Rzeczywiscie cos mam. Mysle, ze ci sie to spodoba.
Arsienow i Zina przyjechali do domu dziewiecdziesiat minut po pozostalych. Do tego czasu czlonkowie oddzialu przebrali sie w dzinsy i bluzy robocze i wprowadzili furgonetke do duzego garazu. Kobiety zajely sie torbami z zywnoscia kupiona przez Arsienowa i Zine, mezczyzni otworzyli skrzynie z czekajaca na nich bronia i przygotowali pojemniki z farba w sprayu.
Arsienow wyjal zdjecia otrzymane od Spalki i zaczeli malowac furgonetke na oficjalny kolor pojazdu rzadowego. Kiedy lakier sechl, wprowadzili do garazu druga furgonetke. Uzywajac szablonu, na obu bokach namalowali napis HAFNADFJORDUR FINE FRUIT A VEGETABLES.
Wrocili do domu, w ktorym unosil sie zapach ugotowanego przez kobiety posilku. Zanim zasiedli do stolu, odmowili modlitwe. Zina, czujac przebiegajace przez cialo iskry podniecenia, modlila sie do Allaha z czystego nawyku, myslac jednoczesnie o Szejku i swojej roli w odniesieniu zwyciestwa, od ktorego dzielil ich zaledwie jeden dzien.
Rozmowa przy kolacji byla ozywiona, pelna napiecia i oczekiwania. Arsienow, ktory zwykle krzywo patrzyl na takie rozprezenie, tym razem pozwolil im na swobodne zachowanie, jednak tylko przez pewien czas. Zostawiwszy kobiety, aby posprzataly, poprowadzil mezczyzn z powrotem do garazu, gdzie dokleili oficjalne oznaczenia rzadowe na przodzie i bokach furgonetki. Nastepnie wyprowadzili ja na zewnatrz i zajeli sie trzecim wozem, ktory pomalowali barwami elektrocieplowni Reykjavik.
Potem wszyscy byli wyczerpani i gotowi do snu – nastepnego dnia musieli wstac wczesnym rankiem. Mimo to Arsienow kazal im powtorzyc role, jakie mieli do odegrania w operacji, wymagajac, aby mowili po islandzku. Nie, nie watpil w nich, cala dziewiatka juz dawno dowiodla swej wartosci. Wszyscy byli sprawni fizycznie, twardzi psychicznie i, co bodaj najwazniejsze, zupelnie pozbawieni skrupulow. Ale zaden nie bral jeszcze udzialu w operacji zakrojonej na tak szeroka skale, o takim znaczeniu i ogolnoswiatowych konsekwencjach; bez NX 20 nigdy nie mieliby podobnej okazji. Dlatego Arsienow przygladal sie z satysfakcja, jak mobilizuja ostatnie rezerwy sil i wigoru, aby powtorzyc swoje zadania z bezbledna precyzja.
Pogratulowal im, a potem, jakby byli jego rodzonymi dziecmi, powiedzial z sercem przepelnionym miloscia:
– La illaha ill Allah.
– La illaha ill Allah – odpowiedzieli chorem z takim przywiazaniem plonacym w zrenicach, ze Arsienow wzruszyl sie niemal do lez. Teraz, gdy patrzyli sobie w oczy, uprzytomnili sobie caly ogrom czekajacego ich zadania. Sam Arsienow zas widzial w nich wszystkich rodzine zgromadzona w dziwnym i obcym kraju tuz przed najwspanialsza chwila, jakiej ich narod kiedykolwiek doswiadczy. Nigdy jeszcze przyszlosc nie rysowala mu sie z taka jasnoscia, nigdy jeszcze poczucie misji i slusznosci ich sprawy nie wydawalo mu sie tak oczywiste. Dziekowal losowi, ze sa tu wszyscy razem.
Kiedy Zina wybierala sie na gore, polozyl reke na jej ramieniu, lecz spojrzala na niego i pokrecila glowa.
– Musze im pomoc z utleniaczem – powiedziala. Pozwolil jej odejsc.
– Niechaj Allah zesle ci spokojny sen – szepnela, idac po schodach na gore.
Arsienow lezal w lozku i jak zwykle nie mogl zasnac. Obok na waskiej pryczy Ahmed chrapal jak niedzwiedz. Lekki wietrzyk poruszal zaslonami w otwartym oknie; Arsienow przyzwyczail sie do zimna w mlodosci; teraz wrecz je lubil. Wpatrywal sie w sufit, myslac, jak zawsze po zmroku, o Chalidzie Muracie, o zdradzie, jakiej sie dopuscil wobec swojego mentora i przyjaciela. Pomimo koniecznosci zamachu jego osobisty brak lojalnosci wciaz nie dawal mu spokoju. I mial w nodze rane, ktora choc dobrze sie goila, pulsowala bolem przypominajacym mu o tym, co uczynil. Ostatecznie zawiodl Chalida Murata i nic, co by teraz zrobil, nie bylo w stanie tego zmienic.
Wstal, wyszedl na korytarz i cicho zszedl po schodach na dol. Spal w ubraniu, jak zawsze, wiec wyszedl na mrozne nocne powietrze, wyciagnal papierosa i zapalil. Nie bylo drzew; nie slyszal zadnych owadow. Nisko nad horyzontem nadety ksiezyc plynal przez rozgwiezdzone niebo.
