Webb spokojnie stanal za drzewem, schodzac z linii strzalu. Juz to by wystarczylo – taka reakcja zupelnie nie pasowala do charakteru czlowieka z dossier Spalki – ale chwile potem na podstawie dziury, ktora wylupala w korze druga kula, Webb okreslil trajektorie pocisku. A teraz, pod oslona studentow, szedl prosto do budynku, w ktorym byl Chan. To nieprawdopodobne, lecz zamiast uciekac, atakowal.
Lekko zdenerwowany nieoczekiwanym rozwojem wydarzen Chan spiesznie rozlozyl karabin i schowal go do plecaka. Webb wchodzil juz do gmachu. Zostalo mu ledwie kilka minut.
Bourne odlaczyl sie od grupy, szybko wszedl do holu i pokonujac po kilka stopni naraz, wbiegl na drugie pietro. Tam skrecil w lewo. Siodme drzwi po lewej stronie: sala cwiczen. W korytarzu rozbrzmiewal wielojezyczny gwar. Byli tu studenci z calego swiata, Afrykanczycy, Azjaci, Latynosi i Europejczycy, lecz on zarejestrowal i zapamietal twarz kazdego z nich, bez wzgledu na to, jak krotko ja widzial.
Ciche i glosne rozmowy oraz sporadyczne wybuchy smiechu zdawaly sie przeczyc temu, ze w poblizu czai sie niebezpieczenstwo. Podchodzac do drzwi, otworzyl odebrany narkomanowi sprezynowiec i zacisnal go w dloni w taki sposob, ze ostrze wystawalo jak szpikulec miedzy drugim i trzecim palcem. Jednym plynnym ruchem pociagnal za klamke, zwinal sie w klebek i wtoczyl za ciezkie debowe biurko stojace o dwa metry od drzwi. Noz trzymal podniesiony, gotowy do uzycia.
Ostroznie wstal. Zlosliwie spogladala na niego pusta sala, wypelniona tylko kredowym pylem i plamami slonca. Stal przez chwile ze zwezonymi nozdrzami, jakby wchlaniajac zapach snajpera, mogl wyczarowac go z nicosci. Podszedl do okien. Czwarte od lewej bylo otwarte. Przystanal tam, patrzac na miejsce, gdzie przed kilkoma minutami rozmawial z Rongseyem. Tak, przyczail sie tutaj. Bourne wyobrazil go sobie, jak opiera lufe karabinu o parapet, jak zbliza oko do lunetki, jak wodzi nia po dziedzincu. Gra swiatla i cienia. Przechodzacy student. Nagly wybuch smiechu czy gniewne slowo. Palec na spuscie. Powolny, rownomierny nacisk. Puf! Puf! Jeden strzal i drugi.
Uwaznie obejrzal parapet. Zerknal w prawo, podszedl do tablicy i z biegnacej pod nia metalowej poleczki zgarnal troche kredowego pylu. Wrocil do okna i ostroznie zdmuchnal go z reki na parapet. Nie ukazal sie ani jeden odcisk palca. Ktos wytarl parapet do czysta. Uklakl i powiodl wzrokiem po scianie pod parapetem, nastepnie po podlodze. Nic. Ani zdradliwego niedopalka papierosa, ani zblakanych wlosow, ani lusek. Pedantyczny zamachowiec zniknal z taka sama maestria, z jaka sie pojawil. Bourne'owi serce walilo jak mlotem, w glowie wirowalo od mysli. Kto chcial go zabic? Na pewno nikt z obecnego zycia. Najbardziej wstrzasajacym wydarzeniem, do jakiego w nim doszlo, byla zeszlotygodniowa sprzeczka z Bobem Drakiem, dziekanem wydzialu etyki, ktorego zamilowanie do wiecznego przynudzania i filozofowania bylo tylez legendarne, co denerwujace. Nie, to zagrozenie przyszlo ze swiata Jasona Bourne'a. Nie ulegalo watpliwosci, ze wsrod kandydatow na zamachowca, tych z przeszlosci, mogl wybierac i przebierac, lecz ilu z nich zdolaloby ustalic, ze Jason Bourne jest teraz Davidem Webbem? To pytanie powaznie go zaniepokoilo. Chociaz podswiadomie chcial wrocic do domu i omowic to z Marie, wiedzial, ze jedyna osoba, ktora znala jego drugie zycie na tyle dobrze, zeby mu pomoc, byl Alex Conklin, czlowiek, ktory wyczarowal go znikad jak sztukmistrz.
