bolalo. Myron nawet nie probowal zazartowac.
– Chwileczke – rzekl szybko. – Po co bez powodu siegac po takie srodki?
Kosciej usmiechnal sie i wzruszyl ramionami.
– A musi byc jakis powod? – spytal.
Myron wytrzeszczyl oczy. Strach zaciazyl mu w zoladku jak kamien.
– Zaczekaj – dodal predko. – Bede mowil.
– O to jestem spokojny – odparl Kosciej. – Ale przedtem troche nas pozwodzisz…
– Nie.
– Nie przerywaj mi, prosze. – Kosciej przestal sie usmiechac. – To bardzo niegrzecznie przerywac. Na czym skonczylem?
– Ze najpierw nas pozwodzi – podpowiedzial szofer.
– Wlasnie, dziekuje. – Na twarz Koscieja powrocil usmiech. – Najpierw zagrasz na zwloke. Zaczniesz nam mydlic oczy, liczac, ze zawieziemy cie dokads, gdzie twoj partner cie wybawi.
– Partner?
– Przeciez nadal przyjaznisz sie z Winem. Ten oprawca znal Wina. Niedobrze.
– Z jakim Winem?
– No widzisz? Zwodzisz. Wystarczy.
Kosciej przysunal sie blizej. Myron szarpnal sie, ale wepchnieto mu lufe do ust. Uderzyla go w zeby i zakneblowala. Byla chlodna, miala metaliczny smak.
– Najpierw stracisz kolano, a potem porozmawiamy. Drugi zbir wyprostowal noge Myrona, a rewolwerowiec wyjal mu lufe z ust i ponownie docisnal do skroni. Przytrzymywali go z jeszcze wieksza sila. Kosciej opuscil rozczapierzone jak orle szpony dlonie na kolano.
– Zaczekaj! – krzyknal Myron.
– Nie – odparl chlodno Kosciej.
Myron zaczal sie wyrywac i wic. Wymacawszy wystajacy z podlogi uchwyt do przywiazywania ladunkow, przytrzymal sie go i napial wszystkie miesnie. Dlugo nie czekal.
Samochodem gwaltownie targnelo. Myron przygotowal sie na wstrzas. Ale nikt oprocz niego. Gangsterami rzucilo, ich uchwyty oslably. Posypalo sie szklo. Zazgrzytal metal uderzajacy w metal. Zaskrzeczaly hamulce. Myron trzymal sie uchwytu w podlodze, dopoki van nie zwolnil. A wtedy zwinal sie w klebek i odturlal w bezpieczne miejsce. Uslyszal krzyki, szczek otwieranych drzwiczek, strzal, kakofonie zdezorientowanych glosow. Kierowca wypadl z vana, a za nim, skaczac jak pasikonik, Kosciej. Ktos odsunal boczne drzwi. Do srodka wskoczyl Win z pistoletem. Gangster w golfie doszedl juz do siebie i chwycil rewolwer.
– Rzuc go – powiedzial Win.
Rewolwerowiec nie posluchal. Win strzelil mu w twarz i wymierzyl pistolet w zbira, ktory wczesniej siedzial okrakiem na piersi Myrona.
– Rzuc go – powtorzyl.
Bandzior rzucil bron.
– Jaki pojetny.
Win nagrodzil go usmiechem, caly czas sunac wzrokiem na prawo i lewo. Win nie rzucal spojrzen. Nie tyle szedl, co plynal. Ruchy mial krotkie, ekonomiczne.
– Mow – rozkazal, wracajac spojrzeniem do jenca.
– Ja nic nie wiem.
– Niedobra odpowiedz – skonstatowal Win tonem spokojnym, wladczym i rzeczowym, grozniejszym od krzyku. – Jezeli nic nie wiesz, nic mi po tobie. A skoro nic mi po tobie, skonczysz jak on. – Wskazal reka na nieruchome cialo u swoich stop.
