– Tak. Czy w FBI miales kiedykolwiek do czynienia z ich przypadkiem?
– Nie, nigdy – odparl Myron, ale pamietal.
On i Win zajmowali sie sprawami wymagajacymi spelnienia sprzecznych warunkow – byli osobami powszechnie znanymi, ktore musza dzialac incognito. Pasowali do takich zadan jak ulal, no, bo kto wpadlby na to, ze byla gwiazda koszykowki i bialy wyksztalcony bogacz sa tajniakami? Obracali sie w jakich tylko chcieli kregach, nie wzbudzajac najmniejszych podejrzen. Nie musieli wystepowac pod zadnym plaszczykiem. Najlepszym kamuflazem byly role, jakie odgrywali w rzeczywistym swiecie. Myron nigdy nie pracowal dla FBI na caly etat. Ulubiencem federalnych byl Win. Myron zas sluzyl mu za pozytecznego pomocnika, wzywanego w razie potrzeby.
Ale wiedzial oczywiscie o Brygadzie Kruka. Slyszala o niej wiekszosc Amerykanow, ktorym obily sie o uszy informacje o ekstremizmie z lat szescdziesiatych. Kruki, powolane do zycia przez charyzmatycznego przywodce Cole’a Whitemana, byly jeszcze jednym odlamem radykalow z Weather Underground. Bardzo podobnym do Symbionistycznej Armii Wyzwolenia, ktora uprowadzila Patty Hearst. Kruki rowniez porwaly osobe powszechnie znana, lecz skonczylo sie to jej smiercia. Czteroosobowa grupa zeszla do podziemia. Pomimo usilnych poszukiwan przez FBI, czworka zbiegow – w ich liczbie nalezacy, podobnie jak Win, do bialej elity blondyn Cole Whiteman – od blisko cwierc wieku pozostawala na wolnosci.
Dziwaczne pytania Dimonte’a na temat radykalow i wywrotowcow stracily na dziwacznosci.
– Czy ofiara nalezala do Krukow? – spytal Myron.
– Nie moge powiedziec.
– Nie musisz. Wiem, ze to Liz Gorman.
Higgins znow krotko sie zawahal.
– Skad to wiesz?
– Implanty.
– Co?
Ognistoruda Liz Gorman wchodzila w sklad zalozycieli Brygady Kruka. Podczas pierwszej „misji” Krukow – nieudanej proby spalenia laboratorium chemicznego na uczelni – policja przechwycila kryptonim jednego z czlonkow: MS. Pozniej okazalo sie, ze mescy czlonkowie Brygady tak nazwali Liz: MS – skrot od Marzenia Stolarza – poniewaz byla „plaska jak deska i latwa do przerzniecia”. Radykalowie z lat szescdziesiatych, mimo gloszonych przez siebie postepowych hasel, okazali sie najwiekszymi seksistami na swiecie. Wyjasnialo to sprawe implantow. Wszyscy pytani o „Carle” zapamietali rozmiar jej biustu. Najlepszym kamuflazem dla slynacej z plaskich piersi Liz Gorman staly sie ponadwymiarowe implanty.
– Federalni wspolpracuja nad tym z policja – powiedzial Higgins. – Na razie probuja utrzymac sledztwo w tajemnicy.
– Dlaczego?
– Obserwuja jej mieszkanie. Moze licza na zwiniecie ktoregos z Krukow.
Myron zdretwial. Chcial dowiedziec sie czegos wiecej o tajemniczej ofierze i dowiedzial sie: byla nia Liz Gorman, slynna radykalka, niewidziana od roku tysiac dziewiecset siedemdziesiatego piatego. Przebrania, paszporty na rozne nazwiska, implanty – wreszcie wszystko do siebie pasowalo. Nie handlowala narkotykami, byla scigana.
Jesli jednak liczyl, ze poznanie prawdy o Liz Gorman pomoze mu w sledztwie, srogo sie pomylil. Co moglo ja laczyc z Gregiem Downingiem? W jaki sposob zawodowy koszykarz wplatal sie w intryge z poszukiwana ekstremistka, ktora zeszla do podziemia, kiedy on byl chlopcem? Gdzie tu sens?
– Ile zrabowali z tego banku? – spytal.
