– Wloczcie mnie – rzekl wesolo Stadnicki, jak kazdy hultaj obeznany doskonale z procedurami. – I obyscie sie na sadny dzien wyrokow doczekali.

– Zastaw wyznaczam na piec tysiecy zlotych – rzekl starosta. – Ktora ze stron warunki ugody zlamie, tedy musi go wplacic na rzecz poszkodowanego.

– Zgoda!

– Zgoda.

– Panie pisarzu – rzekl Gedeon – czyn, waszmosc, swa powinnosc. Oblatuj intercyze, a wczesniej ubierz ja w jakie madre slowa. Ja zaraz poswiadcze ja podpisem.

Pioro zaskrzypialo w ksiedze. Stadnicki i Gedeon ustalali wolno tresc dokumentu, pan Sekowski wtracal co pewien czas swoje trzy grosze; czasem zaprotestowal starosta, znacznie czesciej zas Diabel Lancucki.

– Mosci panie Dydynski...

Aleksander Sienienski byl tuz przy nim. Zawsze przemykal szybko i cicho, niczym dziki zdeb podkradajacy sie do ofiary. I rownie okrutnie mordowal. Bo nigdy nie cieszylo go zabijanie szybkie, lekkie i litosciwe...

– Witam waszmosci. I dziwuje sie.

– Czemu waszmosc pan sie dziwisz?

– Temu, ze Sienienski Diablu sluzy, a nie na odwrot.

– Skoro ostatnio, jak powiadaja, stolnikowice sanoccy czapkuja chodaczkowym szlachetkom, tedy nie powinno zadziwiac cie nic. Lepiej wszak byc sluga Stadnickich nizli pacholkiem u Dwernickich.

– Nie sluze za pieniadze.

– Zatem za miske strawy?

– To moi przyjaciele, mospanie. Od smierci mnie uchronili. Splacam dlug wdziecznosci.

– Wzruszajace – chlipnal udawanie Sienienski – podaj te historie ojcu Skardze i Birkowskiemu do kazan, bo pomiedzy sarmatiae bellatores juz tylko ciebie jeszcze im brakuje.

– Badz pewien, ze tak uczynie. Gdy tylko uslysze od ciebie, jaka cene wyznaczyl waszmosci Stadnicki za moja glowe?

– Nic.

– Nic, bo jej nie chce, czy nic nie daje, bo skapy?

– A nie myslisz, panie bracie, ze moze po prostu twoja glowa nic nie jest warta?

– Po tym, co sie stalo w Dwernikach, ide o zaklad, ze Stadnicki chetnie by ja na wety nosil.

– Bezwzgledny z wasci czlek!

– Gdybym nie byl bezwzgledny, juz dawno bym nie zyl. Lecz gdybym nie potrafil byc milosierny, nie zaslugiwalbym na to, aby zyc.

– I dlatego nie trzeba mi waszmoscinej glowy.

– Zatem czemu zawdzieczam to spotkanie?

– Ciekawosc, waszmosc panie, pierwszy stopien do piekla. A ten krzyzyk przy rapciach to od kogoz? Od panny?

Dydynski pomacal sie z boku. Do diaska, odkladajac szable, zapomnial odczepic od sznura maly krzyzyk z prochem z grobu swietego Jana z Dukli, ktory dostal od panny Dwernickiej.

– Ciekawosc, mosci Sienienski... Nie chce cie do piekla sprowadzac. A jesli nawet od panny, to co wtedy?

– Wtedy juz rozumiem, czemu sluzysz Dwernickim. Dziewka. Urodziwa, gladka, choc niebogata. Taaaaak. Wszystko jasne. Dziekuje waszmosci.

– Za co mi dziekujesz?

– Chcialem posmakowac, jak pachnie twoj strach, waszmosc panie Dydynski.

Stolnikowic milczal. Nie wiedzial, jak ma traktowac te slowa. Sienienski nie byl zwyklym rebajla, a juz na pewno czlowiekiem pokroju Stadnickiego. Dydynski znal historie, jakie od kilku lat krazyly o tym szlachcicu. Powiadano, ze jako dziecko dostal sie w rece Tatarow pod Baworowem, a choc zostal odbity, pohanski czarownik odmienil mu dusze. Moze i byla to prawda, bo dla Sienienskiego niczym bylo strzelic czlowiekowi w leb jak psu, a zaraz potem opowiadac smieszne krotochwile, czy rozszczepic chlopa czekanem, bo... zaslonil mu slonce, choc tego dnia od rana siapilo. Powiadano o nim, ze strzelal do Zydow z gwintowki. A gdy kiedys kazal zabic Andrzeja Rusieckiego w gospodzie w Pomorzanach, zas ow po pierwszym strzale zyl jeszcze i blagal o litosc, Sienienski nabil pistolet na nowo, wreczyl pacholkowi i kazal ponownie mierzyc w glowe lub w piersi. Innym zas razem, kiedy stary sluga Strusiow nie dawal mu konia ze stajni, wlasnorecznie odrabal starcowi prawa reke. O co jednak chodzilo mu teraz? Dydynski nie byl w stanie tego odgadnac, bo natura pana Sienienskiego byla rownie zawila co horoskopy postawione przez pijanego astrologa, ktore w dodatku przez miesiac lezaly w norze pelnej wyglodzonych szczurow.

