przyjechalem, Alex i Mo Panov juz nie zyli. – Gowno prawda. Ciekawe, dlaczego go pan zabil. Fine zmruzyl oczy. – Pewnie przez doktora Schiffera. – Nie znam zadnego Schiffera. Krawiec rozesmial sie ochryple.
– Akurat. Nie zna pan Schiffera i pewnie nie slyszal pan o AZPO. – O AZPO? Oczywiscie, slyszalem. Agencja Zaawansowanych Projektow Obronnych. To tam pracuje ten Schiffer?
– Mam tego dosc – mruknal zdegustowany Fine. Gdy przeniosl wzrok na tarcze telefonu, zeby wybrac numer, Bourne rzucil sie na niego.
Dyrektor rozmawial przez telefon z Jamiem Hullem. Do przestronnego naroznego gabinetu wpadaly przez okno promienie slonca, malujac na dywanie ogniste klejnoty. Lecz wspaniala gra kolorow nie robila na Starym zadnego wrazenia. Wciaz byl w parszywym nastroju i posepnie patrzyl na wiszace na scianach zdjecia. On z prezydentem w Gabinecie Owalnym, on z zagranicznymi przywodcami w Paryzu, Bonn i w Dakarze, z artystami w Los Angeles i Las Vegas, z ewangelicznymi kaznodziejami w Atlancie i Salt Lake City, a nawet, co absurdalne, z wiecznie usmiechnietym dalajlama w szafranowych szatach podczas jego wizyty w Nowym Jorku. Zamiast poprawiac humor, fotografie jeszcze dobitniej uswiadomily mu, ze lata plyna; byly jak ciazaca na ramionach zbroja.
– To prawdziwy koszmar, panie dyrektorze – mowil Hull. – Po pierwsze, praca z Rosjanami i Arabami przypomina uganianie sie za wlasnym ogonem. Przez pol dnia nie wiem, o czym, u diabla, mowia, przez drugie pol nie ufam tlumaczom, naszym i ich, bo nie wiem, czy dokladnie tlumacza.
– Trzeba bylo uczyc sie jezykow, Jamie. Na nic nie zwazaj i rob swoje. A jak chcesz, podesle ci innych tlumaczy.
– Naprawde? Niby skad pan ich wezmie? Przeciez wykosilismy wszystkich arabistow.
Stary westchnal. Tak, to byl problem. Niemal wszystkich znajacych arabski oficerow wywiadu uznano za ludzi sympatyzujacych z muzulmanami, bo ciagle zakrzykiwali jastrzebi, zwolennikow rozwiazan silowych, probujac im wmowic, ze wiekszosc islamistow kocha pokoj. Niech to powiedza Izraelczykom.
– Pojutrze z Centrum Studiow Wywiadowczych przyjezdza cala grupa
nowych. Natychmiast paru ci przysle.
– Ale to nie wszystko.
Stary nachmurzyl czolo, zly, ze w glosie Hulla nie uslyszal wdziecznosci.
– Nie? – warknal. A gdyby tak wyrzucic w cholere wszystkie zdjecia? – pomyslal. Czy poprawiloby to te zalobna atmosfere?
– Nie chce narzekac, ale robie, co mozna, zeby zorganizowac ochrone w kraju, ktory nie jest sojusznikiem Stanow Zjednoczonych. Nie udzielamy im pomocy, wiec nie sa od nas zalezni. Powoluje sie na prezydenta i jak reaguja? Tepo sie na mnie gapia. To cholernie utrudnia mi prace. Jestem obywatelem najpotezniejszego mocarstwa na swiecie. O ochro
nie wiem wiecej niz wszyscy Islandczycy razem wzieci. Gdzie szacunek, jaki powinni…
Zabuczal interkom i Stary z satysfakcja kazal Hullowi zaczekac.
– Co jest? – warknal do mikrofonu.
– Przepraszam, ze przeszkadzam, panie dyrektorze – zameldowal oficer dyzurny – ale wlasnie odezwal sie ktos na specjalnej linii Alexandra Conklina.
– Co takiego?! Przeciez on nie zyje. Na pewno?
– Tak, panie dyrektorze. Jeszcze jej nie zlikwidowalismy. – No i…?
– Slyszalem jakis halas, odglosy szamotaniny, czyjs glos i nazwisko, cos jakby Bourne…
Stary wyprostowal sie. Zly nastroj przeszedl rownie szybko, jak nadszedl.
– Bourne. To nazwisko slyszales, synu?
– Chyba tak. Ten sam glos powiedzial jeszcze 'Zabije cie' albo cos w tym rodzaju.
– Skad dzwoniono?.
