolistej rampie. Brunetti odsunal sie od oszklonej budki, stanal na srodku wyjazdu i wzial sie pod boki.
Bialy mercedes skrecil z rampy w strone wyjazdu i szosy laczacej Wenecje ze stalym ladem. Swiatlo reflektorow uderzylo komisarza w twarz, oslepiajac go i zmuszajac do zmruzenia oczu.
– Hej, co pan robi! – zawolal straznik, wypadajac z budki.
Ruszyl pedem do Brunettiego, lecz w nastepnej chwili rozlegl sie ryk klaksonu, tak przerazliwie glosny, ze straznik podskoczyl wystraszony, po czym cofnal sie, uderzajac plecami we framuge drzwi. Przez moment stal oszolomiony, patrzac, jak mercedes pokonuje ostatnie dziesiec metrow dzielacych go od czlowieka blokujacego droge. Znow krzyknal, ale policjant nie zareagowal. Wiedzial, ze powinien podbiec do gliniarza i zepchnac go na bok, ale nie potrafil sie zmusic do wykonania jakiegokolwiek ruchu.
Cisze ponownie przeszyl ryk klaksonu. Straznik zamknal oczy; dopiero pisk opon sprawil, ze je otworzyl. Zobaczyl, jak mercedes, slizgajac sie po mokrej od oleju nawierzchni, uderza w peugeota zaparkowanego na siedemnastym stanowisku, odbija sie i zatrzymuje doslownie metr od policjanta, a ten otwiera drzwi od strony pasazera i wsiada. Po chwili samochod ruszyl z piskiem opon i skrecil w lewo, a straznik niebotycznie zdumiony zadzwonil na policje.
Rozdzial 27
Przez moment, gdy mkneli ku swiatlom Mestre i Marghery, Brunetti wpatrywal sie w profil Reginy Ceroni. Kobieta kompletnie go ignorowala, nie odrywajac wzroku od szosy. Odwrocil wiec glowe i popatrzyl w prawo, w kierunku latarni morskiej w Murano, a potem jeszcze dalej, na migoczace w oddali swiatla Burano.
– Wyjatkowo dzis jasna noc – oznajmil. – Chyba widac Torcello.
Regina Ceroni dodala gazu; mercedes przyspieszyl. Jechali znacznie szybciej niz inne samochody.
– Wystarczy, ze szarpne kierownica w prawo, a przelecimy przez balustrade i wpadniemy do wody – powiedziala.
– Istotnie.
Uniosla nieco stope i mercedes zwolnil. Jakis woz przemknal lewym pasem.
– Kiedy pojawil sie pan w moim biurze, wiedzialam, ze jeszcze pan wroci. Powinnam byla natychmiast uciekac.
– Dokad?
– Do Szwajcarii, a stamtad do Brazylii.
– Bo ma tam pani kontakty zawodowe?
– Nie bardzo moglabym z nich korzystac.
– Slusznie, nie w tych okolicznosciach. Wiec dlaczego akurat do Brazylii?
– Bo mam tam pieniadze.
– A w Szwajcarii?
– Tez. Kazdy ma konto w Szwajcarii!
Brunetti, mimo ze nie mial, rozumial, o co Reginie Ceroni chodzi.
– Oczywiscie – rzekl. – A nie moglaby pani tam zostac? W Szwajcarii?
– Nie. Brazylia jest bezpieczniejsza.
– No tak. Teraz jednak nigdzie pani nie pojedzie.
Milczala.
– Moze bysmy porozmawiali? Wiem, ze nie jestesmy na komendzie i nie ma pani przy sobie adwokata, ale zzera mnie ciekawosc. Jak do tego doszlo? Dlaczego ich pani zabila?
– Pyta pan jako osoba prywatna czy jako policjant?
Brunetti westchnal.
– Obawiam sie, ze miedzy osoba prywatna a policjantem juz dawno sie zatarla granica.