Podszedl do sciennego telefonu, podniosl sluchawke, wybral kierunkowy na miasto, a potem prywatny numer. Conklin, wciaz pracujacy na czesc etatu w CIA, powinien byc w domu. Telefon byl zajety.
Zaczekac, az Alex skonczy rozmawiac – znal go i wiedzial, ze moglo to potrwac pol godziny, a nawet dluzej – czy do niego pojechac? Otwarte okno szydzilo z niego i drwilo. Bylo swiadkiem tego, co sie tu stalo, wiedzialo wiecej niz on.
Wyszedl z sali i ruszyl w strone schodow. Odruchowo ogarnal wzrokiem korytarz, szukajac w tlumie studentow, ktorych mijal w drodze do sali.
Spiesznie przecial kampus i wszedl na parking. Juz mial wsiasc do samochodu, gdy zmienil zdanie. Szybko, lecz dokladnie obejrzal karoserie, potem silnik i stwierdzil, ze nikt przy wozie nie grzebal. Zadowolony usiadl za kierownica, przekrecil kluczyk w stacyjce i wyjechal na ulice.
Alex Conklin mieszkal w wiejskiej posiadlosci w Manassas w Wirginii. Gdy Webb dotarl na przedmiescia Georgetown, niebo nabralo silniejszego blasku i zapadla dziwna, stezala cisza, jakby caly krajobraz nagle wstrzymal oddech.
Obarczony osobowoscia Bourne'a Webb uwielbial Conklina i nienawidzil go zarazem. Conklin byl ojcem, spowiednikiem, spiskowcem i wyzyskiwaczem. Byl klucznikiem: dzierzyl klucz do jego przeszlosci. Webb musial z nim teraz porozmawiac, poniewaz tylko on mogl wiedziec, jakim sposobem ktos, kto probowal wytropic Jasona Bourne'a, znalazl go w kampusie uniwersytetu w Georgetown.
Miasto zostalo w tyle i zanim dotarl do Wirginii, jasne dotad popoludnie poszarzalo. Slonce przeslonily zwaly chmur, miedzy zielonymi wzgorzami zaczal hulac wiatr. Webb wcisnal pedal gazu. Glosniej zamruczal silnik i samochod skoczyl przed siebie jak kon spiety ostroga.
Jadac kreta autostrada, David nagle zdal sobie sprawe, ze od przeszlo miesiaca nie widzial Mo Panova. Mo, polecony przez Conklina psycholog z CIA, probowal posklejac jego rozbita psychike, na dobre stlumic osobowosc Bourne'a i pomoc mu odzyskac wlasne wspomnienia. Dzieki jego technikom kilka duzych, pozornie straconych juz fragmentow pamieci wyplynelo na powierzchnie jego swiadomego umyslu. Lecz byla to praca znojna i wyczerpujaca, dlatego pod koniec semestru, gdy uniwersytet ogarnialo sesyjne szalenstwo, czesto przerywal terapie.
Skrecil w biegnaca na polnocny wschod dwupasmowa asfaltowke. Dlaczego akurat teraz pomyslal o Panovie? Zawsze ufal swoim zmyslom i przeczuciom. To, ze nagle o nim pomyslal, musialo byc jakas wskazowka. Panov – co to moglo znaczyc? Pamiec, tak, na pewno, ale co jeszcze? Przebiegl mysla wstecz. Na ostatnim spotkaniu rozmawiali o ciszy. Wedlug Mo, cisza byla uzytecznym narzedziem w walce o odzyskanie pamieci. Umysl musial byc stale zajety, nie lubil ciszy. Jesli swiadomemu umyslowi uda sie narzucic cisze, mozliwe, ze wypelni ja stracona pamiec. Dobra, pomyslal, tylko dlaczego przyszlo mi to do glowy akurat teraz?
