– Wciaz jest na zwolnieniu. Pomysl tylko, przez co ostatnio musial przejsc… Podobno calymi dniami przesiaduje w szpitalu. Paskudna sprawa z ta jego siostra. Mozliwe, ze jesli nawet sie obudzi, to bedzie na poziomie umyslowym dwulatka. Jej maz kompletnie sobie z tym nie radzi. Chodzi do pracy, jakby nigdy nic, i tylko czeka, az zadzwonia.

– Obawiam sie, ze nic wiecej nie moze zrobic – odparl Mode.

– Watpie, zeby sie kiedys obudzila. Albo odzyskuja przytomnosc szybko, albo wcale.

– Slyszalem o ludziach, ktorzy calymi latami lezeli w spiaczce – zaprotestowal Gunwald.

– Takie rzeczy zdarzaja sie tylko w Ameryce – odparl Mode.

Zaraz potem wrocil na stacje, a Gunwald usiadl i zaczal rozmyslac. Mozna bylo odniesc wrazenie, ze spolecznosc Elvestad zostala opetana, zupelnie jakby cos obcego zakradlo sie podstepnie i wstrzasnelo ich codzienna egzystencja. Z jednej strony to wydarzenie ich zjednoczylo i dalo poczucie przynaleznosci, z drugiej natomiast – wpuscilo do ich domow lek. Strach, ktory szczegolnie mocno dawal o sobie znac w ciemnosciach. Jednoczesnie zycie toczylo sie dalej, ale juz innym rytmem. Bardziej zwracali uwage na wszystko, co dzialo sie dookola, jakby widzieli to po raz pierwszy. I tak oto Gunwald mial wrazenie, ze widzi Einara pierwszy raz w zyciu, i zadawal sobie pytanie, kim on jest. To samo dotyczylo Gorana i Jomanna, ktory w dalekim kraju znalazl sobie zone, Lindy, na ktora wszyscy patrzyli teraz inaczej niz kiedys, co w coraz wiekszym stopniu nie dawalo jej spokoju. Zawsze byla impulsywna, teraz jednak stala sie wrecz nerwowa. Bylo oczywiste, co ludzie mysla: powinna trzymac gebe na klodke. Gunwald poprawil sie na krzesle. Rozwiazanie sprawy nalezalo do policji, ktora powinna sobie poradzic nawet bez jego pomocy. Wstal i wyszedl na podworze, zeby sprawdzic, czy pies ma wode w misce. Ta byla prawie pusta, napelnil ja wiec i postawil na ziemi.

– Czasem mysle o tobie. Byles przeciez wtedy na podworku, wiec musiales widziec, co sie dzieje na lace. Gdybys potrafil mowic… Gdybys mogl szepnac mi do ucha: Znam go, znam jego zapach. Kiedy go znowu spotkam, zaczne glosno szczekac, zebys wiedzial, ze to on. – Gunwald przesunal dlonia po lsniacej siersci. – Tak dzieje sie w filmach. Ale niestety to nie film, a ty nie jestes szczegolnie bystry.

Kiedy zdazyles sie zestarzec? – zastanawial sie Sejer, patrzac na Kollberga. Zawsze wydawalo mi sie, ze masz dziesiec lat mniej, gdy tak ganiales po schodach jak szczeniak…

Pies stal na stole do badan i cicho skamlal. Pazury rozdzieraly cienki papier. Weterynarz doszukal sie czterech guzow. Sejer staral sie wyczytac cos z jego obojetnej twarzy.

– Wydaja sie twarde, niewypelnione plynem. Prawie na pewno ogniska nowotworowe.

Palce ponownie zaglebily sie w rudej siersci.

– Rozumiem.

Oficer w stopniu inspektora, otrzaskany z zabojstwami, metr osiemdziesiat wzrostu, barczysty. I zdenerwowany jak dziecko.

– Zeby wiedziec na pewno, trzeba przeprowadzic operacje.

– Oczywiscie sie zgadzam.

– Problem polega na tym, ze pies jest duzy, ciezki i stary. Dziesiec lat to duzo jak na leonbergera. Narkoza wiaze sie ze sporym ryzykiem.

– Wydaje mi sie, ze narkoza zawsze wiaze sie z jakims ryzykiem – wymamrotal Sejer.

– Owszem, do pewnego stopnia. Mysle jednak, ze warto sie zastanowic, czy powinnismy narazac go na to ryzyko.

– Dlaczego?

– Nie jestem pewien, czy potem odzyska sily. Jednak guzy powinny zostac usuniete, nawet jesli nie sa zlosliwe. Uciskaja nerwy w tylnej czesci ciala i moga doprowadzic do paralizu. Dla takiego zwierzecia to bardzo powazna operacja. Istnieje rowniez niebezpieczenstwo, ze niektore nerwy ulegna uszkodzeniu podczas zabiegu, a to takze oznacza paraliz. Jednak nawet jesli operacja sie powiedzie, nie ma zadnej gwarancji, ze bedzie mogl znowu samodzielnie sie poruszac. Niekiedy lepiej jest wstrzymac sie od dzialania i pozwolic, zeby natura wziela sprawy w swoje rece.

Slowa padaly jak grad. Sejer zwlekal z odpowiedzia, czekajac, az ucisk w gardle minie i odzyska glos. Stopniowo uswiadamial sobie, co przed chwila uslyszal. Nie wyobrazal sobie zycia bez tego psa, bez milczacych rozmow, ktore prowadzili, bez spojrzenia czarnych oczu, bez woni mokrej siersci i ciezaru lba na stopach, kiedy siedzial w fotelu, a Kollberg kladl sie na podlodze. Weterynarz rowniez milczal. Kollberg polozyl sie. Zajmowal caly stol.

