Myrona. – W przeciwienstwie do ciebie.
– Co to znaczy, ze wiedzial, co robi?
– Zaplacil jak za zboze, ale postawil warunek: oddaje mu do reki wszystkie zdjecia i negatywy. Cwany. Chcial miec pewnosc, ze nie zrobie duplikatow.
– Ile zaplacil?
– Szesc tysiecy piecset. Gotowka. Piec za zdjecia i negatywy. Tysiac za numer telefonu Jerry’ego. Powiedzial, ze chce sie skontaktowac z ta dziewczyna. A potem dorzucil jeszcze piecset za to, bym nic nie mowila Jerry’emu.
Z glebi domu dobiegl kolejny mrozacy krew w zylach wrzask. Zadne nie zareagowalo.
– Poznalabys go? – spytal Myron.
– Nie wiem. Nie moge go sobie przypomniec, ale przy spotkaniu twarza w twarz… kto wie? – Z ciemni dobieglo walenie. – Moge wypuscic Hectora?
– Juz idziemy. – Myron wreczyl Lucy wizytowke. – Gdybys jeszcze sobie cos przypomniala…
– To zadzwonie. – Lucy spojrzala na Esperanze. – Nie zapominaj o mnie, Poca.
Esperanza skinela glowa. W milczeniu zeszli na dol.
– Nie chcialam cie zaszokowac – powiedziala po wyjsciu na rozgrzana rojna ulice.
– Nie moja sprawa – odparl. – Troche mnie to zaskoczylo.
– Lucy jest lesbijka. Kiedys tego probowalam. Dawno temu.
– Nie musisz sie tlumaczyc – zapewnil, ale rad byl, ze mu to wyznala.
Nie mial przed nia tajemnic i wolal nie myslec, ze Esperanza cos przed nim ukrywa.
Zawrocili do samochodu. W tym momencie poczul na zebrach lufe i uslyszal glos:
– Spokoj, Myron.
Znany mu z garazu typ w pilsniowym kapeluszu siegnal do jego kieszeni po rewolwer. Drugi, z wasami a la Gene Shalit, pochwycil Esperanze i przystawil jej do skroni pistolet.
– Jeden jego ruch i rozwalasz tej dziwce mozg – powiedzial amator kapeluszy do kolezki.
Wasaty skinal glowa i wykrzywil sie w polusmiechu.
– Ruszaj. Pojdziemy na spacerek.
Pilsniak dzgnal Myrona w zebra.
24
Jessica zatrzymala woz przed domkiem wynajetym na najblizszy semestr przez Nancy Serat. Niewielki parterowy budynek stal przy koncu ciemnej uliczki, poltora kilometra od uniwersyteckiego kampusu. Nawet w nocy jego lososiowe sciany klocily sie z obliczem Matki Ziemi. Wygladal tak, jakby otaczajace go drzewa zwymiotowaly, jak podworko ‘z serialu o potworach. Na podniszczonej tablicy widnial adres 118 Acre Street. Na podjezdzie stala granatowa honda accord z naklejka Uniwersytetu Restona na zderzaku.
Jessica przeszla po pokruszonym wspomnieniu po betonowym chodniku i zadzwonila do drzwi. W srodku cos sie poruszylo. Minelo kilka sekund. Nikt jej nie otworzyl. Zadzwonila ponownie. Zadnej reakcji. Cisza.
– Nancy! – zawolala. – To ja, Jessica Culver.
Nacisnela dzwonek jeszcze kilka razy, choc w tak malym domu trudno go bylo nie uslyszec. Chyba ze Nancy brala prysznic. Niewykluczone. Przez rolety w oknach przebijalo swiatlo. Woz stal na podjezdzie. W srodku znow ktos sie poruszyl.
Nancy byla w domu.
Jessica siegnela do galki. W zwyklych okolicznosciach mialaby opory przed wejsciem do domu osoby wlasciwie nieznajomej (widziala Nancy tylko raz w zyciu). Jednak okolicznosci byly niezwykle. Przekrecila galke.
Drzwi byly zamkniete.
Co teraz?
Spedzila pod nimi, dzwoniac, jeszcze piec minut. Bez rezultatu. Majac za cale oswietlenie odlegly blask latarni i polyskujace w ciemnosciach fragmenty domu, zaczela go obchodzic. Potknela sie o wygladajacy jak antyk trojkolowy rower i zaplatala w wysokiej trawie, ktorej ostre konce laskotaly ja w lydki. Okrazajac budynek, zagladala przez cienkie szpary w roletach. Widziala pokoje, tu i owdzie meble, ozdoby na scianach, ale nie ludzi.
