znalezli, bylo dosc absurdalne.
Po drugim drinku Hearn zauwazyl Spalke, ktory stal w nikotynowej mgle na koncu sali. Gdy spotkali sie wzrokiem, Ethan przeprosil Molnara i ruszyl w jego strone. Spalce towarzyszyli dwaj mezczyzni. Nie wygladali na gosci Undergroundu, ale coz, nie pasowali tu rowniez ani on, ani Molnar. Spalko poprowadzil go ciemnym korytarzem, oswietlonym tylko malenkimi, przypominajacymi gwiazdy lampkami. Otworzyl waskie drzwi i weszli do jakiegos pomieszczenia; Hearn pomyslal, ze to pewnie gabinet kierownika klubu. W gabinecie nie bylo nikogo.
– Dobry wieczor, Ethan. – Spalko usmiechnal sie i zamknal drzwi. – Wyglada na to, ze zapracowales na swoja pensje. Dobra robota!
– Dziekuje, panie dyrektorze.
– Teraz moja kolej – rzekl dobrodusznie Spalko. – Zastapie cie.
Sciany zadygotaly od dudniacych elektronicznych basow.
– Nie uwaza pan, ze byloby lepiej, gdybym zostal i go panu przedstawil?
– Zapewniam cie, ze to niekonieczne. Pora, zebys troche odpoczal. – Spalko spojrzal na zegarek. – A poniewaz jest juz bardzo pozno, masz jutro wolne.
– Ale panie dyrektorze – zachnal sie Hearn. – Nie moge,…
– Mozesz, Ethan – przerwal mu ze smiechem Spalko. – Mozesz.
– Przeciez uprzedzal mnie pan, ze…
– Ethan, w tej firmie to ja ustalam warunki pracy i to ja moge je zmieniac. Kiedy bedziesz musial przespac sie w biurze, zrobisz, co zechcesz, ale jutro masz wolny dzien.
– Tak, panie dyrektorze. – Hearn usmiechnal sie niesmialo i sklonil glowe. Wolnego dnia nie mial od trzech lat. Poranek w lozku z grzanka z dzemem i gazeta… czysta rozkosz. – Dziekuje, jestem bardzo wdzieczny.
– A wiec uciekaj. Zanim pojawisz sie w biurze, przeczytam pewnie twoj list. – Z dusznego gabinetu wyprowadzil go na korytarz, a gdy Hearn wszedl na schody prowadzace do glownych drzwi, dal znak dwom towarzyszacym mu mezczyznom. Ruszyli przez halasliwy, rozedrgany bar.
Mruzac oczy od dymu i jaskrawych, migoczacych swiatel, Laszlo Molnar wypatrywal swego nowego przyjaciela. Gdy Hearn odszedl, pochlonely go rozkolysane posladki mlodej dziewczyny w mini, lecz po jakims czasie stwierdzil, ze Ethana nie ma dluzej, niz sie spodziewal. Zdebial, gdy przysiedli sie do niego dwaj nieznajomi, jeden z jednej, drugi z drugiej strony.
– Co jest? – wychrypial lamiacym sie ze strachu glosem. – Czego chcecie?
Mezczyzni nie odpowiedzieli. Ten po prawej chwycil go i przytrzymal tak mocno, ze Molnar skrzywil sie z bolu. Byl zbyt zdumiony, zeby krzyknac, ale nawet gdyby zachowal tyle przytomnosci umyslu, by to zrobic, jego wolanie zagluszylby nieustanny halas. Siedzial wiec jak sparalizowany, gdy czlowiek po lewej wbil mu pod stolem igle w udo. Wszystko odbylo sie tak szybko i dyskretnie, ze nikt nie mogl tego zauwazyc.
Narkotyk zaczal dzialac trzydziesci sekund pozniej. Molnar przewrocil oczami i zwiotczal. Przygotowani na to mezczyzni wzieli go pod pachy, wstali i weszli w tlum.
– Ma slaba glowe – rzucil jeden z nich do tanczacej w poblizu dziewczyny. – Co z takimi robic?
Dziewczyna wzruszyla ramionami i usmiechnela sie, nie przerywajac tanca. Gdy wyprowadzali Molnara z klubu, nikt nie zwrocil na nich uwagi.
Spalko czekal w dlugim, smuklym BMW. Mezczyzni wrzucili nieprzytomnego Molnara do bagaznika i wskoczyli do samochodu, jeden za kierownice, drugi na przednie siedzenie.
Noc byla jasna i pogodna. Nad horyzontem wisial ksiezyc w pelni. Spalko pomyslal, ze jednym pstryknieciem palca moglby potoczyc go po czarnym niebosklonie jak szklana kulke.
– Jak poszlo? – spytal.
– Jak po masle – odparl kierowca i zapalil silnik.
Bourne uciekl z Tyson Corner jak najszybciej. Chociaz uwazal, ze jest tam dosc bezpiecznie, bezpieczenstwo bylo teraz bardzo wzglednym pojeciem. Pojechal do Wal- Martu przy New York Avenue. Wal- Mart to serce miasta, miejsce na tyle ruchliwe, ze mogl tam zachowac pewna anonimowosc.
Samochod zostawil na parkingu miedzy Dwunasta i Trzynasta ulica. Zaczynalo sie chmurzyc, niebo na poludniowym horyzoncie zlowieszczo pociemnialo. Wszedl do srodka, wybral kilka ubran, przybory toaletowe, ladowarke do komorki i kilka innych drobiazgow. Potem poszukal plecaka, ktory by to wszystko pomiescil. Czekal w kolejce, przesuwajac sie noga za noga do przodu i czul, ze jest coraz bardziej spiety. Zdawalo sie. ze na nikogo nie patrzy, tymczasem nieustannie zerkal wokolo, czy ktos nie zwraca na niego nadmiernej uwagi.
