kamien. Spojrzala w strone krzaka. Pomachal reka. Subtelnie, nie ma co. Skoro jednak odwazyla sie wyjsc z domu – jesli porywacz nie mial nic przeciwko jej nocnej przebiezce – to podejscie do krzaka nie powinno wzbudzic w nim poplochu. Kiepskie uzasadnienie, ale czas naglil.
Jezeli wyszla z domu tak pozno nie na jogging, to po co?
Chyba ze…
Zaplacila okup?
Nie, przeciez w niedziele banki sa zamkniete. A podjac sto tysiecy mogla jedynie w banku. Powiedziala to jasno.
Linda Coldren ruszyla wolno do krzaka. Myron chetnie by go podpalil, znizyl glos i zawolal: „Mojzeszu, Mojzeszu!”. Nowa porcja wisielczego humoru. Znow niesmieszna.
Kiedy Linda znalazla sie trzy jardy od niego, wystawil glowe. Wytrzeszczyla oczy.
– Idz stad! – syknela.
– Znalazlem tego, ktory dzwonil z automatu – odszepnal bezzwlocznie. – Nie zyje. Dwa strzaly w glowe. W jego samochodzie byl sygnet Chada. Po Chadzie ani sladu.
– Idz!
– Chcialem was ostrzec. Uwazajcie. Oni sa gotowi na wszystko.
Nerwowo obrzucila wzrokiem podworko. Skinela glowa i sie odwrocila.
– Kiedy macie zaplacic? – zapytal. – Gdzie jest Jack? Zanim im cokolwiek wreczycie, niech pokaza wam syna.
Jesli go uslyszala, nie dala po sobie poznac. Odeszla szybkim krokiem, otworzyla drzwi i znikla mu z oczu.
Rozdzial 25
– Masz gosci – obwiescil Win, otwierajac drzwi sypialni. Myron nie podniosl glowy z poduszki. Przestal reagowac na przyjaciol wchodzacych bez pukania.
– Kto to? – spytal.
– Przedstawiciele prawa.
– Policja?
– Tak.
– W mundurach?
– Tak.
– Nie wiesz, w jakiej sprawie?
– Och, niestety. „Prawde mowiac, odpowiedz brzmi: nie”, ze posluze sie cytatem z Kitty Carlisle.
Myron spedzil sen z powiek, wrzucil na siebie cos z ubrania i – na modle Wina – wsunal nagie stopy w polbuty. Szybko umyl zeby, nie tyle dla zdrowia, co swiezego oddechu, a na glowe, by nie tracic czasu na moczenie wlosow, wlozyl baseballowke. Czerwona, z napisami PLATKI SNIADANIOWE TRIX z przodu i GLUPI KROLIK z tylu. Prezent od Jessiki. Kochal ja za to.
Dwoch funkcjonariuszy w mundurach czekalo z policyjna cierpliwoscia w salonie. Mlodzi, okazy zdrowia.
– Pan Bolitar? – spytal wyzszy.
– Tak.
– Bylibysmy wdzieczni, gdyby pojechal pan z nami.
– Dokad?
– Detektyw Corbett wyjasni panu na miejscu.
– Nie uchylicie choc rabka tajemnicy?
Zachowali kamienne twarze.
– Nie, prosze pana.
Wzruszyl ramionami.
– Skoro tak, to w droge.
Usiadl na tylnym siedzeniu. Mundurowi z przodu. Jechali w dobrym tempie, ale bez syreny. Zadzwonila komorka. – Pozwolicie, ze odbiore telefon, panowie? – spytal.
– Prosze bardzo – odparl wyzszy.
– Serdeczne dzieki. – Myron nacisnal guzik.
– Halo?
– Jestes sam? – spytala Linda Coldren.
– Nie.
– Nie mow nikomu, ze dzwonilam. Mozesz przyjechac jak najszybciej? To pilne.
– Jak to nie dostarczysz przed czwartkiem? – odparl. Myron Bolitar, mistrz zmylek.
– Ja tez nie moge w tej chwili rozmawiac – odparla. – Przyjedz tak szybko, jak mozesz. I nic przedtem nie mow. Prosze. Zaufaj mi.
Rozlaczyla sie.
– Dobra, ale mam za to u ciebie bajgle. Slyszysz? Myron wylaczyl komorke. Spojrzal przez okno. Az za dobrze znal te trase. Jezdzil nia do Merion. Przy glownej bramie na Ardmore Avenue zobaczyl mnostwo telewizyjnych vanow i wozow policyjnych.
– O kurka – powiedzial wyzszy policjant.
– To musialo sie szybko wydac – rzekl nizszy.
– Za gruba sprawa – przyznal wyzszy.
– Nie oswiecilibyscie mnie, o co chodzi? – wtracil Myron.
Nizszy obrocil glowe.
– Nie, prosze pana – odparl i pokazal mu plecy.
– Mowi sie trudno.
Myrona ogarnely zle przeczucia.
Woz patrolowy posuwal sie wsrod szpaleru dziennikarzy. Reporterzy napierali na okna, zagladali do srodka, blyskali fleszami. Odpedzeni przez jakiegos policjanta ruchem reki, odpadli od karoserii wolno jak platki lupiezu. Woz zatrzymal sie na klubowym parkingu. Stalo tam co najmniej z tuzin policyjnych pojazdow, oznakowanych i nieoznakowanych.
– Prosze z nami – rzekl wyzszy policjant.
Myron poszedl z nimi. Przemierzyli osiemnasty tor, po ktorym chodzil tabun funkcjonariuszy w mundurach. Z pochylonymi glowami zbierali kawalki Bog jeden wie czego i wkladali to do torebek na dowody rzeczowe.
Nie wrozylo to nic dobrego.
Gdy dotarli na szczyt pagorka, Myron ujrzal, ze slynny kamienisty dol otaczaja idealnym kolem dziesiatki policjantow. Niektorzy robili zdjecia. Zdjecia z miejsca zbrodni. Inni pochylali sie nad czyms. Myron zobaczyl, nad czym, gdy jeden z nich sie wyprostowal.
– O nie… – jeknal.
Ugiely sie pod nim kolana.
Posrodku slynnej terenowej przeszkody, ktora przed dwudziestoma trzema laty kosztowala go przegrana w turnieju, lezal nieruchomy Jack Coldren.
Mundurowi zmierzyli Myrona badawczym wzrokiem. Niczego po sobie nie pokazal.
– Co sie stalo? – spytal.
– Prosze tu zaczekac.
Nizszy policjant pozostal przy Myronie. Wyzszy po zejsciu z pagorka zamienil kilka slow z mezczyzna w cywilu, zapewne z detektywem Corbettem. Detektyw zerknal w gore i skinal glowa.
– Prosze za mna – polecil nizszy mundurowy. Oszolomiony Myron zszedl ze wzgorza, nie odrywajac oczu od zwlok na kamieniach. Zakrzepla krew na glowie Jacka Coldrena wygladala jak wylakierowany tupecik, cialo lezalo nienaturalnie wykrecone. Nieszczesny facet.
Policjant w cywilu przywital Myrona energicznym usciskiem reki.
– Bardzo dziekuje, ze pan przyjechal, panie Bolitar. Detektyw Corbett – przedstawil sie.