– Polaczenie zostalo przerwane, ale namierzylem numer. Nalezy do zakladu krawieckiego Leonard Fine Tailors w Alexandrii. – Dobra robota, chlopcze! – Stary wstal. Lekko drzala mu reka, w ktorej sciskal sluchawke. – Natychmiast wyslij tam dwa zespoly. Powiedz im, ze Bourne wyplynal. Maja go zlikwidowac, szybko i bez ostrzezenia.
Fine nie zdazyl oddac ani jednego strzalu. Odebrawszy mu pistolet, Bourne pchnal go na brudna sciane tak mocno, ze spadl z niej kalendarz. Potem wcisnal widelki telefonu i przez chwile nasluchiwal, czy szwaczki nie uslyszaly odglosow krotkiej szamotaniny. – Juz tu jada – powiedzial Fine. – Juz po tobie. – Watpie. – Bourne intensywnie myslal. – Dodzwonil sie pan do centrali, a ci z centrali z nikim pana nie polaczyli.
Fine usmiechnal sie szyderczo i pokrecil glowa.
– Ta linia omija centrale. Telefon zadzwonil na biurku oficera dyzurnego w biurze dyrektora. Conklin kazal mi zapamietac ten numer i dzwonic tam tylko w razie niebezpieczenstwa.
Bourne potrzasnal Fine'em tak mocno, ze zadzwonily mu zeby.
– Idiota! Cos ty zrobil?
– Splacilem dlug Aleksowi.
– Mowilem ci, ze go nie zabilem. – Bourne zamarl. Nagle przyszlo mu cos do glowy i w ostatniej rozpaczliwej probie przeciagniecia Fine'a na swoja strone i zdobycia czegos, co powiedzialoby mu, co knul Conklin i dlaczego
go zamordowano, dodal: – Udowodnie panu, ze to on mnie przyslal.
– Akurat. Juz za pozno…
– Wiem o NX 20.
Fine znieruchomial i zaszokowany wytrzeszczyl oczy. Zwiotczala mu
twarz.
– Nie – wychrypial. – Nie, nie, nie!
– Powiedzial mi. Alex mi powiedzial. Dlatego mnie tu przyslal.
– Nikt by go do tego nie zmusil. Nikt! – Szok powoli mijal i do Fine'a zaczelo docierac, ze popelnil straszliwy blad.
Bourne kiwnal glowa.
– Przychodze jako przyjaciel. Znamy sie z Aleksem od Wietnamu. Probowalem to panu powiedziec.
– Boze swiety, dzwonil do mnie, gdy… gdy to sie stalo. – Fine przytknal reke do czola. – Slyszalem wystrzal!
Bourne chwycil go za kamizelke.
– Wez sie w garsc, Leonardzie! Nie ma czasu na powtorke. Krawiec spojrzal mu prosto w oczy. Zareagowal na dzwiek swego imienia, jak wiekszosc ludzi.
– Tak. – Oblizal usta. Wygladal jak ktos budzacy sie ze snu. – Tak, rozumiem…
– Zaraz beda tu ci z agencji. Nie moga mnie tu zastac.
– Tak, tak, oczywiscie… – Zrozpaczony Fine potrzasnal glowa. – Niech pan mnie pusci, prosze… – Poprawil kamizelke, uklakl pod oknem i zdjal kaloryfer, za ktorym w sciane wbudowano nowoczesny sejf. Pokrecil galka, otworzyl ciezkie drzwiczki i wyjal mala zolta koperte. Zamknal sejf, zamocowal kaloryfer i podal koperte Bourne'owi.
– Przesylka dla Aleksa. Przyszla przedwczoraj wieczorem. Wczoraj rano Alex zadzwonil do mnie i spytal, czy juz jest. Mial ja odebrac.
– Przesylka od kogo?
Z glebi korytarza doszly ostre, rozkazujace glosy.
– Juz sa – powiedzial Bourne.
– O Boze! – Ze sciagnietej twarzy Fine'a odplynela cala krew.
– Jest tu drugie wyjscie?
Krawiec kiwnal glowa i szybko wskazal mu droge.
– Niech pan juz idzie – szepnal. – Jakos ich zatrzymam.
– Prosze wytrzec twarz – rzucil Bourne.
Fine otarl zlane potem czolo i wyszedl do agentow, tymczasem Bourne pobiegl cicho brudnym korytarzem. Mial nadzieje, ze krawiec wytrzyma, ze agenci mu uwierza, w przeciwnym razie bylby skonczony. Wpadl do lazienki, duzo wiekszej, niz sie spodziewal. Po lewej stronie stary porcelanowy zlew, pod zlewem kilka puszek z farba z przerdzewialymi pokrywkami. Pod sciana muszla klozetowa, obok muszli prysznic. Wszedl do kabiny, odszukal zamaskowane kafelkami wyjscie, otworzyl je, przecisnal sie przez otwor i zamknal drzwiczki.