– Nie spytam, skad tyle o mnie wiesz, ale powiem ci jedno: grozac mojej rodzinie, popelniasz wielki blad.

– Och, skad te brzydkie mysli? Twoje dzieci mnie nie interesuja. Zastanawialem sie tylko, jak poczuje sie Jamie, kiedy nie wrocisz do domu.

– Nigdy nie zostawie syna. Zrobie wszystko, zeby do niego wrocic.

– Dziwne, ze tak bardzo zalezy ci na obecnej rodzinie, skoro zawiodles Dao, Joshue i Alysse.

Bourne zesztywnial. Teraz gore wzial w nim strach. Bolesnie walilo mu serce, w piersi czul ostry bol.

– O czym ty mowisz? Co ci przyszlo do glowy?

– Zostawiles ich na lasce losu, prawda? Bourne zaczynal tracic poczucie rzeczywistosci.

– Jak smiesz! Oni zgineli! Odebrano mi ich, ale nigdy o nich nie zapomnialem!

Kaciki ust tamtego lekko sie uniosly, jakby usmiechnal sie triumfalnie, przeciagnawszy Bourne'a na druga strone niewidzialnej bariery.

– Nawet kiedy ozeniles sie z Marie? Nawet kiedy urodzili sie Jamie i Alison? – Mowil teraz spietym glosem, jakby cos w sobie tlumil. – Probowales powielic Joshue i Alysse, zastapic ich nowymi dziecmi. Nawet ich imiona zaczynaja sie na te same litery.

Jason czul sie jak po ciezkim nokaucie. Szumialo mu w uszach.

– Kim jestes? – powtorzyl chrapliwie.

– Mowia na mnie Chan. Ale kim jest pan, panie Webb? Profesor lingwistyki moze czuc sie dobrze w dziczy, ale na pewno nie umie walczyc wrecz. Nie umie tez zrobic wietnamskiej siatki- pulapki ani krasc samochodow. Ale przede wszystkim nie umialby ukryc sie przed tymi z CIA.

– W takim razie wciaz niewiele o sobie wiemy.

Na ustach Azjaty bladzil ten sam enigmatyczny usmieszek. Bourne poczul, ze staja mu deba wlosy na karku, ze cos probuje wyplynac na powierzchnie jego roztrzaskanej pamieci.

– Tak, wmawiaj to sobie – odparl jadowicie Chan. – Moglbym cie zabic tu i teraz, w tym parku. – Usmiech zniknal tak szybko, jak oblok zmienia ksztalt, i brazowa skora jego szyi lekko zadrzala, jakby wyrzucil z siebie dlugo tlumiony gniew. – I powinienem cie zabic, ale gdybym to zrobil, namierzyloby mnie dwoch agentow CIA, ktorzy wlasnie weszli do parku

polnocna brama.

Nie obracajac glowy, Jason spojrzal w tamta strone. Rzeczywiscie. Dwoch mezczyzn w jednakowych garniturach przygladalo sie twarzom spacerujacych w poblizu ludzi.

– Pora isc. – Azjata wstal. – Sprawa jest prosta: albo pojdziesz ze mna, albo cie zgarna.

Ramie w ramie wyszli z parku. Chan szedl miedzy Bourne'em i agentami, i robil to celowo. Po raz kolejny zaimponowal Bourne'owi doswiadczeniem i umiejetnoscia myslenia w trudnych sytuacjach.

– Dlaczego to robisz? – Lekki wybuch gniewu Azjaty nie uszedl jego uwagi; byl jak przytlumiony zar, tajemniczy i niepokojacy.

Chan nie odpowiedzial.

Wkrotce wmieszali sie w tlum przechodniow na chodniku. Chan widzial czterech agentow CIA, gdy wchodzili do zakladu krawieckiego Fine'a, i zapamietal ich twarze. Nie mial z tym zadnych trudnosci; w dzungli, gdzie sie wychowal, natychmiastowa identyfikacja zagrozenia czesto oznaczala roznice miedzy zyciem i smiercia. Poza tym, w przeciwienstwie do Webba, wiedzial, gdzie tamci sa, i wypatrywal dwoch pozostalych, bo prowadzil swoja ofiare do ustronnego miejsca i nie chcial, zeby mu przeszkadzano.

Nic dziwnego, ze szybko wylowil ich z tlumu. Szli klasyczna formacja, po obu stronach ulicy, zmierzajac prosto w ich strone. Spojrzal na Webba, zeby go ostrzec, i stwierdzil, ze jest sam. Webb zniknal, rozplynal sie jak dym.

