– Ale nie w grodzie, na oczach starosty! Poza tym Stadnicki dotrzymal slowa. Stawil sie bez broni. I my dotrzymajmy naszych obietnic!
– Jestes moim rekodajnym, panie bracie! Odstap mi z drogi.
– Sluga, a nie rekodajnym – wypalil Dydynski. – Nie naginaj mojej woli, bo kiedy peknie, rozwale te schody twym wlasnym lbem!
– Jeszcze chwila, a bedziesz zalowal do konca swoich dni!
Gedeon nie bez wysilku odsunal Jacka na bok, przytrzymal mocniej. Polozyl dlon na klamce, a wowczas stolnikowic chwycil go za kisc. I tez przytrzymal. Prawie z taka sama sila.
– Jeszcze chwila, a nas uslysza! – wydyszal Jacek. – Co wolisz – wieze czy spotkanie ze Stadnickim!?
– Mosci panowie! – zakrzyknal z dolu stary sluga. – Do izby na wprost prosiemy! Tam juz sa wszyscy. Czekaja.
Gedeon zamarl. Puscil Dydynskiego.
– Jeszcze sie policzymy.
– Oddaj bron, bo narobie halasu!
Dwernicki zawahal sie. Ale w koncu niechetnie wyciagnal pistolet zza pasa. Przez chwile Dydynski mial wrazenie, ze Gedeon ma ochote strzelic mu w leb albo palnac kolba. Jednak olbrzym pohamowal sie.
– Masz!
– To dlatego tak nalegales na spotkanie? – mruknal stolnikowic. – Chciales zabic Stadnickiego, nie baczac na konsekwencje?!
Gedeon nic nie powiedzial. Dydynski schowal pistolet pod delie, pchnal okute drzwi. Wkroczyli do kancelarii.
W duzej izbie o wysokim, belkowanym suficie, zastawionej lawami i stolami, na ktorych pietrzyly sie ksiegi grodzkie, kalamarze pelne inkaustu, peki pior, gabki, piaskownice i zwoje czystego papieru, czekalo na nich kilku ludzi. Wzrok Dydynskiego najpierw skierowal sie na staroste sanockiego, Stanislawa Bonifacego Mniszcha, ledwie o rok czy tez dwa starszego od pana Jacka. Starosta byl zamyslony, zgarbiony – Dydynski widzial, ze zycie na tym pograniczu plynelo mu na ustawicznych zwadach oraz pogoni po sanockich gorach za warcholami, swawolnikami i wywolancami. Ciezkim chlebem byla godnosc starosty grodowego w Ziemi Sanockiej, gdzie bez mala jak na Ukrainie wciaz wybuchaly wojny i zatargi szlachty, dokad w kazdej chwili mogli wpasc Tatarzy, a od wegierskiej granicy grozily napady sabatow, beskidnikow i tolhajow. Zdawac by sie moglo, ze na pobruzdzonym czole wczesnie postarzalego starosty kazda zmarszczka, blizna czy szrama oznaczala kolejna banicje, rumacje, zajazd albo egzekucje staroscinska.
Za starosta czuwalo pieciu najtezszych hajdukow dworskich. Po jego lewej rece siedzial pan Sekowski, podpisek grodzki, z flacha inkaustu i pekiem swiezo przycietych gesich pior. A po prawej stal Diabel Lancucki we wlasnej osobie, w husarskim polpancerzu, obojczyku, w karwaszach i naramiennikach wykutych w formie lwich glow. Na ramiona narzucil karmazynowa delie, a pancerz przyozdobil wspaniala rysia skora. Glowa drapieznika szczerzyla na Dydynskiego kly z wysokosci lewego ramienia starosty zygwulskiego.
Za Stadnickim stal szczuply, mlody panek w krotkim rajtroku do konnej jazdy, karmazynowej delii i wysokim kolpaku z kita czaplich pior. Starczylo, ze Dydynski spojrzal na niego, i zaraz poczul sie tak, jakby wlasnie stawil sie na pogrzeb. To nieprawda, ze ten mlody szlachcic mial mine jak kapnik czy grabarz. On po prostu wygladal, jakby wlasnie zaprosil w tany Pania Smierc. I wyszedl z tego zywy.
Dydynski poznal go, lecz byl zaskoczony. Zdziwil sie, ze Aleksander Sienienski, dla ktorego ubicie czlowieka bylo niczym odgonienie natretnej muchy, zgodzil sie zostac sluga i kumotrem Diabla Lancuckiego. Znajac wybujala fantazje Sienienskiego, Dydynski moglby sie spodziewac, ze powinno byc odwrotnie.
Poklonili sie przed starosta, a potem przed Stadnickim.