Wpadl na to dopiero na dlugim, wygietym we wdzieczny luk podjezdzie Aleksa. Zeby nie dac sie namierzyc, snajper uzyl tlumika. Ale tlumik ma swoje wady. Zastosowany w karabinie, a snajper uzywal karabinu, znaczaco wplywa na celnosc broni. Ten, kto do niego strzelal, powinien celowac w korpus – korpus jest duzy i masywny, dlatego prawdopodobienstwo trafienia jest o wiele wieksze – tymczasem mierzyl w glowe. To nielogiczne, zakladajac, ze probowal zabic. Ale gdyby chcial go tylko nastraszyc czy ostrzec – to juz inna sprawa. Nieznajomy facet mial ego, ale sie z tym nie obnosil; byl naprawde dobry, nie zostawil po sobie najmniejszych sladow. Mial tez konkretny plan – to bylo calkiem jasne.
Bourne minal stara, wielka, powykrzywiana na wszystkie strony stodole, kilka mniejszych budynkow gospodarczych i szop na narzedzia. W oddali ukazal sie budynek mieszkalny. Stal w kepie wysokich sosen, brzoz i cedrow, starych drzew, ktore posadzono tu przed blisko szescdziesieciu laty, na dlugo zanim wybudowano sam dom. Kiedys nalezal do niezyjacego juz generala, ktory maczal palce w tajnych i dosc kompromitujacych operacjach wojskowych. Dlatego w domu – i na terenie calej posiadlosci – roilo sie od roznych tuneli, zamaskowanych wejsc i wyjsc. Alex na pewno cieszyl sie, ze mieszka w naszpikowanej tajemnicami rezydencji.
Na podjezdzie Bourne zobaczyl nie tylko bmw- 7 Conklina, ale tez stojacego obok jaguara Mo Panova. Idac wysypana blekitnoszarym zwirem sciezka, poczul, ze lzej mu na sercu. Zastal tu dwoch najlepszych przyjaciol, a kazdy z nich byl na swoj sposob straznikiem jego pamieci. Razem rozwiaza te tajemnice, podobnie jak rozwiazali wiele innych. Wszedl na taras i wcisnal guzik dzwonka. Cisza. Przytknal ucho do wypolerowanych drzwi z tekowego drewna i uslyszal czyjs glos. Przekrecil galke. Drzwi byly otwarte.
W glowie rozdzwonily mu sie dzwonki alarmowe i przez chwile stal nieruchomo w na wpol otwartych drzwiach, wsluchujac sie w odglosy domu. Niewazne, ze byl na wsi, gdzie o przestepstwach praktycznie nie slyszano: stare zwyczaje nigdy nie umieraja. Conklin mial bzika na punkcie bezpieczenstwa, dlatego zawsze zamykal drzwi, bez wzgledu na to, czy byl w domu, czy nie. Bourne otworzyl sprezynowiec i przekroczyl prog, zdajac sobie az nadto wyraznie sprawe, ze w srodku moze czyhac napastnik – naslany na niego czlonek zespolu egzekucyjnego.
Ozdobiony zyrandolem hol konczyl sie szerokimi drewnianymi schodami, prowadzacymi na biegnaca w poprzek holu antresole. Po prawej stronie znajdowal sie elegancko urzadzony salon, po lewej pokoj telewizyjny ze sprzetem grajacym, barkiem i glebokimi skorzanymi sofami, a bezposrednio za nim mniejsze, bardziej intymne pomieszczenie, gdzie Alex urzadzil gabinet.
Idac za dzwiekiem glosu, Bourne wszedl do pokoju telewizyjnego. Wielki ekran, na ekranie hotel Oskjuhlid, przed hotelem telegeniczny komentator CNN. Nalozony napis i grafika: nadawali z Reykjaviku w Islandii.
– …z delikatnego charakteru zblizajacego sie szczytu antyterrorystycznego zdaja sobie sprawe wszyscy.