– Duzo o nim myslalem. Tyle powiedziano o naszej historii i moim przyjsciu do jego druzyny. Dalo mi to do myslenia.
– Do myslenia o jego zyciu erotycznym?
Nie kupila tego wyjasnienia.
Wzruszyl lekko ramionami i wymamlal cos, czego sam nie zrozumial. Z drugiego konca basenu dobiegl smiech. Grupe jego nowych kolegow rozsmieszyl jakis zart. Byl wsrod nich Leon White. Napotkal spojrzenie Myrona i skinal mu glowa. Myron odpowiedzial skinieniem. Wprawdzie nikt nie gapil sie na niego i Maggie Lomot, ale wszyscy wiedzieli, po co do niego podeszla. Znow poczul sie jak w college’u, lecz tym razem nie przezyl nawrotu milych wspomnien.
Widzac, ze Lomot ponownie lustruje go z uwaga zwezonymi oczami, staral sie zachowywac swobodnie, choc czul sie jak duren. Nie lubil tak jawnego taksowania. Sprobowal spojrzec jej w twarz.
Nagle usmiechnela sie i splotla rece.
– Nareszcie zrozumialam – powiedziala.
– Co?
– To oczywiste.
– Co jest oczywiste?
– Chcesz sie zemscic.
– Zemscic? Za co?
Na chwile jej usmiech sie poszerzyl.
– Greg ukradl ci Emily. Dlatego chcesz ukrasc kogos jemu.
– Wcale mi jej nie ukradl – odparl szybko Myron obronnym tonem, ktory mu sie nie spodobal. – Emily i ja zerwalismy ze soba, zanim zaczela sie spotykac z Gregiem.
– Skoro tak twierdzisz.
– Twierdze.
Cieta riposta.
Maggie Mason zasmiala sie gardlowo i polozyla reke na jego ramieniu.
– Spokojnie, tylko sie z toba drocze – zapewnila.
Znow na niego spojrzala. Majac dosc ciaglych kontaktow wzrokowych, wpatrzyl sie w jej nos.
– No wiec jak, zrobimy to? – spytala.
– Nie.
– Jezeli boisz sie zlapac…
– Nie boje. Jestem z kims zwiazany.
– I co z tego?
– To, ze jej nie zdradze.
– A kto zada od ciebie zdrady? Mnie chodzi wylacznie o seks.
– Wedlug ciebie, te dwie rzeczy sie wykluczaja?
– Pewnie. Ten stosunek w zaden sposob nie wplynie na wasz zwiazek. Nie zadam, zebys przestal kochac swoja dziewczyne. Ani mysle wkraczac w twoje zycie. Nie chce zadnej zazylosci.
– Jaka z ciebie romantyczka.
– Sam widzisz. To nie romans, to zwykly akt fizyczny. Owszem, bardzo przyjemny, ale czysto cielesny. Tak jak uscisk dloni.
– Uscisk dloni – powtorzyl Myron. – Powinnas pisac teksty na kartki z zyczeniami.
– Ja tylko mowie, jak jest. Cywilizacje przeszlosci, znacznie przewyzszajace nas intelektualnie, rozumialy, ze uciechy cielesne nie sa grzechem. Skojarzenie erotyki z poczuciem winy to nowozytna, absurdalna fiksacja. Koncepcja laczaca seks z posiadaniem jest spadkiem po surowych purytanach, ktorzy chcieli zachowac kontrole nad swoja glowna wlasnoscia, zona.
Historiozofka, pomyslal Myron. Jak milo.
– Gdzie jest napisane, ze dwoje ludzi, ktorzy nie sa w sobie zakochani, nie moze osiagnac szczytow fizycznej ekstazy? – ciagnela. – Przeciez to absurd! Idiotyzm!
– Byc moze. Ale ja i tak mowie pas, dzieki.
Wzruszyla ramionami w gescie, jak chcesz.
– T.C. bedzie bardzo zawiedziony – powiedziala.
– Jakos to przezyje.
– No coz – odezwala sie po chwili. – Pora wmieszac sie w tlum. Milo sie z toba rozmawialo, Myron.
– To bylo niezapomniane przezycie – odparl.
Myron rowniez wmieszal sie w tlum. Jakis czas spedzil z Leonem White’em. Leon przedstawil mu swoja zone, blond seksbombe imieniem Fiona. Jak wyjeta z „Playboya”. Nalezala do kobiet, ktore najzwyklejsza rozmowe zamieniaja w dluga gre dwuznacznikow. Miala matowy glos i byla tak nawykla do rozsiewania powabow, ze nie bardzo wiedziala, kiedy zaniechac siewu. Po krotkiej pogawedce przeprosil ich i odszedl.
Od barmana uslyszal, ze w barku nie ma yoo – hoo. Wzial wiec orangine. Nie sodowke z sokiem pomaranczowym, orangine! Jak europejsko! Lyknal. Smakowalo.
Ktos klepnal go w plecy. T.C. W bialych skorzanych spodniach, takiejz kamizelce, bez koszuli, za to w ciemnych okularach wygladal jak model z magazynu „Gentelman’s Quaterly”.
– Dobrze sie bawisz? – spytal.
– Niezgorzej – odparl Myron.
– Chodz. Cos ci pokaze.
Odeszli od towarzystwa, wspinajac sie w milczeniu na trawiasty pagorek. Stok stawal sie coraz bardziej stromy, muzyka coraz cichsza. Zamiast rapu slychac bylo niekonwencjonalnych Cranberries. Myron lubil ich piosenki. W tej chwili leciala
Na wzgorzu nie bylo swiatel, ale wystarczal blask tych znad basenu. Gdy dotarli na plaski szczyt, T.C. wskazal przed siebie.
– Tam.
Myrona niemal zatkalo. Znajdowali sie na tyle wysoko, by nic nie zaklocalo okazalego widoku na panorame Manhattanu. Morze swiatel lsnilo jak kropelki wody. Most George’a Washingtona wydawal sie na dotkniecie reki. Dluzsza chwile stali w milczeniu.
– Ladnie, co? – zagadnal T.C.
– Bardzo.
T.C. zdjal ciemne okulary.
– Czesto tu przychodze. Sam. To miejsce nastraja do refleksji.
– Ja mysle.
Znow zapatrzyli sie na Manhattan.
– Lomot juz z toba rozmawiala? – spytal Myron.
T.C. skinal glowa.
– Zawiodles sie?
– Nie. Wiedzialem, ze odmowisz.
– Skad?
T.C. wzruszyl ramionami.
– Przeczucie. Ale nie daj sie zwiesc. Lomot jest w porzadku. Moglbym ja nawet nazwac moja przyjaciolka.
– A tych, ktorzy cie otaczali?
T.C. usmiechnal sie nieznacznie.
– Mowisz o tych bialych chlopcach?
– Tak.
– To nie sa przyjaciele. Gdybym jutro przestal grac w kosza, potraktowaliby mnie jak czarnucha, ktory zesral im sie na kanape.
– Poetycko mowiac.
– Taka jest prawda, stary. Takie fakty. Tacy jak ja nie maja przyjaciol. Biali, czarni, bez roznicy. Ludzie kleja