Rozdzial 7

Gleboko w trzewiach gmachu Humanistas Ltd. miescila sie supernowoczesna stacja nasluchowa, monitorujaca wymiane tajnych informacji najwiekszych sieci wywiadowczych swiata. Ludzkie ucho nie bylo w stanie ani ich uslyszec, ani zrozumiec, a tym bardziej analizowac. Analiza zakodowanych sygnalow wymagala zastosowania wielu skomplikowanych programow komputerowych, opartych na heurystycznych algorytmach, dzieki ktorym programy te posiadly zdolnosc uczenia sie. Dla kazdej sieci opracowano indywidualny program, gdyz kazda wykorzystywala inny system kodowania.

Poniewaz zespol zatrudnionych w Humanistas informatykow zdolal wiekszosc tych kodow zlamac, Spalko wiedzial, co dzieje sie na swiecie. Do zlamania kodow nalezaly miedzy innymi szyfry stosowane przez CIA, dlatego juz kilka godzin po wydaniu rozkazu zlikwidowania Bourne'a Spalko przeczytal o tym w wewnetrznym biuletynie.

– Znakomicie – powiedzial. – Wszystko idzie zgodnie z planem. – Odlozyl biuletyn i na ekranie monitora wyswietlil plan Nairobi. Wedrowal wirtualnymi ulicami, az znalazl sie na przedmiesciach, gdzie prezydent Jomo wyznaczyl miejsce dla jego zespolu medycznego, ktory mial nadzorowac kwarantanne chorych na AIDS.

Zadzwonil telefon. Spalko podniosl sluchawke, sluchal przez chwile i spojrzal na zegarek.

– Powinnismy zdazyc rzucil. Dobra robota.

Wsiadl do windy i pojechal na gore, do gabinetu Ethana Hearna. Po drodze wykonal jeden telefon, w ciagu kilku minut zalatwiajac to, co niektorzy mieszkancy Budapesztu na prozno probowali zalatwic przez wiele tygodni: zarezerwowal bilet na wieczorny spektakl w Magyar Allami Operahaz.

Hearn, najnowszy nabytek Humanistas Ltd., pracowal na komputerze, lecz natychmiast wstal. Zgodnie z przewidywaniami Spalki, wygladal swiezo i schludnie.

– Po co ta sluzbistosc, Ethan? To nie wojsko.

– Tak, panie dyrektorze. Dziekuje. – Hearn rozprostowal plecy. – Siedze tu od siodmej rano.

– Jak radzisz sobie z funduszami?

– Na poczatku przyszlego tygodnia jestem umowiony na kolacje z dwoma potencjalnymi darczyncami. Wyslalem panu e- mail z propozycja listu, ktory chce im wreczyc.

– Dobrze, bardzo dobrze… – Spalko rozejrzal sie po gabinecie, jakby sprawdzajac, czy nikt ich nie podsluchuje. – Ethan, masz smoking?

– Oczywiscie, panie dyrektorze. Bez smokingu nic moglbym pracowac.

– Swietnie, a wiec idz do domu i wloz go.

– Nie rozumiem… – Zaskoczony Hearn zmarszczyl brwi.

– Idziesz do opery.

– Dzisiaj? Jakim cudem zalatwil pan bilet?

– Wiesz, lubie cie, Ethan – odrzekl ze smiechem Spalko. – Zaloze sie, ze nie ma juz ludzi tak szczerych i prostolinijnych jak ty.

– Sa, panie dyrektorze, chocby pan.

Widzac, jak bardzo Hearn jest skonsternowany, Spalko rozesmial sie ponownie.

– Tylko zartowalem – powiedzial. – No, idz juz. Szkoda czasu.

– Ale… Mam tu jeszcze sporo pracy. – Hearn wskazal komputer.

– Twoje wyjscie do opery to tez swego rodzaju praca. Bedzie tam ktos, kogo chcialbym zwerbowac. – Spalko mowil swobodnie i z nonszalancja, dlatego Hearn niczego nie podejrzewal. – Ten ktos nazywa sie Laszko Molnar.

– Nigdy o nim nie slyszalem.

– Bo nie mogles. – Spalko znizyl glos do konspiracyjnego szeptu. – Jest bardzo bogaty, ale nie chce, zeby ktos sie o tym dowiedzial; ma na tym punkcie obsesje. Nie ma go na listach darczyncow, tego mozesz byc pewien, i jesli zrobisz jakakolwiek aluzje do jego bogactwa, mozesz od razu zapomniec, ze z nim rozmawiales.

– Dobrze, oczywiscie.

– Jest swego rodzaju koneserem, chociaz w dzisiejszych czasach to slowo niewiele znaczy.

– Tak, panie dyrektorze. – Hearn kiwnal glowa. – Rozumiem.

Spalko wiedzial, ze Hearn nic nie rozumie, bo po prostu nie moze, i z lekkim zalem pomyslal, ze kiedys – wydawalo sie, ze przed stu laty – on tez byl naiwny i latwowierny.

Вы читаете Dziedzictwo Bourne'a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату