zlecenie, tylko cos osobistego, jakas zemsta, wendeta, ktorej zrodla tkwily w dzunglach poludniowo- wschodniej Azji. Najlogiczniejsze byloby to, ze zabil kiedys jego ojca i ze syn szuka teraz zemsty. Bo jak inaczej wytlumaczyc te obsesje na punkcie jego rodziny? Po co Chan pytalby go o Jamiego? Ta hipoteza pasowala jak ulal.
– Wiesz o nim cos jeszcze?
– Prawie nic – odrzekl Robbinet. – Jesli nie liczyc tego, ze ma dwadziescia siedem lat.
– Wyglada mlodziej. I jest mieszancem, pol- Azjata.
– Podobno pol- Kambodzaninem, ale wiesz, jak to bywa z plotkami.
– Pol Kambodzaninem, pol kim?
– Nie mam pojecia, tak samo jak ty. Jest samotnikiem. Nie znamy jego slabostek, nie wiemy, gdzie mieszka. Wyplynal szesc lat temu, zabijajac premiera Sierra Leone. Przedtem jakby nie istnial.
Bourne zerknal w lusterko.
– A wiec pierwsze zabojstwo, o ktorym wiecie, popelnil w wieku dwudziestu jeden lat.
– Piekny debiut, co? – rzucil oschle Robbinet. – Posluchaj, Jason, nam prawde nie przesadzam: to bardzo niebezpieczny czlowiek. Jesli jest w to w jakis sposob zamieszany, musisz zachowac wielka ostroznosc.
– Mowisz tak, jakbys sie go bal.
– Bo sie boje, mon orni. Kiedy chodzi o Chana, to nie wstyd. Ty tez powinienes sie bac. Zdrowa dawka strachu zwieksza ostroznosc, a wierz mi, ostroznosc bardzo ci sie teraz przyda.
– Bede o tym pamietal- odparl Bourne. Szukajac zjazdu, skrecil na prawy pas. – Alex nad czyms pracowal i chyba wlasnie dlatego zginal Nie wiesz przypadkiem, co to bylo?
– Widzialem sie z nim pol roku temu w Paryzu. Poszlismy na kolacje, Odnioslem wrazenie, ze jest czyms bardzo pochloniety. Ale wiesz, jaki byl. Zawsze milczal jak grob. – Robbinet westchnal. – Jego smierc to wielka strata dla nas wszystkich.
Bourne skrecil na szose numer 123 i pojechal w kierunku Tyson Corner.
– NX 20. Mowi ci to cos?
– Tylko tyle? NX 20?
Centrum handlowe Tyson Corner, parking na poziomie 'C'.
– Mniej wiecej. Doktor Felix Schiffer. – Bourne przeliterowal nazwisko. – Mozesz go sprawdzic? Pracuje w Agencji Zaawansowanych Projektow Obronnych.
– Nareszcie cos konkretnego. Zobacze, co da sie zrobic.
Wysiadajac, Bourne dal mu swoj numer telefonu.
– Posluchaj, Jacques. Lece do Budapesztu, ale zabraklo mi pieniedzy.
– Nie ma sprawy. Odbior tak jak zwykle?
Bourne nie wiedzial, o czym Robbinet mowi, ale nie mial wyboru i musial przytaknac.
– Bon. Ile?
Schody ruchome za Aviary Court.
– Sto tysiecy powinno wystarczyc. Zatrzymam sie w Dunabius Grand na Wyspie Swietej Malgorzaty pod nazwiskiem Aleksa. Zaznacz, ze przesylka ma na mnie zaczekac.
– Mais oui, jak sobie zyczysz. Moge zrobic dla ciebie cos jeszcze?
– Nie, w tej chwili nie. – Przed sklepem Dry Ice stal Deron. – Dzieki, Jacques, za wszystko.
– Pamietaj o ostroznosci, mon ami. Z Chanem nigdy nic nie wiadomo.
Deron zauwazyl go i zwolnil kroku. Drobny, o cerze koloru kakao, mial mocno zarysowane kosci policzkowe i bystre oczy. W lekkim plaszczu, dobrze skrojonym garniturze i z blyszczaca skorzana dyplomatka w reku wygladal jak biznesmen w kazdym calu. Gdy Bourne go dogonil, usmiechnal sie i rzucil:
– Milo cie widziec, Jason.
– Szkoda, ze w takich okolicznosciach.
– W innych cie nie widuje! – odparl ze smiechem Deron.
Podczas rozmowy Bourne nieustannie sprawdzal twarze przechodniow, planowal trase ewentualnej ucieczki, ocenial, jak moze przebiegac linia wzroku obserwatorow.
Deron otworzyl dyplomatke i dal mu cienka koperte.
– Paszport i soczewki.
– Dzieki. – Bourne schowal koperte do kieszeni. – Forse dostaniesz w ciagu tygodnia.
– Niewazne. – Deron machnal reka, a reke mial artysty, z dlugimi palcami. – Jestes wiarygodnym kredytobiorca. – Wyjal z dyplomatki cos jeszcze. – Grozna sytuacja wymaga zastosowania skutecznych srodkow.
Pistolet. Bourne zwazyl go w reku.
– Bardzo lekki. Z czego?
– Materialy ceramiczne i plastik – odrzekl nie bez dumy Deron. – Pracowalem nad nim przez dwa miesiace. Na duza odleglosc malo przydatny, ale z bliska to zabojcza bron.
– I nie wykryja jej na lotnisku.
Deron kiwnal glowa.
– Amunicji tez nie. – Podal Bourne'owi male tekturowe pudelko. – Pociski o ceramicznym wierzcholku; rekompensuja maly kaliber. I jeszcze cos. Widzisz te szczeliny na lufie? Wytlumiaja huk eksplozji w komorze. Ta bron jest prawie bezglosna.
Bourne zmarszczyl brwi.
– Nie zmniejsza to mocy powalajacej?
Deron wybuchnal smiechem.
– Stara szkola balistyki, co? Wierz mi, staruszku, jesli kogos z tego trafisz, to juz nie wstanie.
– Widze, ze jestes czlowiekiem wielu niezwyklych talentow.
– Bo musze. – Falszerz ciezko westchnal. – Tak, kopiowanie starych mistrzow ma w sobie cos czarujacego. Nie uwierzysz, ile sie nauczylem, badajac ich techniki malarskie. Z drugiej strony swiat, ktory przede mna otworzyles, swiat, o ktorym ze wszystkich obecnych tu ludzi wiemy tylko my dwaj… To jest dopiero cos. – Wzmogl sie wiatr, zwiastun zmian, i Deron postawil kolnierz plaszcza. – Tak, przyznaje, ze kiedys chcialem zarabiac na zycie, sprzedajac swoje produkty ludziom takim jak ty. – Pokrecil glowa. – Ale juz nie. Robie to tylko dla zabawy.
Przed sklepem przystanal mezczyzna w plaszczu. Zapalil papierosa, lecz zamiast pojsc dalej, zaczal ogladac buty na wystawie. Sek w tym, ze buty byly damskie. Jason dal Deronowi znak i skrecili w lewo, oddalajac sie od sklepu. Chwile pozniej zerknal w okno wystawowe jakiegos butiku. Mezczyzna w plaszczu zniknal.
Bourne jeszcze raz zwazyl pistolet w reku.
– Ile? – spytal.
Deron wzruszyl ramionami.
– To prototyp. Sprawdzisz go i zaproponujesz cene w zaleznosci od tego, jak sie sprawi. Ufam, ze bedziesz uczciwy.
Kiedy Ethan Hearn przyjechal do Budapesztu, dopiero po dluzszymi czasie zrozumial, ze Wegrzy sa ludzmi zarowno rzeczowymi i dokladnymi, jak i sprytnymi. Dlatego bar Underground miescil sie w Peszcie przy ulicy Terez Koruta 30, w podziemiach kina. To, ze znajdowal sie w podziemiach, bylo rowniez dowodem na ich ekscentryzm, bo nazwa klubu stanowila swoisty hold zlozony filmowi Emira Kusturicy pod tym tytulem. Hearn uwazal, ze lokal jest postmodernistyczny w najgorszym tego, slowa znaczeniu. Przez poprzecinany stalowymi belkami sufit biegl rzad olbrzymich fabrycznych wentylatorow, ktore mielily przesycone dymem powietrze i spychaly je w dol, prosto na pijacych i tanczacych gosci. Ale podobala mu sie muzyka, glosna, kakofoniczna mieszanka zalosnego garazowego rocka i slodkiego funku.
To dziwne, ale Molnarowi nie przeszkadzal ani wystroj lokalu, ani panujacy w nim halas. Wygladalo na to, ze woli zostac wsrod rozkolysanego tlumu, niz wracac do domu. W jego zachowaniu, w krotkim, irytujacym smiechu, w tym, ze nieustannie sie rozgladal, nie zatrzymujac na nikim wzroku, jakby tuz pod skora chowal jakas mroczna tajemnice, bylo cos oschlego i kruchego zarazem. Hearn widywal wielu bogaczy i nie pierwszy raz zastanawial sie, czy to przypadkiem nie bogactwo ma ta niszczacy wplyw na ludzka psychike. Moze wlasnie dlatego nigdy nie pragnal wielkich pieniedzy.
Molnar stawial. Zamowil polewaczke – tak to sie nazywalo – obrzydliwie slodki koktajl z whisky, gazowanego napoju imbirowego, likieru pomaranczowego i cytryny. Znalezli wolny stolik w ciemnym kacie, gdzie ledwo mozna bylo przeczytac krotkie menu, i tam kontynuowali rozmowe o operze, co, biorac pod uwage miejsce, w ktorym sie