– Wielmozni, uprzejmi i wielce mnie mili mosci panowie bracia – rzekl Mniszech – czyniac zadosc wymogom prawa pospolitego, zgodzilem sie oto posredniczyc w zawarciu ugodowej intercyzy pomiedzy urodzonym Stanislawem ze Zmigrodu Stadnickim, panem na Lancucie, Krzemienicy, Czarnej, Gluchowie z Sanina i Bialobrzegami, Rakszawie, Zolyni, Stadnikach, Rudej et cetera, a mosci panem szlachetnym Gedeonem z Dwernik Dwernickim, co czynie przy swiadkach i rekodajnych slugach stron, jako: urodzonym Jacku Dydynskim tudziez urodzonym Aleksandrze Sienienskim, biorac na swiadka powage urzedu grodzkiego. Moim zadaniem jest do ugody doprowadzic, waszym ja zawrzec z dobrej woli, a ichmosc pana Jakuba Sekowskiego, podpiska grodzkiego, intercyze owa do ksiag grodzkich oblatowac. Poczynajcie tedy, mosci panie Stadnicki.
– Wielmozni, uprzejmi i zacni mosci panowie bracia – rzekl Diabel glosem statecznym i slodkim jak torunskie pierniki – znane wam jest, co rzekl Ezopos madry, iz zgoda buduje, a zlosc rujnuje. Tedy ja, Stanislaw ze Zmigrodu Stadnicki, porzuciwszy zaszczyty i dostojenstwa, zjezdzam tutaj z jednym czeladnikiem moim, ktoremu place nie ze starostw, tenut ani zup solnych, ale z mego chudego mieszka ziemianskiego. Aby jako rowny z rownymi, wolny z wolnymi, szlachcic ze szlachcicem przyjsc do zgody. Oswiadczam
– Coz wy na to, mosci panie Dwernicki?
Gedeon postapil do przodu. Zamrugal jednym okiem i spojrzal na Stadnickiego tak srogim wzrokiem, ze gdyby byly w nim ukryte sztylety, pan lancucki wygladalby jak Cezar po marcowej pogawedce z Brutusem. A najdziwniejsze, ze Stadnicki poruszyl sie niespokojnie, wygladal na przestraszonego. A jesli – blysnela nagla mysl w podgolonym lbie Jacka – a jesli ci ludzie znali sie wczesniej? Czyzby laczyla ich nie tylko rodowa wasn?
Stadnicki spuscil wzrok, jak gdyby juz zaspokoil swoja ciekawosc odnosnie wygladu Gedeona. Ale wciaz byl niespokojny. Dydynski dalby sobie uciac glowe, ze Diabel czul sie w obecnosci Dwernickiego rownie dobrze co potepieniec polozony na rozgrzanych weglach.
– Wzgledem kaduka – odezwal sie w koncu Gedeon – tedy zgadzamy sie zawrzec ugode. Wasc nie bedziesz nas pozwami obrzucal, ciagal do sadow, zadal mundacji, my zas nie bedziemy cie wlec po trybunalach. Wpiszesz nam zaraz deprekacje do ksiegi i po sprawie. Ale kaduk to jedno, a zajazdy na Dwerniki – to druga sprawa. Jak waszmosc wynagrodzisz nam straty, zabojstwa i gwalty, ktorych twoi ludzie dokonali w naszej wiosce?!
– Mosci panie bracie – rzekl Diabel – jakze wy smiecie pozywac mnie o zajazdy? Dlaczego wypominacie rzekome gwalty, gdy ja z dobrej woli reke do was wyciagam do zgody? Jam nikogo nie zabil ani nie kazal zabijac, kryminalow nie mialem nigdy na sejm ani mnie o wieze nikt nie pozywal na trybunal. A dlaczego?! Bo grzecznie zyje, wedle praw boskich i ludzkich! Mnie Diablem zowia tylko z kurwy synowie, a od takowych zelzon byc nie moge! Ja panow swoich nie zdradzam, zamkow murowanych nie mam i sklepow w skalach, gdzie chlopi dukaty kuja, jako psi syn Jazlowiecki w listach pisal! Moje nakowadla do robienia pieniedzy, chwala Bogu, widuja ludzie cnotliwi po Wisle plynace do Gdanska na szkutach! Ja pobereznikow nie chowam i zlodziejskich wydzierkow nie zywie ani czeladzi swawolnej! Do wiezy szlachcicow poczciwych miotac nie kaze ani za nimi, opiwszy sie, po gospodach z dobyta szabla nie biegam! I dlatego ja was z dobrej woli deprekuje i pozwy wycofam o kaduka, wy zas mnie ze wszystkich dawnych zaszlosci miedzy nami skwitujecie!