– Nie musi pan w tej chwili podejmowac decyzji – odezwal sie wreszcie weterynarz. – Prosze wrocic do domu, przemyslec sprawe, przedyskutowac z soba i z psem. Potem da mi pan znac. I zeby pan pamietal: w tej sytuacji nie ma dobrej decyzji, tylko wybor miedzy dwoma bardzo trudnymi. Tak sie zdarza.

Sejer poglaskal psa.

– Czy z panskiego doswiadczenia wynika, ze takie nowotwory sa zwykle zlosliwe?

– W tym przypadku pytanie brzmi raczej: czy pies poradzi sobie z obciazeniem?

– Zawsze byl bardzo silny…

– Prosze sie zastanowic – powtorzyl weterynarz. – Te guzy nie pojawily sie wczoraj.

Sejer siedzial w samochodzie i rozmyslal. „Te guzy nie pojawily sie wczoraj'. Czy robil mu wyrzuty? Czy tak bardzo poswiecil sie pracy, ze przestal dostrzegac tych, za ktorych byl odpowiedzialny? Dlaczego nie zwrocil na to uwagi? Ciezar winy byl tak wielki, ze potrzebowal troche czasu, by dojsc do siebie. Powoli pojechal do domu. Czyje dobro przede wszystkim bede mial na uwadze, proszac o operacje? Swoje czy Kollberga? Chyba nie ma nic zlego w tym, ze walczy sie o zycie tych, ktorych sie kocha? Czy powinienem o tym zapomniec i traktowac go po prostu jak zwierze, ktorym przeciez jest? Zrobic to, co jest najlepsze dla niego, nie dla mnie. A przeciez czul wyraznie, ze ten zwierzak tez go kocha, choc podobno zwierzeta tego nie potrafia. No dobrze, w takim razie Kollberg nie kochal go, lecz byl mu oddany. To nie ulegalo zadnej watpliwosci. Pies az dygotal z podniecenia, kiedy jego pan wracal do domu. Ta chec sluzenia, wiernosc, psie serce bijace tylko dla Sejera… Wciaz jeszcze bilo, mimo wszystko. Zerknal w lusterko, ale Kollberg sie nie poruszyl.

– Co podpowiada ci serce? – zapytala Sara.

– Zeby walczyc. Jestem gotow zrobic wszystko, zeby tylko zostal ze mna jeszcze przez pare lat.

– To znaczy, ze akceptujesz ryzyko operacji. I ze musisz konsekwentnie trwac przy swojej decyzji, bez wzgledu na wszystko.

– Wiec wolno mi dzialac zgodnie z moim zyczeniem i potrzebami?

– Oczywiscie. On jest twoim psem. Ty tu rzadzisz.

Zadzwonil do weterynarza. Uwaznie wsluchiwal sie w jego glos, starajac sie wyczuc, z jakim przyjeciem spotkala sie taka, a nie inna decyzja. Uznal, ze z aprobata. Ustaliwszy termin operacji, uklakl przy psie i glaskal go po dlugiej siersci. Wyraznie wyczuwal guzy pod dlonia. Nie dawalo mu spokoju to, ze wczesniej nie zwrocil na nie uwagi. Sara dodala mu otuchy usmiechem.

– On nie zdaje sobie sprawy z twojego poczucia winy. Lubi, jak go glaszczesz. Kocha cie. Jest szczesliwy, bo wlasnie teraz jego pan go glaszcze. Nie musisz sie nad nim litowac.

– Wiem – szepnal. – Ja lituje sie nad soba.

Linda od wielu dni probowala skontaktowac sie z Karen, ale jej matka wciaz odpowiadala to samo. Corki nie ma albo wlasnie wychodzi i nie wiadomo, kiedy wroci. Dzialo sie cos niedobrego. Linda bardzo sie niepokoila. Do tej pory zawsze trzymaly sie razem; teraz Karen unikala jej, przebywajac w towarzystwie innych – Ulli, Nudla i calej tej paczki z kawiarni. Linda byla zdezorientowana i wystraszona, lecz pielegnowala w sobie resztki gniewu. Zdawala sobie sprawe ze sledzacych ja spojrzen. Co zlego zrobila? Wszystko bylo w porzadku do chwili, kiedy zobaczyla czerwony samochod. Wskazujac Gorana, najwyrazniej posunela sie za daleko. Przeciez policja i tak sprawdzilaby wszystkie czerwone samochody w okolicy i predzej czy pozniej ustalilaby, ze o kluczowej porze przejezdzal obok laki. Wpadl w siec i teraz rozpaczliwie probowal sie z niej wydostac, ale przypuszczalnie byl niewinny i nie mial sie czego obawiac. Tym glupiej postapil, probujac oklamac policje. Sam byl sobie winien.

Spedzala czas, obmyslajac plan zdobycia Jacoba. Dwa razy pojechala do miasta i stala przed jego mieszkaniem przy Nedre Storgate. Mieszkal na pietrze. Patrzyla w jego okna. W jednym dostrzegla cos jakby posag, ale nie widziala dokladnie, a nie osmielila sie zabrac lornetki nalezacej do matki. Stojac na ulicy, nie zwracala na siebie uwagi, ale gdyby miala ze soba lornetke, sprawy przedstawialyby sie calkiem inaczej. Byc moze – ta mysl wcale jej sie nie podobala – byla to naga kobieca postac. Obiekt byl bialy, gladki i lsnil w promieniach slonca. Oczywiscie poczula sie gleboko dotknieta, ze tamtej nocy nie potraktowal powaznie jej prosby

Вы читаете Utracona
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату