o pomoc. Matce o niczym nie powiedziala, zeby nie pogarszac sytuacji. Wyraz jej twarzy swiadczyl dobitnie o tym, iz jej zdaniem Linda posunela sie za daleko. Klocily sie bez przerwy, a Linda krzyczala, ze gdyby to wlasnie matka widziala, jak kogos morduja, to pewnie trzymalaby buzie na klodke, byle tylko w nic sie nie mieszac. „Ludzie to tchorze!' – wykrzykiwala, tupiac. Matka milkla i zaciskala usta. Bardzo sie martwila.
Byl pozny wieczor. Linda siedziala pograzona w niewesolych myslach. Karen powinna byc juz w domu. Na zewnatrz bylo zimno i mokro, wiatr chlostal sciany domu dlugimi silnymi podmuchami. Lubila taka pogode, poniewaz tu, w srodku, bylo jasno i cieplo. Zaciagnela zaslony. Za nic w swiecie nie wyjrzalaby teraz do ogrodu. Co tu poczac z tym Jacobem… Przede wszystkim powinna ustalic, kiedy pracuje, a kiedy siedzi w domu. Zaczai sie na niego za rogiem, a kiedy zobaczy go, idacego szybkim krokiem z pochylona glowa, niby przypadkiem wpadnie na niego. Dobrze byloby cos upuscic, zeby musial przykucnac i pomogl jej zbierac. Na przyklad torbe z jablkami. Potocza sie we wszystkie strony. Wyobrazila sobie, jak gonia za lsniacymi czerwonymi jablkami. Jego usta i oczy. Jego rece, ktore beda ja piescic. Z pewnoscia sa cieple i silne. Jest przeciez oficerem policji. Czesc, Lindo, powie. Co tu robisz? Och, mam wizyte u dentysty. Albo jakos tak. A potem on przeprosi ja za to, ze nie uwierzyl jej, kiedy zadzwonila do niego tamtej nocy. Ona spojrzy gleboko w jego blekitne oczy, a on wtedy zrozumie, ze jej nie docenil, ze wbrew pozorom nie ma do czynienia z nadpobudliwa nastolatka.
Z zamyslenia wyrwal ja jakis halas na zewnatrz. Zerwala sie z miejsca i pobiegla do holu. Nasluchiwala ze wstrzymanym oddechem, ale do jej uszu docieralo jedynie zawodzenie wiatru targajacego z wielka sila koronami drzew. Nagle kolejny lomot. Pobiegla do kuchni. Skad dobiegal ten dzwiek? Czy byl taki sam jak tamtej nocy czy inny? Spojrzala na telefon, lecz nie ruszyla w tamta strone. Nie mogla teraz zadzwonic do Jacoba. Znowu halas, donosniejszy, zakonczony glosnym trzaskiem, jakby ktos uderzal kowalskim mlotem. Przerazona, wpatrywala sie w okno. Lomot powtarzal sie w nieregularnych odstepach czasu. Najwyrazniej slyszala go w holu, jego zrodlo musialo wiec znajdowac sie z przodu domu. Na szczescie drzwi wejsciowe byly zamkniete na dwa zamki. Miala wyostrzone zmysly. Bardzo podobnie trzaskaly drzwi do komorki, jesli ktos zapomnial je zamknac. Czy wyjasnienie moglo byc az tak proste? Znowu. Pobiegla do salonu i ostroznie odchylila brzeg zaslony. W swietle lampy nad frontowymi drzwiami widac bylo wyraznie czerwona komorke z bialymi drzwiami; rzeczywiscie, silny wiatr szarpal nimi gwaltownie. Ogarnela ja ogromna ulga. Cale szczescie, ze nie zaalarmowala Jacoba. Chociaz… Dalaby glowe, ze zamknela je starannie, kiedy wstawiala rower.
Postanowila przestac o tym myslec, przyniosla gazety ze schodow do piwnicy, usiadla w salonie i zabrala sie do wycinania kolejnych doniesien prasowych o zabojstwie. Wzmianek w gazetach bylo coraz mniej, jednak nie chciala zadnej przepuscic. Zamierzala zachowac je na zawsze. Ktoregos dnia, kiedy juz bedzie zona Jacoba, wyjmie je, zeby powspominac, od czego sie to wszystko zaczelo. Drzwi komorki wciaz lomotaly. Irytowalo ja to, ale przy tej pogodzie nie miala najmniejszego zamiaru wychodzic na zewnatrz, zeby je zamknac, wycinala wiec dalej w najlepsze. Choc juz wiedziala, co bylo przyczyna halasu, natarczywe dzwieki nie dawaly jej spokoju. Czy bedzie sluchala tego przez cala noc, zamiast normalnie pojsc spac? Westchnela gleboko i odlozyla nozyczki. Ile czasu potrzeba, by zalozyc buty, przebiec przez podworze, zamknac i zaryglowac drzwi, przybiec z powrotem? Najwyzej minute. Szescdziesiat sekund w ciemnosci. Wstala, przeszla do holu, zawahala sie jeszcze, w koncu wlozyla buty matki, poniewaz staly najblizej. Byly sporo za duze. Otworzyla jeden zamek, przez chwile wsluchiwala sie w szum deszczu. Potem otworzyla drugi, wziela trzy glebokie wdechy, gwaltownie otworzyla drzwi i zbiegla po schodkach. Nie ma sie czym przejmowac, pomyslala, brnac przez podworze w za duzych butach. Drzwi komorki byly otwarte na osciez. Wnetrze wypelniala nieprzenikniona ciemnosc. Nie mogla wlaczyc swiatla, poniewaz do komorki nie doprowadzono elektrycznosci. Na oslep wyciagnela reke, chwycila za skobel i w tej samej chwili sparalizowal ja paniczny strach, poniewaz z wnetrza dobiegl jakis odglos. Odwrocila sie gwaltownie. Czy ktos ja obserwowal? Odniosla wrazenie, ze dostrzega jakis blysk. Walczac ze strachem, ponownie sprobowala chwycic za skobel, lecz nie zdazyla: poczula silne szarpniecie i czyjes dlonie zacisnely sie na jej szyi. Byla bezsilna. Bezladnie wymachiwala rekami. Poczula niespodziewane uderzenie i nagle wszystko pociemnialo. Bol przeszywal jej kark, stracila czucie w reszcie ciala. Cos wilgotnego i cieplego przesiaklo przez jej ubranie. Nogi ugiely sie pod nia, jakby byly z waty.
– Teraz bedziesz trzymala gebe na klodke!
Osunela sie na ziemie, zaslaniajac glowe rekami. Czula dotyk jego dloni. Przewrocil ja na brzuch. Mamo! Slyszala w glowie swoj bezglosny krzyk. Mamo, umieram!
Przycisnal ja do ziemi noga, ale puscil kark. Poczula ostry bol w okolicach krtani; bezsilnie drapala palcami posadzke. Czy to Goran? – przemknelo jej przez glowe. Czy mnie tez zabije? Nie plakala, prawie nie oddychala. Puscil ja, zajal sie czyms innym. Przypomniala sobie, ze w komorce jest kanister z paliwem do kosiarki. Obleje mnie i podpali! Znajda ja zweglona i sztywna, zidentyfikuja po uzebieniu. Nagle trzasnely drzwi i zapadla cisza. Zaryglowal drzwi od zewnatrz. Lezala bez ruchu, nasluchujac. Na pewno mnie spali. Drzala jak w febrze, nie mogla nad tym zapanowac. Nie wierzyla, ze to koniec. Sadzac po zapachu, chyba oddala mocz. Przytlaczalo ja to, czego doswiadczala. Lezala, a miesnie miala napiete do granic wytrzymalosci. Nie slyszala ani krokow, ani odglosow silnika – tylko wiatr targajacy galeziami i ulewny deszcz.