– Trudno powiedziec – odparl Higgins. – Okolo pietnastu tysiecy w gotowce, ale rozbili tez skrytki bankowe. Ich wlasciciele wystapili o ponadpolmilionowe odszkodowanie za skradzione dobra, ale wiekszosc roszczen jest lipna. Wiesz, jak jest, obrabowany probuje naciac towarzystwo ubezpieczeniowe i twierdzi, ze w skrytce trzymal nie jednego, lecz dziesiec roleksow.
– Z drugiej strony, nikt, kto trzymalby tam trefne dolary, by sie tym nie chwalil. Musialby przelknac strate – rzekl Myron, znow myslac o narkotykach i pieniadzach z handlu nimi.
Ekstremisci dzialajacy w podziemiu potrzebowali srodkow. Rabowali wiec banki, szantazowali bylych wyznawcow, ktorzy podjeli normalne zycie, handlowali narkotykami itp., itd.
– A wiec lup mogl byc wiekszy – dodal.
– Owszem, trudno powiedziec jaki.
– Wiesz cos wiecej w tej sprawie?
– Nie. Nikt nie puszcza pary z ust, a ja nie naleze do kregu wtajemniczonych. Strasznie trudno bylo mi cokolwiek wydobyc. Masz u mnie duzy dlug, Myron.
– Obiecalem ci bilety, Fred.
– W pierwszym rzedzie?
– Postaram sie.
Do pokoju weszla Jessica. Na widok twarzy Myrona zatrzymala sie i spojrzala pytajaco. Rozlaczyl sie i opowiedzial, co zaszlo. Kiedy go sluchala, przypomniala mu sie przymowka Esperanzy i zdal sobie sprawe, ze spedzil tu cztery noce z rzedu – rekord olimpijski i swiata od chwili, gdy z soba zerwali. Zaniepokoilo go to nie dlatego, ze nie lubil nocowac u Jessiki. Lubil. Nie dlatego, ze bal sie zaangazowania i tym podobnych dyrdymal. Przeciwnie, bardzo pragnal sie zaangazowac. Niemniej zywil tez pewne obawy o stare, niezagojone rany.
Wiedzial, ze czasem za bardzo sie odslania. W przypadku Wina i Esperanzy nic mu nie grozilo. Ufal im bezgranicznie. Jessice kochal z calego serca, lecz w przeszlosci go zranila. Pragnal wiec zachowac ostroznosc, dystans, nie obnazac sie, nie wystawiac na cios, ale serce nie sluga. Przynajmniej jego serce. Scieraly sie w nim dwie pierwotne sily: naturalny instynkt, by w milosci dac calego siebie, z instynktem samozachowawczym, nakazujacym unikania cierpien.
– Piekielnie dziwna sprawa – ocenila Jessica, kiedy skonczyl.
– Owszem. – W nocy zamienili niewiele slow. Zapewnil ja, ze nic mu nie jest, i poszli spac. – Powinienem ci podziekowac.
– Za co?
– Ze zadzwonilas do Wina.
Skinela glowa.
– Po napasci tych bandziorow.
– Obiecalas, ze nie bedziesz sie wtracala do moich spraw.
– Nieprawda. Obiecalam, ze nie bede cie powstrzymywac. To roznica.
– Pewnie.
Jessica przygryzla dolna warge. Miala na sobie dzinsy i o pare numerow za duza bluze Uniwersytetu Duke’a, a wlosy mokre, bo przed chwila brala prysznic.
– Powinienes sie do mnie wprowadzic – powiedziala.
– Slucham? – spytal, bo jej slowa uderzyly go jak cios prosty w szczeke.
– Przepraszam, ze tak z tym wyskakuje, ale nie umiem owijac w bawelne.
– Za to ja owijam jak marzenie – odparl.
Pokrecila glowa.
– Zartujesz w najdziwniejszych momentach.
– Przepraszam.
– Wiesz, ze nie jestem w tym dobra.
Wiedzial.
Przechylila glowe, wzruszyla ramionami, usmiechnela sie nerwowo.
– Lubie, kiedy tu jestes – powiedziala. – Tu jest twoje miejsce.
Serce mu uroslo, zaspiewalo i zadrzalo z obawy.
– To powazny krok.
– Wcale nie. Zreszta wiekszosc czasu spedzasz tutaj. A ja cie kocham.
– Ja ciebie tez.
Zamilkli na dluzej, niz powinni. Jessica przerwala milczenie, zanim moglo wyrzadzic nieodwracalna szkode.
– Nic nie mow – wyrzucila z siebie. – Chce, zebys to przemyslal. Glupio wybralam moment, tyle masz teraz