W pokoju nie bylo nikogo, ale na stoliku koktajlowym staly dwie staro- dawne szklanki. Bourne podniosl jedna z nich i powachal. Speyside, jednoslodowa whisky dojrzewajaca w beczkach po sherry. Bogaty aromat ulubionego trunku Conklina zdezorientowal go i obudzil wspomnienia. Paryz. Jesien. Czerwone liscie kasztanowcow wirujace na Champs- Elysees. Patrzyl przez okno jakiegos gabinetu. Zmagal sie z ta wizja, tak sugestywna, ze wyrwala go z samego siebie i przeniosla do Francji, chociaz, co podpowiadala mu posepnie druga swiadomosc, wciaz byl w Manassas w Wirginii, w domu Aleksa Conklina. Probowal zachowac czujnosc, lecz sprowokowane zapachem whisky wspomnienie coraz bardziej przytlaczalo go i wciagalo, tak ze w koncu zapragnal poznac prawde, wypelnic luke w pamieci. A wiec Paryz. Gabinet. Ale czyj? Nie Conklina – Alex nigdy nie mial biura w Paryzu. I ten zapach: w gabinecie ktos z nim byl. Odwrocil glowe i przed oczami mignela mu czyjas na wpol zapomniana twarz.
Wyrwal sie stamtad, uciekl. Chociaz to, ze dawne zycie ozywalo w nim jedynie krotkimi, gwaltownymi seriami wspomnien, doprowadzalo go do
szalu, same wydarzenia w kampusie i nawet dziwna sytuacja, jaka zastal w domu Aleksa, nie mogly go sprowokowac do myslenia o przeszlosci. Wlasnie. Co mowil o tym Mo? Ze impulsem wyzwalajacym wspomnienia moze byc widok, dzwiek, zapach, a nawet dotyk, ze gdy pamiec jest dostatecznie sprowokowana, mozna je obudzic, powtarzajac bodzce, dzieki ktorym kiedys zapadly w pamiec. Ale nie teraz. Teraz musial znalezc Aleksa i Mo.
Spojrzal wokol. Na stoliku lezal maly notes. Otworzyl go. Pierwsza kartka byla wyrwana. Ale gdy podniosl notes do swiatla, na drugiej kartce dostrzegl plytkie wgniecenia. Ktos – najprawdopodobniej Conklin – zapisal na niej dwa slowa: 'NX 20'. Bourne schowal notes do kieszeni.
– Odliczanie juz sie zaczelo. Za piec dni dowiemy sie, czy wstanie nowy dzien, czy na swiecie zapanuje nowy lad, czy praworzadne ludy i narody tego swiata beda w stanie zyc ze soba w zgodzie i pokoju. – Komentator mowil i mowil, wreszcie zamilkl; nadawano jakas reklame.
Bourne pstryknal pilotem i zapadla cisza. Mozliwe, ze Mo wyciagnal Conklina na spacer – lubil rozladowywac nadmiar energii spacerujac i zawsze namawial do tego Aleksa. Tak, ale te niezamkniete drzwi…
Bourne zawrocil do holu i przeskakujac po dwa stopnie naraz, wbiegl na gore. Oba pokoje goscinne byly puste i nic nie wskazywalo na to, zeby ktos tam ostatnio mieszkal; w lazienkach tez panowal nienaganny porzadek. Zajrzal do sypialni Conklina. Jak przystalo na starego zolnierza, Alex sypial w po spartansku urzadzonym pokoju. Waskie, twarde lozko przypominalo prycze i bylo nieposcielone, co oznaczalo, ze tej nocy tu spal. Ale jako mistrz i wladca tajemnic nie trzymal na wierzchu niczego, co mogloby zdradzic jego przeszlosc. Niczego z wyjatkiem oprawionego w srebrne ramki zdjecia kobiety o dlugich falujacych wlosach, jasnych oczach i lagodnym, choc nieco kpiacym usmiechu. Stala na tle kamiennych lwow wokol fontanny w Saint- Sulpice. W Paryzu. Bourne odstawil zdjecie na miejsce i zajrzal do lazienki, lecz nie znalazl tam niczego interesujacego.