Myslal o zbyt wielu rzeczach naraz. Byl uciekinierem i firma wyznaczyla nagrode za jego glowe. Polowal na niego dziwny mlody czlowiek o wielu niezwyklych talentach, jeden z najwytrawniejszych i najlepiej wyszkolonych zabojcow swiata. Stracil dwoch najlepszych przyjaciol i wygladalo na to, ze jeden z nich byl zamieszany w cos zdecydowanie niebezpiecznego i wykraczajacego poza normalna prace naukowo- badawcza.
Mysli te tak pochlonely Bourne'a, ze nie zauwazyl podazajacego za nim ochroniarza, ktorego wczesnym rankiem agent CIA poinformowal, ze scigaja uciekiniera. Dal mu tez zdjecie – to samo, ktore poprzedniego wieczoru pokazywano w telewizji – i prosil o zachowanie wzmozonej czujnosci. Wyjasnil, ze jego wizyta jest czescia zakrojonych na szeroka skale poszukiwan, ze inni agenci odwiedzaja wszystkie wieksze sklepy, kina i teatry, zawiadamiajac ochrone, ze scigany Jason Bourne powinien byc ich celem numer jeden. Dumny i nieco przerazony ochroniarz wszedl do swojej pakamery, podniosl sluchawke i wybral otrzymany od agenta numer.
Gdy odkladal sluchawke, Bourne byl juz w toalecie. Elektryczna maszynka scial wlosy niemal do samej skory. Potem wlozyl dzinsy, kowbojska koszule w bialo- czerwona krate z perlowymi guzikami i sportowe buty do biegania. Stanawszy przed lustrem wiszacym nad rzedem umywalek, wyjal kilka sloiczkow, ktore kupil w dziale kosmetycznym, i obficie wysmarowal sobie twarz ich zawartoscia, przyciemniajac cere. Potem pogrubil sobie brwi, nadajac im wydatniejszy ksztalt, i soczewkami kontaktowymi od Derona zmienil kolor oczu z szarego na ciemnobrazowy. Od czasu do czasu musial przerywac, bo ktos wchodzil do toalety, ale przez wiekszosc czasu byl sam.
Skonczywszy, spojrzal w lustro. Nie do konca zadowolony z nowego wygladu, przykleil sobie pieprzyk na samym czubku kosci policzkowej. Teraz przemiana byla kompletna. Wlozyl plecak, wrocil do sklepu i ruszyl w strone przeszklonego wyjscia.
Martin Lindros byl wciaz w Alexandrii, w zakladzie krawieckim Leonarda Fine'a. Wlasnie probowal dojsc do siebie po nieudanej akcji swoich podwladnych, gdy zadzwonil do niego szef ochrony Wal- Martu przy New York Avenue. Tego ranka Lindros postanowil, ze on i detektyw Harry Harris rozdziela sie i ze kazdy z nich obstawi teren swoimi ludzmi. Wiedzial, ze Harris jest o kilka kilometrow blizej niz on, bo ledwie dziesiec minut wczesniej z nim rozmawial. No i mial teraz dylemat. Wiedzial, ze szef obedrze go zywcem ze skory za klape u Fine'a. Gdyby sie jeszcze dowiedzial, ze on, Lindros, dal sie wyprzedzic detektywowi policji stanowej, ktora pierwsza przyjechala na miejsce, gdzie po raz ostatni widziano Jasona Bourne'a, natychmiast urwalby mu leb. Fatalnie, pomyslal, dodajac gazu. Fatalnie.
Ale najwazniejsze to dorwac Bourne'a. I nagle podjal decyzje. Do diabla z zazdroscia i miedzywydzialowymi tajemnicami. Wyjal telefon, zadzwonil do Harrisa i podal mu adres Wal- Martu.
– Sluchaj uwaznie, Harry, macie tam podejsc po cichu, na paluszkach. Masz zabezpieczyc teren i dopilnowac, zeby Webb nie uciekl, nic wiecej. Pod zadnym pozorem nie pokazujcie mu sie ani nie probujcie go zatrzymac. Jasne? Za dziesiec minut bede.
Nie jestem taki glupi, na jakiego wygladam, pomyslal Harry Harris, podajac adres sklepu dowodcom trzech podlegajacych mu jednostek patrolowych. A juz na pewno nie taki glupi, za jakiego ma mnie Lindros. Mial wiecej niz spore doswiadczenie z federalnymi i wcale mu sie nie podobali. Uwazali sie za kogos lepszego, jakby pozostale sily policyjne nie mialy pojecia, o co w tym wszystkim chodzi, jakby dzialaly po omacku. Lindros nie chcial wysluchac jego teorii przedtem, dlaczego wiec mialby zawracac sobie glowe i dzielic sie nimi teraz? Mial go za tepego mula, za wolu roboczego, kogos tak niezmiernie wdziecznego za to, ze zostal wybrany do wspolpracy z CIA, ze powinien bez szemrania wykonywac wszystkie rozkazy. Teraz bylo juz jasne, ze Lindros chcial wylaczyc go z gry. Bourne'a widziano w Alexandrii, a on celowo mu o tym nie powiedzial i gdyby nie przypadek… Skrecajac na parking przed Wal- Martem, postanowil, ze wezmie sprawy w swoje rece, dopoki ma jeszcze okazje. Podjawszy decyzje, chwycil nadajnik i zaczal wydawac rozkazy.
Bourne wlasnie dochodzil do drzwi, gdy na ulice wpadly trzy policyjne radiowozy z wyjacymi syrenami. Cofnal sie i skulil w cieniu. Nie bylo watpliwosci, ze jada prosto do Wal- Martu. Namierzyli go, ale jakim cudem? Nie mial