Nickler wlozyl okulary z polowkami szkiel.
– Za ktore?
– W dolnym rzedzie. W Eroserwisie.
– A! W sekstelefonach.
– O co chodzi?
– Nikt nie zaplacil.
– Jak to?
– To specyfika branzy. Ktos dzwoni i chce, zebym zamiescil jego ogloszenie w rubryce sekstelefonow. Mowie mu, ile to kosztuje, a wtedy slysze: „O rany, dopiero startuje, nie stac mnie!”. Jezeli przekona mnie do pomyslu, to ide z nim na uklad pol na pol. Ja biore na siebie koszty reklamy, a wspolnik sprawy techniczne – telefony, linie, dziewczyny do ich obslugi i reszte. Zyski dzielimy po polowie. To ogranicza nasze ryzyko.
– Czesto pan to robi?
Nickler skinal glowa.
– Sekstelefony stanowia dziewiecdziesiat procent ogloszen w moich pismach. Partycypuje w trzech czwartych z nich.
– A kto jest panskim wspolnikiem w przedsiewzieciu, o ktore pytam?
Nickler przyjrzal sie zdjeciu w magazynie.
– Panowie nie sa z policji?
– Nie.
– Prywatni detektywi?
– Nie.
Zdjal okulary.
– To mala firma – rzekl. – Znalazlem sobie wlasne skromne miejsce na rynku. I dobrze mi z tym. Nikt mi nie przeszkadza ani ja nikomu. Unikam rozglosu.
Myron zerknal na Wina. Nickler mial rodzine, prawdopodobnie ladny dom w Tenafly, wsrod sasiadow uchodzil za wydawce. Mozna go bylo nacisnac.
– Bede z panem szczery – powiedzial. – Jesli pan nam nie pomoze, wyniknie z tego grubsza sprawa. Trafi do gazet, telewizji, wszedzie.
– Czy to grozba?
– Alez skad. – Myron siegnal do portfela, wyjal piecdziesiat dolarow i polozyl je na biurku. – Interesuje nas tylko, kto zamiescil to ogloszenie.
Nickler odepchnal banknot od siebie.
– Nie gramy w filmie – powiedzial z nagle zirytowana mina. – Nie potrzebuje lapowki. Jesli ten gosc cos przeskrobal, nie chce miec z nim do czynienia. W tej branzy i tak jest dosc problemow. Dzialam uczciwie. Zadnych nieletnich, nic nielegalnego. Absolutnie.
Myron zerknal na Wina.
– A nie mowilem? Niewiniatko.
– Myslcie sobie, co chcecie – odparl Nickler tonem wskazujacym, ze slyszal to juz wiele razy. – To interes jak kazdy inny. Jestem uczciwym biznesmenem, legalnie zarabiajacym na zycie.
– Wzorowym Amerykaninem.
Fred Nickler wzruszyl ramionami.
– Nie bronie wszystkiego w tym biznesie, ale jest wiele gorszych. IBM, Exxon, Union Carbide – to sa prawdziwe potwory, prawdziwi wyzyskiwacze. Ja nie kradne. Nie klamie. Zaspokajam potrzeby spoleczne.
Win pokrecil glowa, powstrzymujac Myrona od cietej riposty. Slusznie. Nie bylo sensu zrazac sobie faceta.
– Da nam pan nazwisko tego wspolnika i adres? – spytal Myron.
Nickler otworzyl szuflade i wyjal teczke.
– Ma jakies klopoty?
– Musimy z nim porozmawiac.
– W jakiej sprawie?
– Wolalby pan nie wiedziec – odezwal sie po raz pierwszy Win.
Fred Nickler zawahal sie, ale widzac jego spojrzenie, skinal glowa.
– Firma nazywa sie ABC. W Hoboken maja skrytke pocztowa numer siedemset osiemdziesiat piec. Wlascicielem jest niejaki Jerry. Nic wiecej o nim nie wiem.
– Dziekuje. – Myron wstal. – Aha, jeszcze jedno. Czy widzial pan te blondynke z ogloszenia?
– Nie.
– Na pewno?
– Na pewno.
– Gdyby bylo inaczej albo cos przyszlo panu do glowy, to prosze o telefon.
Myron wreczyl wizytowke.
Nickler mial taka mine, jakby chcial o cos spytac. Raz po raz zerkal na zdjecie Kathy, w koncu jednak poprzestal na zwyklym „Oczywiscie”.
– I co myslisz? – zagadnal Win, kiedy stamtad wyszli.
– Klamie – odparl Myron.
– Moge skorzystac z telefonu? – spytal w jaguarze.
Win skinal glowa, nie zdejmujac nogi z pedalu gazu.
Predkosciomierz wskazywal sto dwadziescia kilometrow na godzine. Zeby nie patrzec na smigajace domy, Myron wpatrywal sie w niego niczym w licznik podczas dlugiego kursu taksowka. Wystukal numer biura. Esperanza podniosla sluchawke po pierwszym sygnale.
– Agencja RepSport MB.
M oznaczalo „Myron”, B „Bolitar”. Sam wymyslil te nazwe, ale rzadko sie tym chwalil.
– Dzwonili Otto Burke lub Lany Hanson?
– Nie, ale masz mnostwo wiadomosci.
– A od Hansona i Burke’a nic?
– Gluchy jestes?
– Niedlugo wroce.
Odlozyl sluchawke. Otto i Larry powinni byli do tej pory zatelefonowac. Unikali go. Pytanie dlaczego?
– Klopoty? – spytal Win.
– Moze.
– Potrzebujemy odnowy.
Myron podniosl wzrok i natychmiast rozpoznal ulice.
– Nie teraz, Win – zaprotestowal.
– Teraz.
– Musze wrocic do biura.
– Zaczeka. Potrzebujesz wewnetrznej energii. Skupienia. Rownowagi.
– Nienawidze, jak tak mowisz. Win z usmiechem wjechal na parking.
– Chodz. Za nic nie chcialbym ci skopac tylka w samochodzie.
Napis nad wejsciem glosil, ze jest to SZKOLA TAEKWONDO MISTRZA KWANA. Dobiegajacy siedemdziesiatki Kwan rzadko szkolil adeptow, wyreczajac sie wykwalifikowanymi zastepcami. Zajecia sledzil ze swojego wyposazonego w najnowszy sprzet techniczny biura, na ekranach czterech telewizorow. Niekiedy nachylal sie do mikrofonu i rzucal niezrozumiale komendy, mobilizujac wystraszonych uczniow do pilniejszych cwiczen. Przypominalo to troche scene z
Gdyby mistrz poprawil nieco swoj angielski, byc moze osiagnalby poziom pidzynu. Myron mial wrazenie, ze kiedy czternascie lat temu siedemnastoletni Win sciagnal go tu z Korei, Kwan mowil po angielsku lepiej niz w tej chwili.
Przebrali sie w biale stroje, zwane dobokami, i obwiazali czarnymi pasami. Chyba nikt w Stanach nie znal taekwondo lepiej od Wina, ktory uczac sie go od siodmego roku zycia, zdobyl czarny pas szostego stopnia. Myron zaczal uprawiac te sztuke walki na studiach i przez dziesiec lat doszedl do czarnego pasa trzeciego stopnia.
Podeszli do drzwi studia mistrza, zatrzymali sie w progu, a kiedy dal znak, ze ich widzi, obaj uklonili sie w