Gangster uniosl rece. Tak wybaluszyl oczy, ze widac bylo bialka.
– Chwileczke – rzekl pospiesznie. – To zadna tajemnica. Panski kolega zna jego nazwisko. To Kill. Nazywa sie Kill. wszyscy mowia o nim Kosciej.
– Kosciej dziala na Srodkowym Zachodzie. Kto go tu sciagnal?
– Nie wiem. Przysiegam.
– A jednak nic mi po tobie – stwierdzil Win, zblizajac pistolet do gangstera.
– Mowie prawde. Powiedzialbym, gdybym wiedzial. Wiem tylko, ze Kosciej przylecial wczoraj poznym wieczorem.
– Dlaczego? – spytal Win.
– W zwiazku z Gregiem Downingiem. Przysiegam, wiem tylko tyle.
– Ile jest mu winien Downing?
– Nie mam pojecia.
Win przysunal sie jeszcze blizej i przylozyl mu lufe miedzy brwi.
– Z takiej odleglosci rzadko chybiam – uprzedzil.
Bandzior opadl na kolana.
– Prosze – zaskomlal. – Nic wiecej nie wiem. – Jego oczy wypelnily sie lzami. – Jak Boga najswietszego kocham.
– Wierze ci.
– Win – odezwal sie Myron.
– Spokojnie – odparl Win, wpatrujac sie w bandziora. – Chcialem sie tylko upewnic, ze nasz nowy znajomy wyznal wszystko. Wszak spowiedz dobrze robi duszy, co?
Gangster skwapliwie skinal glowa.
– Wyznales wszystko?
Penitent znow pokiwal glowa.
– Na pewno? Skinienie za skinieniem.
Win opuscil pistolet.
– Idz i nie grzesz wiecej – rzekl.
Zbirowi nie trzeba bylo dwa razy powtarzac.
ROZDZIAL 18
Win spojrzal na zwloki z taka mina, jakby mial przed soba worek torfu.
– Czas w droge – powiedzial.
Myron skinal glowa. Siegnal do kieszeni spodni i wyjal komorke. Stosunkowo nowy bajer. Nie przerwali polaczenia, dzieki czemu Win slyszal wszystko, co sie dzieje w vanie. Komorki dzialaly rownie sprawnie jak podsluch i krotkofalowka.
Wysiedli w chlodna noc. W ciagu dnia na Washington Street roilo sie od samochodow dostawczych, za to w nocy bylo zupelnie cicho. Rano czekala kogos bardzo niemila niespodzianka.
Win zazwyczaj jezdzil jaguarem, ale w samochod Koscieja wbil sie chevroletem nova z 1983 roku. Calkiem go skasowal. Bez zalu. W New Jersey trzymal kilka takich pojazdow, ktorych uzywal do sledzenia lub dzialan na lekki bakier z prawem. Wykrycie ich wlasciciela bylo niemozliwe. Mialy sfalszowane tablice rejestracyjne i papiery.
Myron spojrzal na przyjaciela.
– Tak dobrze urodzony czlowiek jezdzi nova?
Zamlaskal z dezaprobata.
– Od jazdy nim o maly wlos nie dostalem wysypki – odparl Win.
– Gdyby zobaczyl cie ktos z twojego klubu…
Win zadygotal.
– Nie waz sie o tym myslec – powiedzial. Myronowi wciaz drzaly zesztywniale nogi. Nawet gdy Kosciej siegnal do jego kolana, swiecie wierzyl, ze Win znajdzie sposob na wybawienie go z opresji. Jednakze swiadomosc, ze tak niewiele brakowaloby do konca zycia pozostal kaleka, wciaz szczypala go w miesnie lydki i uda. Raz po raz schylal sie i dotykal kontuzjowanego kolana, jakby nie mogl uwierzyc, ze je nadal ma. Spojrzal na Wina i do oczu naplynely mu lzy. Widzac je, Win odwrocil wzrok.