Na podworku odkryla, ze nie opuszczono rolet w kuchni. Panowaly tu kompletne ciemnosci, bo w srodku nie palilo sie swiatlo, a rozowa sciana nie odbijala blasku latarni. Zajrzala przez okno, oslaniajac twarz dlonmi, by uniknac refleksow. Kuchnie przecinala smuzka swiatla z pokoju od frontu. Na stole lezaly torebka i klucze.
Ktos byl w domu.
Podskoczyla na dzwiek za plecami i odwrocila na piecie, ale bylo za ciemno, by okreslic jego zrodlo. Serce walilo jej jak szalone. Niezmordowanie graly swierszcze. Zadudnila piesciami w drzwi.
– Nancy! Nancy!
Skarcila sie w duchu. Wez sie w garsc, nakazala sobie.
Przestala walic do drzwi, wziela kilka glebokich oddechow i ulzylo jej. Jeszcze raz zajrzala przez okno, przyciskajac twarz do szyby. Stalo sie to w momencie, gdy patrzyla na smuge swiatla.
Ktos ja przecial!
Jessica odskoczyla. Nie widziala nikogo, nie widziala nic, ale smuga zniknela na ulamek sekundy. Ponownie zajrzala do srodka. Zywego ducha. Ktos jednak przeszedl przez pokoj, odcinajac swiatlo. Polozyla dlon na galce drzwi.
Nie wchodz tam, kretynko! Wezwij policje!
I co im powiem? – zadala sobie pytanie. Ze zapukalam do drzwi i nikt nie otworzyl? A potem zaczelam zagladac przez okna i odkrylam, ze ktos chodzi po domu?
To nie takie glupie!
Ale i nie za madre. Poza tym wymaga telefonu. Nim go znajde, moze byc po wszystkim i strace jedyna okazje…
Okazje do czego?
Przestala sie wahac i otworzyla drzwi. Bala sie, ze wsciekle zaskrzypia, ale ustapily nadzwyczaj cicho. Weszla do kuchni, zostawiajac je otwarte z mysla, ze ulatwi jej to ucieczke.
– Nancy? Kathy?!
Zakryla usta dlonia. Jak mogla ja wolac, nawet w myslach? Kathy tu nie bylo. Calym sercem pragnela ja zobaczyc, ale nie spodziewala sie takiego happy endu. Kathy tu nie bylo. No, bo gdyby byla, na pewno nie balaby sie otworzyc drzwi. Mlodsza siostra. Promiennie usmiechnieta. Siostra, ktora kochala…
Siostra, ktorej pozwolila uciec, ktora zbyla przez telefon tamtego wieczoru, kiedy zniknela.
Kilka minut pozostala w kuchni. Nie slychac bylo niczego oprocz oszalalych swierszczy. Ani cieknacej wody, ani szumu prysznica, zadnego ruchu, zadnych krokow. Z lezacej na stole torebki wyjela portfel. Prawo jazdy i karty kredytowe nalezaly do Nancy Serat. Przerzucajac przegrodki, zatrzymala sie na pocztowkowym zdjeciu.
Zdjeciu czlonkin korporacji. Ostatnia fotografia Kathy!
Wypuscila portfel, jakby byl zywym stworzeniem. Dosyc, powiedziala sobie. Przesunela sie w strone swiatla. Za pierwsza stopa podazyla druga i po kilku sekundach Jessica znalazla sie przy drzwiach. Nic nie przecinalo smugi swiatla wpadajacej przez lekko uchylone drzwi. Przycupnawszy jak policjant z bronia, szykujac sie na najgorsze, pchnela drzwi.
I odkryla najgorsze.
– Jezu… Zatoczyla sie do tylu.
Nancy lezala na wznak, z rekami przy bokach, wpatrujac sie w nia oczami, sterczacymi z oczodolow niczym pilki do golfa. Jezyk, zwisajacy z rozwartych, wykrzywionych w najwyzszym bolu ust, przypominal martwa rybe, a kazda komorka zastyglej w grymasie twarzy, fioletowogranatowej jak jeden wielki siniak, blagala i krzyczala o tlen. Do podbrodka przywarla struzka nadal mokrej sliny.
Szyje opasywal ledwo widoczny sznurek – nie, drut! – ktory wbil sie gleboko w cialo, oplatajac gardlo zamordowanej nitka krwi.