krotkim wahaniu zajrzal do dyzurki pielegniarek. Na jego widok blondynka natychmiast poderwala sie na nogi.
– Pomyslalem sobie, ze moze… – zaczal polglosem, zeby inni go nie slyszeli. – Bede potrzebowal zwolnienia. Musze miec kilka dni, zeby jakos przejsc przez to wszystko. Czy ktos bedzie mogl mi tutaj pomoc, czy musze pojsc gdzie indziej?
– Porozmawiam z lekarzem. Prosze wrocic do siostry. To nie potrwa dlugo.
Podziekowal i zrobil tak, jak mu poradzila. Respirator pracowal rytmicznie. Swiadomosc, ze Marie moze odpoczywac, podczas gdy maszyna utrzymuje ja przy zyciu, dodala mu troche otuchy. Maszyny sie nie mecza. Wykonuja zadania z wytrwaloscia, do jakiej ludzie nie sa zdolni. Pozniej przyszedl lekarz i wypelnil za niego potrzebne druczki. Przyniosl foliowa torbe z rzeczami Marie. Byly w niej torebka i bukiet. Kiedy Gunder zdjal papier, zobaczyl czerwone roze i bilecik. „Droga Poono, witamy w Elvestad'.
Jesli Poona weszla do kawiarni, to ktos musial ja zauwazyc. Po tym, co sie wydarzylo pozniej, ktos musial domyslac sie, kim byla ofiara. Chocby wlasciciel lokalu. A jednak nie zadzwonil. Dlaczego? Przed kawiarnia staly dwa samochody: zielone kombi i czerwona toyota. Raczej burgund, nie kolor wozu strazackiego, skonstatowal odruchowo Skarre. Pierwsza rzecza, jaka zobaczyl po otwarciu drzwi, byla szafa grajaca. Podziwial ja przez chwile, zaciekawiony, jaka muzyke odtwarza. Ku swemu zdziwieniu stwierdzil, ze niemal wszystkie utwory sa stare, prawie dwa razy starsze od niego. Z zalem odwrocil sie i podszedl do baru. Dwie kobiety pily kawe przy oddzielnych stolikach przy oknie. Za barem siedzial szczuply rudowlosy mezczyzna z gazeta w rekach.
– Pan z policji? – zapytal czujnie Einar.
– Zgadza sie – odparl Skarre z usmiechem. Poniewaz zawsze sie usmiechal, sprawial wrazenie calkowicie niegroznego. – Mozemy porozmawiac na osobnosci?
– Az tak niedobrze, he?
Einar podniosl lade. Weszli do kantorku za barem. Panowal w nim spory balagan, a na podlodze prawie nie bylo miejsca, ale Einar podsunal Skarremu krzeslo, a sam usiadl na skrzynce z piwem.
– Sprowadza mnie tu informacja, ktora otrzymalismy z firmy taksowkowej – powiedzial Skarre.
Einar natychmiast wzmogl czujnosc.
– Dwudziestego sierpnia jeden z kierowcow przywiozl tu z lotniska kobiete. Wysiadla z taksowki i weszla tutaj, ciagnac za soba ciezka walizke.
Einar sluchal w milczeniu.
– Kobieta pochodzila z Indii. Miala na sobie granatowy top i spodnie w tym samym kolorze. Wlosy dlugie, zwiazane w warkocz.
Skinal glowa gleboko pograzony w myslach.
– Chcialem wiec pana zapytac, czy kobieta rzeczywiscie odwiedzila kawiarnie wieczorem dwudziestego sierpnia.
– Owszem – przyznal Einar z ociaganiem. – Przypominam ja sobie.
Skarre wciaz sie usmiechal.
– W takim razie moze powie mi pan, co sie wydarzylo.
– Nie mam wiele do opowiadania. Postawila walizke przy szafie i zamowila herbate. Usiadla w kacie. Mialem tylko liptona, ale jej to nie przeszkadzalo.
– Rozmawial pan z nia?