Signora Ceroni przyjrzala mu sie uwaznie; zachecily ja nie tyle slowa komisarza, ile wlasnie to westchnienie.
– Co teraz bedzie? – spytala.
– Z pania?
– Tak.
– To zalezy… – Zamierzal powiedziec, ze zalezy od motywow zbrodni. Ale kiedy pomyslal, ze z zimna krwia zabila trzech ludzi, uswiadomil sobie, ze motywy nie beda dla sadu istotne. – Nie wiem. Nic dobrego.
– Wszystko mi jedno – oswiadczyla tak lekkim tonem, ze az go to zdziwilo.
– Dlaczego?
– Bo zaslugiwali na smierc, wszyscy trzej.
Juz chcial zaprotestowac, oznajmic, ze nikt nie zasluguje na to, zeby umrzec, zginac w ten sposob, ale przypomnial sobie tasme.
– Prosze mi o wszystkim opowiedziec.
– Wie pan, ze dla nich pracowalam?
– Tak.
– Nie tylko teraz. Rowniez i dawniej. Calymi latami, od samego przyjazdu do Wloch.
– Dla Trevisana i Favera?
– Nie, ale dla takich jak oni, ktorzy potem odsprzedali interes Trevisanowi.
– Odkupil od nich kobiety? – Zdumialo go, ze signora Ceroni mowi o transakcji tak, jakby chodzilo o sprzedaz fabryki lub sklepu.
– Tak. Nie znam szczegolow, ale pewnego dnia tamci znikli, a ich miejsce zajal Trevisan. Zostal nowym szefem.
– A pani?
– Bylam, ze tak powiem, pracownikiem sredniego szczebla. – Z jej glosu przebijala ironia.
– Co to znaczy?
– To znaczy, ze nie musialam juz sprzedawac swojego tylka na ulicy. – Zerknela na niego z ukosa, zeby sprawdzic, jakie te slowa wywarly na nim wrazenie.
– Dlugo sie pani tym trudnila? – spytal obojetnie.
– Czym? Prostytucja?
– Tak.
– Przyjechalam tu jako prostytutka. – Na moment zamilkla. – Nie, to nieprawda. Przyjechalam jako zakochana po uszy dziewczyna, zakochana w swoim pierwszym mezczyznie, Wlochu, ktory obiecywal, ze rzuci mi swiat do stop, jesli tylko zostawie rodzine i z nim wyjade. Dalam sie nabrac. Jak juz panu mowilam, pochodze z Mostaru. A to znaczy, ze ja i moja rodzina jestesmy muzulmanami, choc nikt z nas nie byl nigdy w meczecie, jesli nie liczyc stryja, ktorego wszyscy mieli za szalenca. Uczyly mnie zakonnice. Przez dwanascie lat chodzilam do katolickiej szkoly, bo rodzice uwazali, ze tam jest wyzszy poziom.
Jechali nad kanalem laczacym Wenecje i Padwe, wzdluz ktorego Palladio pobudowal przepiekne rezydencje. Jedna z nich zamajaczyla w blasku ksiezyca, po drugiej stronie kanalu. Domownicy chyba spali, bo wewnatrz bylo ciemno; tylko w oknie na pietrze palilo sie swiatlo.
– Moja historia jest dosc typowa, wiec nie bede nia pana zanudzac. Po prostu zakochalam sie, przyjechalam do Wloch i w ciagu miesiaca znalazlam na ulicy. Bez paszportu, nie znajac jezyka. Na szczescie mialam za soba szesc lat laciny u zakonnic, totez nauka wloskiego poszla mi stosunkowo latwo. A poniewaz naleze do osob ambitnych, robilam wszystko, zeby odniesc sukces w nowych warunkach.
– To znaczy?
– Dobrze wykonywalam swoja prace. Bylam czysta. Pomagalam facetowi, ktory nami kierowal.
– Pomagal pani? Jak?
– Donosilam na inne dziewczyny. Dwa razy uprzedzilam go, ze kilka planuje uciec.