Zegar w gabinecie wybil godzine. Byl to stary zegar okretowy i jego dzwieczne uderzenia brzmialy jak dzwon pokladowy. Ale Bourne wychwycil w nich cos zlowieszczego. Przetoczyly sie przez dom niczym czarna fala. Serce zabilo mu szybciej.
Zszedl na dol i przystanal w drzwiach kuchni. Na kuchence stal czajnik, lecz pokryte stalowa blacha blaty byly idealnie czyste. W lodowce mruczala maszyna do lodu. I wtedy to zobaczyl: laska, wypolerowany jesion i srebrna galka. Alex kulal – przezyl kiedys wyjatkowo gwaltowna potyczke – i na pewno nie poszedlby bez niej na spacer.
Gabinet miescil sie po lewej stronie. Byl to wygodny, wylozony boazeria narozny pokoj z widokiem na ocieniony drzewami trawnik, kamienny taras z basenikiem posrodku i na mieszany las, ktory zajmowal wiekszosc posesji. Coraz bardziej zaniepokojony Bourne ruszyl w strone otwartych drzwi. W progu zamarl.
Nigdy dotad tak bardzo nie zdawal sobie sprawy ze swojej podwojnej osobowosci – czesc jego swiadomosci stala sie nagle beznamietnym, obiektywnym obserwatorem. Ten czysto analityczny fragment mozgu zarejestrowal, ze Alex Conklin i Mo Panov leza na kolorowym perskim dywanie. Krew saczaca sie z ran na ich glowach wsiakala wen, miejscami splywajac na drewniana podloge. Swieza, jeszcze blyszczaca krew. Zamglone oczy Conklina patrzyly w sufit. Jego twarz byla zaczerwieniona, jakby nagle dal upust dlugo tlumionemu gniewowi. Mo mial przekrzywiona glowe – gdy go zaatakowano, probowal pewnie spojrzec za siebie. Na jego twarzy zastygl wyraz strachu. Nie ulegalo watpliwosci, ze w ostatniej chwili dostrzegl nadchodzaca smierc.
Alex! Mo! Chryste! O Chryste! Tama pekla i Bourne upadl na kolana. Z szoku i przerazenia zakrecilo mu sie w glowie. Widok ten wstrzasnal do glebi calym jego swiatem. Alex i Mo – mimo makabrycznych dowodow nie mogl w to uwierzyc. Nie mogl uwierzyc, ze juz nigdy z nimi nie porozmawia, nie skorzysta z ich bogatego doswiadczenia. Przed oczami przesunela mu sie platanina obrazow i wspomnien, spotkan, wspolnie spedzonych dni, momentow pelnych napiecia, niebezpieczenstw i gwaltownej smierci, a potem blogich chwil odprezenia w intymnosci, ktora moze zrodzic tylko wspolnie przezyte zagrozenie. Dwa odebrane sila zycia nie pozostawily po sobie nic oprocz gniewu i strachu. Drzwi do przeszlosci zatrzasnely sie nieodwracalnie. Bourne i Webb pograzyli sie w rozpaczy. Bourne z trudem wzial sie w garsc, odsuwajac na bok histeryczne emocje Webba i otarl lzy. Placz byl luksusem, na ktory nie mogl sobie pozwolic.
Ogarnal wzrokiem miejsce zbrodni, rejestrowal kazdy szczegol, probujac ustalic, jak do niej doszlo. Podszedl blizej, ostroznie, zeby nie wdepnac w krew i niczego nie potracic. Musiano ich zastrzelic z lezacego miedzy nimi pistoletu. Kazdego zabito jednym strzalem. To nie bylo zwykle wlamanie, lecz profesjonalnie przeprowadzona egzekucja. Alex sciskal w reku telefon komorkowy, jakby na chwile przed smiercia z kims rozmawial. Czyzby zamordowano ich, gdy Bourne probowal sie do niego dodzwonic? Calkiem mozliwe. Sadzac po krwi, po poszarzalej skorze ich twarzy i braku stezenia posmiertnego palcow rak, do zabojstwa doszlo nie dalej niz przed godzina.