– Nie – stwierdzil stanowczo.
– Widzial pan walizke?
– Walizke? No tak, byla brazowa. Stala przy szafie grajacej. Kobieta postawila ja tam, podeszla do baru i poprosila o herbate. Byla zdenerwowana, jakby na kogos czekala.
Skarre na biezaco tworzyl portret psychologiczny Einara. Introwertyk. Pedant. Nieufny.
– Jak dlugo tu byla?
– Moze kwadrans.
– Aha. A potem?
– Trzasnely drzwi i juz jej nie bylo.
Przez jakis czas obaj milczeli pograzeni w myslach.
– Zaplacila koronami?
– Tak.
– A teraz co pan mysli na jej temat?
Einar obojetnie wzruszyl ramionami.
– Ze to pewnie byla ona. Kobieta, ktora znalezli na lace w Hvitemoen.
– Wlasnie. To takie proste. A mimo to nie zadzwonil pan do nas.
– Nie wiedzialem na pewno, ze to ona. Duzo ludzi tu przychodzi.
– Chyba jednak niewiele Hindusek.
– Mamy tu imigrantow, azylantow czy jak tam oni sie nazywaja. Skad mam wiedziec, kto jest kim? Ale rzeczywiscie, powinienem byl sie domyslic. Moge tylko przeprosic. Na szczescie wyglada na to, ze sami do tego doszliscie.
– Zwykle nam sie udaje. A wiec w ktora strone poszla?
– Nie mam pojecia. Nie patrzylem przez okno, a poza tym nie obchodzilo mnie to.
– Czy w tym czasie w lokalu byl ktos jeszcze?
– Nikogo. Za pozno na kawe, za wczesnie na piwo.
– Mowila po angielsku?
– Tak.
– O nic nie pytala? Zupelnie o nic?
– Nie.
– Nie poprosila, zeby pozwolil jej pan zadzwonic albo o cos w tym rodzaju?
– Nie.
– Co myslal pan o tym, kim jest i dokad idzie? Cudzoziemka, samotna, z wielka walizka, wieczorem…
– Nic nie myslalem. Ludzie nie bardzo mnie obchodza. Obsluguje ich, i tyle.
– Czy byla ladna? – zapytal Skarre, patrzac mu prosto w oczy.
Einar spojrzal na niego ze zdumieniem.
– To dziwne pytanie.
– Po prostu jestem ciekaw. Nigdy jej nie widzialem.
– Jak to?
– Kiedy juz ja ujrzalem, nie dane mi bylo docenic jej urody.
Einar zamrugal, po czym opuscil wzrok na dlonie.
– Chyba byla ladna. Nie jestem pewien. Tak, na swoj sposob. Egzotyczna uroda. I ubrana jak kobieta, jesli wie pan, co mam na mysli. Szczupla, schludna. Zadnych dzinsow, kombinezonow czy innych takich. Duze wystajace zeby.
– Jak sie zachowywala? Byla pewna siebie czy wprost przeciwnie?
– Juz panu powiedzialem. Wygladala na zaniepokojona. Zagubiona.
– O ktorej wyszla?
Einar zmarszczyl brwi.
– O wpol do dziewiatej albo jakos tak.
– Dziekuje panu.
Wstal, opuscil kantorek, podniosl czesc lady i wyszedl zza baru. Przez chwile rozgladal sie po lokalu. Einar podazyl za nim. Po drodze zgarnal jakas scierke i zaczal wycierac stoliki.
– Zza baru nie widac stolika przy szafie grajacej – powiedzial cicho Skarre.
– Wiem. Przeciez panu mowilem, ze nie widzialem, jak wychodzi. Uslyszalem tylko trzasniecie drzwi, i to wszystko.
– A walizka? Powiedzial pan, ze byla brazowa. Skad pan wiedzial?
Einar przygryzl warge.
– Moze wychodzilem na sale? Naprawde nie pamietam.
– Moglo tak byc. Bardzo panu dziekuje.

 
                