cienka szpade.
Kiedy Jack obliczal z namyslem skret pilki na pochylosci, zaszla w nim zmiana. Pulchne rysy stwardnialy. Spojrzenie stalo sie ostre, stalowe, a w oku, choc byc moze tylko w wyobrazni Myrona, pojawil sie wczorajszy tygrysi blysk. Myron obejrzal sie. Linda Coldren rowniez dostrzegla te zmiane. Na krotka chwile odwrocila uwage od meza, szukajac oczami Myrona, jakby chciala sie utwierdzic w spostrzezeniu. Ale gdy ich spojrzenia sie spotkaly, natychmiast uciekla przed jego wzrokiem.
Jack Coldren nie spieszyl sie. Lustrowal zielonke pod wieloma katami. Przysiadal, sposobem golfistow, z kijem wycelowanym przed siebie. Rozmawial z Diane Hoffman. Kiedy jednak ustawil sie do uderzenia, zrobil to bez wahania. Kij cofnal sie jak wskazowka metronomu i trafil mocno w dolna polowke pilki.
Biala kuleczka, w ktorej Jack zawarl wszystkie swe marzenia, zatoczyla luk w strone dolka niczym orzel wypatrujacy ofiary. Nie bylo watpliwosci. Ciagnelo ja tam jak magnes. Kilka dluzacych sie na pozor w nieskonczonosc sekund potem biala pileczka stuknela glosno o dno dolka. Po chwili ciszy nastapil drugi wybuch – eksplozja nie tyle radosci, co zaskoczenia. Myron dolaczyl do aplauzu.
Jack dokonal tego! Zrownal sie z rywalem.
– Pieknie, Esme! – przekrzyczal wrzawe Norm Zuckerman. – Jutro bedzie to ogladal caly swiat. Co za reklama!
– Tylko kiedy Tad wygra – odparla z oslupiala mina.
– O czym ty mowisz?
– A jezeli przegra?
– No wiesz, drugie miejsce w mistrzostwach Stanow?! – Norm uniosl dlonie w niebo. – Daj Boze zdrowie! Takie jak dzis rano. Przed ta runda. Zadnych zyskow, ale i zadnych strat.
Esme Fong pokrecila glowa.
– Jezeli Tad teraz przegra, co z tego, ze zajmie drugie miejsce. Wazne, ze przegra. I to pojedynek z oslawionym nieudacznikiem! Z patentowana ofiara losu! To gorsze od bankructwa Buffalo Billa.
Norm zbyl ja kpiarskim prychnieciem.
– Za bardzo sie przejmujesz, Esme – odparl, spuszczajac jednak nieco z tonu.
Tlum zaczal sie rozchodzic, a Jack Coldren stal nadal, tam gdzie stal, z kijem w rekach. Nie triumfowal. Nie poruszyl sie nawet, kiedy Diane Hoffman poklepala go po plecach. Miesnie twarzy znowu mu zwiotczaly, oczy staly sie szkliste jak nigdy. Sprawial wrazenie, jakby wysilek wlozony w to jedno uderzenie wyssal z niego cala energie, karme, sily, wole zycia.
A moze w gre wchodzil inny czynnik? Cos glebszego? Moze w decydujacej magicznej chwili olsnienia Jack Coldren pojal, ze ten turniej nie jest az tak wazny. W oczach wszystkich byl kims, kto przed chwila wykonal najwazniejsze uderzenie w zyciu. A moze we wlasnych oczach byl czlowiekiem, ktory stojac samotnie, zadaje sobie pytanie, o co ten caly halas i czy jego syn jeszcze zyje.
Na brzegu zielonki pojawila sie Linda Coldren. Silac sie na entuzjazm, ruszyla w strone meza i z obowiazku cmoknela go w policzek. Ekipy telewizyjne podazyly za nia. Rozlegl sie trzask aparatow z teleobiektywami, zamigotaly flesze. Do Coldrenow podszedl sprawozdawca sportowy z mikrofonem w reku. Usmiechneli sie.
Ale za usmiechem Lindy kryla sie obawa, a za usmiechem Jacka autentyczny strach.
Rozdzial 22
Pomysl wyszedl od Esperanzy.
– Wdowa po Lloydzie Rennarcie ma na imie Francine. Jest artystka – powiedziala.
– Jaka?
– Nie wiem. Maluje, rzezbi, co za roznica??
– Spytalem z ciekawosci. Mow.
– Zadzwonilam do niej i przedstawilam cie jako reportera „Coastal Star”. To lokalna gazeta wychodzaca w Spring Lake. Przygotowujesz cykl artykulow o stylu zycia miejscowych artystow.
Myron skinal glowa. Plan wydawal sie dobry. Niewielu rezygnuje z szansy udzielenia autoreklamiarskiego wywiadu.