Z zamyslenia wyrwal go dochodzacy z oddali slaby dzwiek. Syreny! Wybiegl z gabinetu i stanal przy frontowym oknie. Migajac swiatlami, droga pedzilo kilka radiowozow policji stanowej. Nakryli go w domu z dwoma trupami, bez wiarygodnego alibi. Wrobiono go. Poczul, ze zaciskaja sie na nim kleszcze sprytnie zastawionej pulapki.
Rozdzial 2
Czesci ukladanki wreszcie sie dopasowaly. Precyzyjnie oddane strzaly w kampusie nie mialy go zabic, tylko zwabic, zmusic do odwiedzenia Conklina. Ale Conklin i Mo juz nie zyli. Ktos tu byl, ktos go obserwowal, gotow zadzwonic na policje, gdy tylko nadjedzie. Ten sam ktos, kto strzelal do niego w kampusie?
Bez namyslu wyjal telefon z dloni Aleksa, wpadl do kuchni, otworzyl waskie drzwi na strome schody do piwnicy i spojrzal w ciemna czelusc. Slyszal juz potrzaskiwanie policyjnych radiostacji, chrzest zwiru, lomotanie do frontowych drzwi. Zrzedliwe, podniesione glosy.
Otworzyl jedna szuflade, druga, poszperal w nich, znalazl latarke, przekroczyl prog, zamknal za soba drzwi i pograzyl sie w ciemnosci. Gdy silny, mocno skupiony promien latarki oswietlil schody, bezszelestnie zbiegl na dol. Doszedl go zapach betonu, starego drewna, lakieru i oleju opalowego. Teraz male drzwiczki pod schodami. Wymacal je i pociagnal za uchwyt. Kiedys, pewnego zimnego, snieznego popoludnia, Conklin pokazal mu zamaskowany tunel, ktorym general, dawny wlasciciel posiadlosci, przechodzil do prywatnego ladowiska smiglowcow za stodola. Zatrzeszczaly deski nad glowa. Policjanci byli w domu. Mozliwe, ze juz odkryli zwloki. Trzy samochody, dwa trupy – wiedzial, ze sprawdzenie tablic rejestracyjnych jego wozu potrwa zaledwie kilka minut.
Pochyliwszy sie, wszedl do niskiego przejscia i zamknal za soba drzwiczki. Za pozno pomyslal o staromodnej szklance, ktora podniosl ze stolika. Technicy zbadaja ja i znajda odciski palcow. Chryste. Odciski palcow, zaparkowany na podjezdzie samochod…
Przestan o tym myslec, nic ci to nie da! Uciekaj! Pochylony wszedl do niskiego, ciasnego tunelu. Juz trzy metry dalej mogl sie wyprostowac, bo strop byl tam wyzszy. Powietrze przesycal nowy rodzaj wilgoci; gdzies w poblizu powoli kapala woda. Ustalil, ze minal juz fundamenty domu. Przyspieszyl kroku i niecale trzy minuty pozniej dotarl do kolejnych schodow. Te byly metalowe, podobne do wojskowych. Wszedl na nie i naparl na strop ramieniem. Otworzyla sie klapa. Buchnelo swieze powietrze i lagodne swiatlo konczacego sie dnia, otoczylo go monotonne bzyczenie owadow. Byl na skraju generalskiego ladowiska.
Po asfalcie walaly sie galezie i kawalki suchych konarow. Kilka metrow dalej rodzina szopow praczy szla niespiesznie w kierunku starej, krytej gontem szopy na brzegu lasu. Okolica byla zaniedbana i opuszczona. Ale to