Stadnicki mowil to wszystko natchnionym glosem, spusciwszy skromnie oczy. Rzeklbys, ze przemawia jak senator na warszawskim zamku albo niczym stateczny posesjonat upomina sie na sejmiku o los utrapionej ojczyzny. A tymczasem po glowie pana Dydynskiego przemykaly wspomnienia ostatnich uczynkow Diabla Lancuckiego. A wiec krwawe zagarniecie Wojutycz, zajazdy na Dwerniki, porwanie pana Andrzeja Ligezy, zajazdy i spladrowanie Chmielnika, Rachwalowej Woli i Bledowej nalezacych do Anny Opalinskiej. Dluga i krwawa bitwa w Krzemienicy, gdzie Stadnicki zdobyl choragiew Lukasza Opalinskiego i jencow, napascie na kupcow, mieszczan i Zydow z Lezajska, pospolite zwady i krwawe grabieze na dzierzawcow Opalinskiego.
Teraz nastal czas na replike Gedeona.
– Nie ma zgody, mospanie! – rzekl Dwernicki gluchym, nieprzyjemnym glosem. – Ja nieksztalcony w retoryce. Wiec powiadam prosto z mostu, ze zaprawde, mosci panie Stadnicki, jesli po zajazdach Dwernik, po probie uczynienia z nas chlopow, po szesnastu martwych naszych braciach, a trzydziestu poranionych, otrzymasz od nas jakas kwitacje i intercyze, tedy niechaj mi kutas na dloni wyrosnie i zakwitnie jak akacja na wiosne! Moja odpowiedz brzmi: nie. Klne sie na wszystkich swietych, ze zaplacisz za nasze krzywdy! Dasz basarunki za kazdy zajazd, kazdy gwalt i kazde podpalenie! Chocbym ci mial leb ukrecic tymi oto rekoma.
– Hola, mosci panie! – wtracil sie starosta. – Nie zapedzaj sie za daleko, bo w grodzie jestes. Bacz, abys tego, co rzekl, nie musial potem spod lawy odwolywac – dorzucil mniej pewnym glosem, bo nawet jemu trudno bylo wyobrazic sobie, kto i w jakich okolicznosciach moglby zmusic tego wielkoluda do wejscia pod lawe i odszczekania obelg psim glosem.
– Ja to wszystko rozumiem – mruknal Diabel. – Sek w tym, ze nie z mojej woli zajazd na Dwerniki uczyniono. Zlozylem juz protestacje przeciwko memu porucznikowi Michalowi Achacemu Rozniatowskiemu, ktory zajechal wasza wioske. Ja poslalem go ledwie ze stem piechoty...
– Trzema stami – wtracil Dydynski.
– I jeszcze z poltorej setki konnych tam bylo – uzupelnil jego patron.
– ...do Dwernik, gdzie byl szlachetny Gedeon Dwernicki, z tym rozkazaniem, aby zadnego gwaltu nie popelniono i zadnej rzeczy nie brano, ale by pozew doreczono...
Gedeon i Dydynski rozesmieli sie wesolo.
– ...wszelako Rozniatowski sam z ludzmi powierzonymi na Dwerniki sie rzucil, dwory i chaty szturmowal, rzeczy niektore pobral i wiele krzywd oraz despektow mnie, panu swemu, uczynil!
– Lzesz, wacpan, jak pies – mruknal Gedeon. – Takie to bajanie jak opowiesci, zes Turkow bil pod Agra. Bo znajda sie jedni, panie Stadnicki – dodal sciszonym glosem – ktorzy gadaja, jak zes wtedy z czaty sromotnie uciekal, malos hajdawerow na chrustach nie zostawil. Znajda sie tez i drudzy, co pamietaja, jak zes o towarzyszach swoich z wiezy w Czufut-Kale zapomnial!
Dziwne, ale Stadnicki zbladl i cofnal sie, jakby wspomnienie owej Agry bolalo go znacznie bardziej niz otwarta potwarz. Do krocset, co sie za tym krylo?
A niech to wszyscy diabli – pomyslal – kiedy Dwerniccy wyruszyli na te nieszczesna wyprawe? Czy aby tez nie pod Agre? Czyzby byli tam razem ze... Stanislawem Stadnickim z Lancuta?!
– Jak tedy bedzie z intercyza, mosci panowie? – zapytal Mniszech. – Dojdziecie do zgody czy nie?
– Jesli taka jest wola mosci Dwernickiego – odezwal sie zbolalym glosem Stadnicki – tedy moge zaniechac kwitacji pod warunkiem, iz ustanowisz, panie starosto, zastaw miedzy nami, iz do czasu zakonczenia sprawy w sadzie grodzkim, a da Pan Bog i w trybunale lubelskim, panowie Dwerniccy i ichmosc pan Dydynski powstrzymaja sie od wszelakich gwaltow na osobie mojej, mojej rodzinie i czeladzi. I
To bylo jakies
– Zgadzamy sie – rzekl niechetnie Gedeon. – Jesli wasc zaniechasz