Kiedy Arsienow oddalal sie od domu, jego znekany umysl rozjasnial sie i uspokajal. Moze po wypaleniu papierosa uda mu sie przespac kilka godzin przed zaplanowanym na trzecia trzydziesci spotkaniem z lodzia Spalki.
Mial wlasnie zgasic papierosa i zawrocic, gdy uslyszal jakies szepty. Zaniepokojony, wyciagnal pistolet i rozejrzal sie dookola. Niesione nocnym wiatrem glosy dobiegaly zza dwoch wielkich glazow sterczacych niczym rogi dzikiej bestii ze szczytu skalnego urwiska.
Wyrzucil niedopalek, przydeptal go i ruszyl w strone glazow. Mimo koniecznych srodkow ostroznosci nie zawahalby sie nafaszerowac olowiem ludzi, ktorzy ich szpiegowali.
Kiedy jednak wyjrzal zza glazu, nie zobaczyl niewiernych, lecz Zine. Rozmawiala sciszonym glosem z inna, potezniejsza postacia, ktorej nie mogl rozpoznac. Podkradl sie troche blizej. Nie slyszal slow, lecz zanim zauwazyl dlon Ziny na ramieniu nieznajomego, rozpoznal tembr glosu, ktorego uzywala, kiedy go uwodzila.
Przycisnal piesc do skroni, jakby probowal pozbyc sie naglego bolu glowy. Chcialo mu sie wyc, gdy patrzyl, jak palce Ziny zakrzywiaja sie niczym odnoza pajaka, a paznokcie drapia przedramie – czyje?… Kogo probowala uwiesc? Zazdrosc pchnela go do dzialania. Ryzykujac, ze zdradzi swoja obecnosc, podkradl sie jeszcze blizej i wyjrzal na swiatlo ksiezyca. Jego oczom ukazala sie twarz Mahometa.
Slepa furia scisnela mu gardlo; zatrzasl sie gwaltownie na calym ciele. Pomyslal o swoim mentorze. Jak postapilby Chalid Murat? Bez watpienia podszedlby, wysluchal wyjasnien obu stron i na tej podstawie dokonalby osadu.
Arsienow wyprezony jak struna podszedl do nich i wyciagnal przed siebie prawe ramie. Mahomet, ktory stal zwrocony twarza do niego, zauwazyl go i raptownie sie cofnal, wyrywajac Zinie. Otworzyl szeroko usta, lecz zdjety przerazeniem nie mogl wydobyc z siebie ani jednego slowa.
– Mahomecie, o co chodzi? zapytala Zina i obrociwszy sie, zobaczyla Arsienowa. – Hasan, nie! – krzyknela w momencie, gdy pociagnal za spust.
Pocisk wlecial w otwarte usta Mahometa i roztrzaskal mu tyl czaszki. Sila uderzenia odrzucila go do tylu w rozbryzgujaca sie krew i kawalki mozgu.
Arsienow wycelowal pistolet w Zine. Tak, pomyslal, Chalid Murat na pewno zachowalby sie inaczej, ale Chalid Murat zginal, a on, Hasan Arsienow, autor jego smierci, zyje i przejal po nim dowodztwo wlasnie z tego powodu. To juz inny swiat.
– Teraz kolej na ciebie – warknal.
Patrzac w jego czarne oczy, wiedziala, ze pragnie, by padla przed nim na kolana i blagala o zmilowanie. Wiedziala tez, ze jest teraz gluchy na glos rozsadku i nie potrafilby odroznic prawdy od zmyslnego klamstwa. Dajac mu to, czego chcial, wpadlaby w pulapke, z ktorej nie byloby ucieczki. Istnial tylko jeden sposob, by go powstrzymac.
– Przestan! rozkazala z blyskiem w oku. – Przestan natychmiast!
Zacisnela palce na lufie pistoletu i skierowala ja w niebo, z dala od swojej twarzy. Zerknela na martwego Mahometa i odwrocila pospiesznie wzrok.
– Co cie opetalo? – odezwala sie. – I to teraz, kiedy jestesmy tak blisko urzeczywistnienia naszego celu? Oszalales?
Przypomnienie mu o tym, jaki powod sprowadzil ich do w Reykjaviku, bylo sprytnym pociagnieciem. Na chwile przywiazanie do niej przeslonilo mu ich wspolna misje. Zareagowal wylacznie na dzwiek jej glosu i widok jej dloni na ramieniu Mahometa.
Nerwowym ruchem schowal bron.
– Co teraz zrobimy? – zapytala. – Kto przejmie obowiazki Mahometa?
– To twoja wina – odrzekl urazony. – Sama cos wymysl.
– Hasanie. – Wolala go teraz nie dotykac i nie podchodzic blizej. – Ty nami dowodzisz i to ty musisz podjac decyzje, nikt inny.
Rozejrzal sie dookola, jakby wlasnie ocknal sie z transu.
– Sasiedzi pewnie uznali, ze komus wystrzelila po prostu rura wydechowa. – Popatrzyl na nia. – Dlaczego z nim tutaj przyszlas?
– Staralam sie wyprowadzic go z bledu – odpowiedziala ostroznie. – Kiedy w samolocie golilam mu brode, cos glupiego strzelilo mu do glowy. Zaczal mnie podrywac.
Oczy Arsienowa blysnely zlowrogo.
– I jak zareagowalas?
– A jak ci sie wydaje? – odparla z wyrzutem w glosie. – Czyzbys juz mi nie ufal?