Win zdazyl zadbac o wstawienie nowych szyb w jego taurusie. Jeden Bog wie, jak tego dokonal. Bogaci to inny gatunek ludzi.
Jazda zabrala Myronowi okolo dwoch godzin. Dochodzila osma. Niedziela wieczor. Jutro Linda i Jack Coldrenowie mieli dostarczyc okup. Jak? W umowionym miejscu publicznym? Przez poslanca? Po raz kolejny Myron zadawal sobie pytanie o ich stosunki w rodzinie. Wyjal zdjecie Chada. Wyobrazil sobie jego mloda, beztroska twarz w chwili, gdy odcieto mu palec. Czym porywacz to zrobil? Ostrym nozem, tasakiem, siekiera, pila, czyms innym?
Czy to bardzo bolalo?
Francine Rennart mieszkala nie w Spring Lake, ale w Spring Lake Heights. Duza roznica. Spring Lake, piekne nadmorskie miasto, lezalo nad Atlantykiem. Bylo tam mnostwo slonca, bardzo malo przestepstw i na lekarstwo mniejszosci etnicznych, co mialo pewien minus. Oznaczalo bowiem, ze w tym bogatym, zwanym Riwiera Irlandzka miescie brak dobrych restauracji. Ze jest to kulinarna pustynia. Za haute cuisine uchodzily tam dania podawane nie w koszyczkach dla smakoszy, tylko na zwyklych talerzach. Gdy zapragnales egzotyki, jechales do chinskiej garkuchni zjadlem na wynos, w ktorej eklektycznym menu byly tak rzadkie frykasy, jak kurczak chow mein i – dla wyjatkowych smialkow – kurczak lo mein. Na tym wlasnie polegal minus czesci z tych miast. Brakowalo im garstki Zydow, gejow, szczypty pikanterii, malowniczosci, paru ciekawych lokali.
Jesli Spring Lake wygladalo jak wyjete ze starego filmu, to Spring Lake Heights jak jego ubogi krewny. Nie bylo tam slumsow, nic z tych rzeczy. Rennartowie mieszkali w typowej amerykanskiej dzielnicy podmiejskich monotonnych domkow – kompromisie pomiedzy osiedlem barakowozow i osiedlem jednopietrowcow circa 1967.
Myron zapukal. Siatkowe drzwi otworzyla mu kobieta – domyslil sie, ze Francine Rennart – ktorej usmiech tonal w cieniu wydatnego nosa. Jej faliste, ciemno-rude, niesforne wlosy wygladaly tak, jakby przed chwila wyjela z nich lokowki i nie zdazyla rozczesac.
– Dobry wieczor – przywital sie.
– Pan pewnie z „Coastal Star”.
– Tak jest. – Wyciagnal reke. – Jestem Bernie Worley. Lowca sensacji Bolitar pod plaszczykiem.
– Swietnie pan trafil – ucieszyla sie Francine. – Mam nowa ekspozycje.
Mebli w salonie nie pokrywal plastik, choc powinien. Procz zielonej kanapy stal tam najprawdziwszy Barcalounger, fotel wypoczynkowy z rozdarciami zaklejonymi tasma izolacyjna, i konsola telewizyjna zwienczona antena pokojowa, tak zwanymi uszami krolika. Jedna ze scian przystrajaly talerze dla kolekcjonerow, takie jak z reklamy, ktora Myron widzial kiedys w magazynie „Parade”.
– Pracownia jest z tylu – wyjasnila gospodyni. Wprowadzila go do przybudowki obok kuchni – bardzo skapo umeblowanego duzego pomieszczenia z bialymi scianami i kanapa posrodku, z opartym o nia krzeslem i zrolowanym dywanem. Na kanapie, z ktorej sterczala sprezyna, udrapowano cos podobnego do koca zdobnego w trojkatny wzorek. Scian w glebi pilnowaly cztery lazienkowe kosze na smieci. Myron domyslil sie, ze pewnie przecieka dach. Czekal, az Francine Rennart poprosi go, zeby usiadl. Nie poprosila.
– I co pan na to? – spytala, stojac w progu. Usmiechnal sie, zbity z pantalyku, nie na tyle glupi, zeby spytac „Na co”?, ale nie dosc lebski, by polapac sie, o co jej chodzi. Zastygl wiec jak prezenter telewizyjny czekajacy z usmiechem na wejscie reklamy.
– Podoba sie panu?
– Mhm – odparl, wciaz sie usmiechajac.
– Wiem, ze nie do kazdego to przemawia.
– Hhm.
Blyskotliwa riposta lowcy sensacji Bolitara. Przygladala sie chwile jego twarzy. Zachowal idiotyczny usmiech.
– Nic pan nie wie o sztuce instalacji, co? Wzruszyl ramionami.
– Rozszyfrowala mnie pani – przyznal, szybko zmieniajac front. – Szczerze mowiac, nie pisuje zwykle duzych