– Nie slyszales wiadomosci?
Karsten pokrecil glowa.
– W Hvitemoen zamordowano cudzoziemke. Policja jeszcze nie wie, kim ona byla.
Karstena zaskoczyla nagla zmiana tematu. Nagle Gunder usiadl i ukryl twarz w dloniach.
– Karsten… Musze ci cos powiedziec.
– Tak?
W tej samej chwili otworzyly sie drzwi i weszla ciemnowlosa opryskliwa pielegniarka.
– Moze pozniej.
Gunder zerwal sie na nogi i zapial marynarke.
– Jedz do domu i odpocznij – poradzil mu Karsten.
Zatrzymal samochod na podjezdzie i przez jakis czas siedzial nieruchomo, gapiac sie przez okno. Potem, sam nie wiedzac dlaczego, pojechal w kierunku Hvitemoen. Zamierzal powoli przejechac obok miejsca, o ktorym wszyscy tyle mowili. Dobrze je znal. Po drugiej stronie szosy polna droga prowadzila do jeziora Norevann. Kiedy byl dzieckiem, plywal tam z Marie, a raczej to ona plywala, on zas chlapal sie przy brzegu. Nigdy nie nauczyl sie plywac. Na szczescie Poona o tym nie wie, pomyslal ze wstydem. Zblizal sie juz do celu. Spojrzal w lewo, nie chcac niczego przegapic. Wyjechawszy zza zakretu, ujrzal dwa radiowozy. Zatrzymal samochod i obserwowal. Na skraju lasu stali dwaj policjanci, teren ogrodzono bialo-czerwona tasma. Wrzucil wsteczny bieg i gwaltownie wycofal samochod. Nie wiedzial, ze jego czerwone volvo zostalo zauwazone. Siedzial bez ruchu, usilujac uporzadkowac mysli. Chyba mialby jakies przeczucia, gdyby to, co wydarzylo sie na lace, mialo jakikolwiek zwiazek z Poona? Wyjal z wewnetrznej kieszeni swiadectwo slubu, ktore caly czas nosil na sercu, i po raz kolejny przebiegl po nim wzrokiem. Panna Poona Bai, urodzona pierwszego czerwca 1962 roku, i pan Gunder Jomann, urodzony 10 pazdziernika 1949 roku. Dokument byl bardzo ladny, na kremowym papierze z obwodka i pieczecia sadowa na samej gorze. Namacalny dowod, a jednak wydawalo mu sie, ze nikt by mu nie uwierzyl. Westchnal gleboko, zgarbil sie. Zaskoczyl go nagly halas: to policjant stukal w boczna szybe. Zlozyl papier.
– Policja – powiedzial funkcjonariusz.
To chyba oczywiste, pomyslal Gunder z irytacja. Trudno nie zauwazyc munduru.
– Wszystko w porzadku?
Gunder spojrzal na niego zdezorientowany. Nic nie bylo w porzadku. Rozumial jednak, dlaczego policjant zadal mu to pytanie. Siedzial w bezruchu w zaparkowanym na poboczu samochodzie, niedaleko miejsca przestepstwa. Mial ponura mine, ubranie wymiete po wielu godzinach spedzonych w szpitalnym lozku. Byl wycienczony i nieogolony.
– Chcialem tylko odpoczac – odparl pospiesznie. – Mieszkam niedaleko.
– Prosze o prawo jazdy i dowod rejestracyjny.
Dlaczego? – zdziwil sie Gunder. Moze wygladam, jakbym prowadzil po alkoholu? Pewnie tak. Spokojnie mogl dmuchac w „balonik' – od powrotu z Indii nie wzial alkoholu do ust. Wyjal dowod rejestracyjny ze schowka i siegnal po portfel. Policjant obserwowal go uwaznie. Nagle zatrzeszczala krotkofalowka. Funkcjonariusz pociagnal nosem i mruknal do mikrofonu cos, czego Gunder nie doslyszal, po czym zrobil szybkie notatki, wsadzil krotkofalowke za pasek i zaczal przygladac sie prawu jazdy.
– Gunder Jomann, urodzony w 1949 roku?
– Tak.
– Mieszka pan gdzies w poblizu?
– W kierunku wsi, jakis kilometr stad.
– Dokad pan jedzie?
– Do domu.
– W takim razie jedzie pan w niewlasciwym kierunku – zauwazyl policjant, zerkajac na niego spod oka.
– Tak, wiem… – Gunder zajaknal sie. – Po prostu… Po prostu bylem ciekaw, co tu sie wydarzylo…
– Co ma pan na mysli?
Gunder byl gotow sie poddac. Po co udawac?
– Chodzi o te kobiete. Slyszalem w wiadomosciach.
– Tutaj nie ma teraz wstepu.
– Wlasnie widze. Pojade juz.
Odebral dokumenty i juz mial ruszyc, ale policjant wsunal glowe do srodka, jakby czegos szukal. Gunder zamarl w bezruchu.