Wydawalo jej sie, ze lezy cala wiecznosc z twarza wtulona w ubita ziemie. Nie mogla tego wytrzymac, lecz bala sie podniesc; byla jak zwierze schwytane w snop swiatla samochodowych reflektorow. Wreszcie opanowala sie i wstala ostroznie, chwiejac sie na nogach. Otaczala ja ciemnosc. Uniosla drzace rece, pchnela drzwi. Ustapily odrobine. Byly to stare drzwi, zaopatrzone w prymitywny zamek zamykany z zewnatrz. Wlasnie dlatego ustapily pod naporem wiatru. A moze to on je otworzyl, zeby wywabic ja z domu? Skad wiedzial, ze jest sama w domu? Bo wszyscy wiedzieli, ze czesto tak wlasnie bywa. Uparcie pchala drzwi. Moze to wystarczy, zeby skobel sie wysunal, musi tylko wystarczajaco mocno pchac. Nagle drzwi stanely otworem, zaskoczona Linda cofnela sie o krok. Patrzyla na swoj dom. Frontowe drzwi byly otwarte. Wszedl do srodka? Podkradla sie na palcach po zwirowym podjezdzie. Ostroznie weszla, zamknela za soba drzwi i, pilnie nasluchujac, wslizgnela sie do holu, zgarbiona jak staruszka. Nie, chyba go tu nie ma. Chwycila lezacy na polce parasol i kilka razy uderzyla w podloge. Gdyby byl w domu, powinien jakos zareagowac na halas, ale nikt sie nie pojawil. Zamknela drzwi na zamek, przeszla do salonu. Nikogo. A na pietrze? Powoli wspinala sie po schodach, zajrzala do wszystkich pomieszczen. Cisza. Jak lunatyczka wrocila na parter, weszla do lazienki, sciagnela ubranie, szlochajac wepchnela je do pralki, ustawila program. Lubila odglos pracujacej pralki, lubila zapach proszku i plynu zmiekczajacego do tkanin. Potem wziela dlugi prysznic. Zamknela oczy pod strumieniem cieplej wody. Zalozyla szlafrok, spojrzala w lustro. Byla blada jak sciana, na szyi miala wyrazne czerwone slady.
Teraz bedziesz trzymala gebe na klodke. Do kogo nalezal ten glos? Byl zachrypniety, znieksztalcony, niemozliwy do rozpoznania. Mezczyzna byl znacznie wyzszy od niej. Goran nie jest az tak wysoki, pomyslala. Chciala zadzwonic do Jacoba, poprosic go o pomoc. Nie czula sie juz bezpieczna. Co by powiedzial, gdyby zadzwonila? Byc moze i tym razem by jej nie uwierzyl… Wciaz oszolomiona, polozyla sie do lozka, jednak nie wylaczyla swiatla. Lezala nieruchomo z zamknietymi oczami. Wiedziala, ze powinna powiedziec komus o tym, iz zostala zaatakowana, ale przeciez on kazal jej trzymac gebe na klodke… Moze ja zabic, jesli cokolwiek powie. To bylo ostrzezenie. Otworzyla oczy. Wpatrujac sie w sufit, przypomniala sobie, jak remontowala z matka sypialnie. Doszly do sufitu, ktory mial byc snieznobialy. Staly na krzeslach, kazda z walkiem w rece, i malowaly. W pewnej chwili zauwazyla pajaka. W pierwszym odruchu chciala go odgonic, lecz zastanowila sie i pozwolila mu zostac. Nie byl duzy, mial okragly odwlok i czarne odnoza. Trwal w calkowitym bezruchu, tak jak ona teraz w lozku. Przygladala mu sie przez jakis czas, a potem przejechala po nim walkiem. Dopoki farba byla mokra, niczego nie widziala. Opowiedziala matce o pajaku i obie smialy sie jak szalone. Ale kiedy farba wyschla, okazalo sie, ze pod jej warstwa pajak jest doskonale widoczny. Zastanawiala sie, jak to jest umrzec w ten sposob. Zastanawiala sie nad tym rowniez teraz, wpatrujac sie w pajaka i czekajac na sen.
Ale sen nie przychodzil. Kazde przymkniecie oczu powodowalo natychmiastowe klopoty z oddychaniem. Od czasu do czasu bezglosnie szlochala w poduszke. Bolala ja szyja. Matka powinna niedlugo wrocic z Kopenhagi. A moze z Goteborga? Nie mogla sobie przypomniec. Wreszcie wstala, zalozyla szlafrok i zeszla na dol. Wyzywajaco spojrzala na telefon. Dlaczego mialaby sie nad nim litowac? Bez wahania wybrala numer. Kiedy odebral, zerknela na scienny zegar. Byla druga w nocy. Mial zaspany glos.
– To ty, Linda?
Byl zirytowany, ale spodziewala sie tego, zwazywszy na pore.
– Nie zmyslilam niczego! – powiedziala szybko szczesliwa, ze wreszcie moze z kims o tym porozmawiac. – Zaatakowal mnie, dzisiaj, niedawno!
Jacob przez chwile milczal.
– W twoim domu?