– Wiem, ze wygladam na bardzo zmeczonego – mam siostre w szpitalu – wyjasnil pospiesznie. – Jest w spiaczce. Siedzialem przy niej. Miala wypadek.
– Rozumiem – mruknal policjant. – W takim razie niech pan juz jedzie do domu i odpocznie.
Gunder zaczekal, az tamten odejdzie, po czym nawrocil i odjechal. Funkcjonariusz przez caly czas go obserwowal, trzymajac krotkofalowke przy ustach.
– Byl jakis dziwny, jakby sie czegos bal. Na wszelki wypadek spisalem dane.
W holu nie stala walizka, a Poona nie czekala w salonie. Dom byl pusty i ciemny. Wyjezdzal za dnia, nie zostawil wiec wlaczonego swiatla. Siedzial dlugo w fotelu, gapiac sie przed siebie. Zdarzenie w Hvitemoen wytracilo go z rownowagi. Mial wrazenie, ze palnal jakies glupstwo. Policjant dziwnie sie zachowywal. Wlasciwie nikogo nie powinno obchodzic, ktoredy jedzie ani gdzie sie zatrzymuje… Krecilo mu sie w glowie. A moze Poona i wszystko, co wydarzylo sie w Indiach, bylo tylko snem? Albo wymyslil to sobie, siedzac w „Tandel's Tandoori'? Kto jezdzi za granice po zone, jak na jakies owocobranie? Pewnie to ta ksiazka zawrocila mi w glowie, pomyslal. Widzial na polce jej czerwony grzbiet. Zmusil sie, zeby wlaczyc swiatlo i telewizor. Za pol godziny beda wiadomosci. Rownoczesnie byl przerazony. Nie chcial wiedziec nic wiecej, a zarazem musial sie dowiedziec! Moze powiedza o czyms, co calkowicie i jednoznacznie wyeliminuje Poone. Moze okaze sie, ze ofiara pochodzila z Chin. Albo z Afryki Polnocnej. Albo ze miala zaledwie dwadziescia kilka lat i niezwykly tatuaz na plecach. Jego wyobraznia pracowala na najwyzszych obrotach. Na zewnatrz panowal calkowity spokoj.
Rozdzial 8
Na pomarszczonej twarzy Konrada Sejera malowala sie wlasciwa w takiej sytuacji powaga. Niewielu mialo okazje slyszec jego smiech, a naprawde nieliczni widzieli go rozgniewanego. Bystre szare oczy zdradzaly, ze byl czlowiekiem powaznym, a jednoczesnie pelnym pasji. Kolegow trzymal na dystans. Wyjatkiem byl Jacob Skarre. Chociaz Sejer byl starszy od niego o dwadziescia lat, czesto widywano ich pograzonych w rozmowie. Skarre zwykle podgryzal zelka, a Sejer podjadal mietowe dropsy Fisherman's Friend. Tylko Skarremu udalo sie kiedys po pracy wyciagnac inspektora na piwo, i to w srodku tygodnia. Niektorzy uwazali Sejera za aroganckiego dziwaka, ale Skarre wiedzial, ze po prostu jest on niesmialy. W towarzystwie starszy kolega zawsze zwracal sie do niego po nazwisku; po imieniu mowil mu tylko wtedy, kiedy byli sami.
Sejer zatrzymal sie przy kranie i napil nieco chlodnej wody. Czul sie nieswojo. Czlowiek, ktorego szukal, mogl byc kims calkiem przyjemnym, z podobnymi do jego marzeniami i nadziejami. Kiedys tez byl dzieckiem, ktos go na pewno kochal. Mial zobowiazania i pozycje w spoleczenstwie, ktora wkrotce utraci. Sejer ruszyl dalej. Nigdy nie marnowal czasu na rozmyslania o wlasnych sprawach i pogladach, jednak gdzies gleboko drzemal w nim wielki apetyt na ludzi. Chcial poznac, kim sa, dlaczego postepuja tak, a nie inaczej. Schwytawszy przestepce i uzyskawszy jego szczere wyznanie, zamykal sprawe i odkladal ja na polke. Tym razem nie byl pewien, czy uda mu sie tak postapic. To nie byla zwykla smierc. Ta kobieta zostala bestialsko skatowana i zamordowana. Zabojstwo samo w sobie jest czyms okropnym, ale pastwienie sie nad zwlokami to czyn, ktorego nie mozna wytlumaczyc. Sejer nie mial jednej precyzyjnej koncepcji zbrodni. Jego przemyslenia na ten temat czesto wzajemnie sobie przeczyly. Dlatego koncentrowal sie na sprawie, na tym, co musial odkryc, by doprowadzic ja do konca.
W jego zyciu byla kobieta: Sara Struel, psychiatra. Miala klucze do jego domu, zjawiala sie i znikala wedlug wlasnego uznania. Za kazdym razem kiedy pokonywal trzynascie pieter prowadzacych do mieszkania,