Szybko zlozyli podpisy pod oblatowana intercyza wpisana przez podpiska Sekowskiego do liber decretorum Ziemi Sanockiej. A potem rozstali sie z Diablem i jego inkluzem bez zbednych slow, czulych pozegnan czy picia strzemiennego.

– Idz, waszmosc, do koni – mruknal Gedeon do stolnikowica, gdy za Stadnickim zamknely sie drzwi. – Ja przejrze jeszcze nasze protestacje i zaraz przychodze.

* * *

Kiedy dotarli do przeprawy promowej pod Sobieniem, deszcz przestal padac, a zachodzace slonce przedarlo sie przez ciezkie, olowiane chmury. Chociaz byl dopiero pierwszy poniedzialek po Wszystkich Swietych, czyli piaty novembris, na rzece i traktach panowal ruch. Dotarli bowiem do skrzyzowania szlakow, z ktorych jeden, ze Lwowa wychodzacy, przechodzac przez Lisko i odgaleziajac sie w Zagorzu na Wegry, zmierzal prosto jak strzelil na Sanok, Krosno, Pilzno i Tarnow, a drugi, wodny – zmierzal z biegiem Sanu do Wisly, a potem ku Sandomierzowi, Warszawie, Toruniowi i Gdanskowi. Tedy szly szerokim strumieniem dobra, bogactwa i towary. Z jednej strony pedzono na zachod nieprzebrane stada czerwonego i wlochatego bydla z Rusi, Podola i Ukrainy, z jarmarkow w Trembowli, Kolomyi, Przemyslu i Jaworowie. W druga jechaly wozy wyladowane winem, srebrem, bronia, materiami, jedwabiami, suknem, plotnem i konopiami. Na polnoc zas plynely daniny lasow oraz pol Ziemi Sanockiej i Przemyskiej. Po miesiacach suszy spadly deszcze i poziom wod podniosl sie znacznie, wiec rzeka na calej swej szerokosci usiana byla ciezkimi, ozdobionymi bialymi zaglami szkutami, plaskodennymi komiegami i dubasami z szerokim, nisko wzniesionym dziobem, wokol ktorych uwijaly sie mniejsze byki, lichtany, kozy i plty, a srodkiem nurtu ciagnely ciezkie tratwy z debowych i swierkowych pni. Niektore statki cumowaly przy drewnianych pomostach na lewym brzegu Sanu albo powiazane linami, ze zwinietymi zaglami i podniesionymi pojazdami oczekiwaly na zalogi. Na szkutach i komiegach wieziono w dol rzeki zyto, pszenice, jeczmien i proso. Na tratwach zalegaly wielkie bale, cale lasy porabane na klepki, falby i wanczosy, buk do huty, sosnina na smole oraz dab na budowe okretow w Gdansku i za morzem. Inne znow statki wyladowane byly az po choragiewki na dachu skarbowek beczkami ze smola, potazem i lugiem. Z biegiem wody wieziono na handel wielkie solne balwany z kopaln i zwykla sol z solanek pakowana w pekate debowe beczki. Dalej szla saletra i siarka, skory, wosk i gorzalka, a na mniejszych lodziach i promach pietrzyly sie antalki piwa jezuickiego, zolkiewskiego i grodziskiego, beczki z lipcem, kufy z malmazja, woloskim i greckim winem. Nade wszystko zas z wybornym wegrzynem, ktory – Hungariae natum et Poloniae educatum – przyczynial sie co roku do szybkiego oprozniania mieszkow szlachty z Malej Polski i Rusi Czerwonej. Obok niego szly dubasami, bykami i lichtanami pekate faski masla, kapusta, groch i buraki, bele plotna, miod oraz rzepa ekspediowane az do Sandomierza i Kazimierza.

Wszystkie trakty do przystani zapchane byly bydlem, konmi, wozami, kolasami i wielbladami, nade wszystko zas kolorowym i gwarnym tlumem ludzkim. Na nadrzecznych legach obozowali pod namiotami i szalasami flisacy zwani orylami, warzacy w kotlach jagly i krupy. Frochtarze, szyprowie i rotmani spieszyli, aby splawic w dol rzeki – do Wisly i Gdanska – towary, ktore z powodu zbyt niskiego stanu wod zalegaly w Sanoku i innych miastach Rusi Czerwonej, jeszcze zanim pierwsze mrozy skuja jeziora i rzeki. Deszcze padaly od tygodnia, i to tak rzesiscie, ze myslalby kto, iz swieci zaniesli sie lzami albo iz aniolowie szczaja po wareckim piwie, ktore jakis zacny samarytanin dostarczyl im do nieba.

Dlugo trwalo, zanim Gedeon i stolnikowic dopchali sie wreszcie do promu. Na polskiego byka zapakowali sie razem z konmi, a takze tlumem chlopow i czeladzi. Zaraz za nimi wbiegla jeszcze gromada Zydow w zupanach, giermakach, chalatach i lisiurach nasladujacych bezwstydnie szlacheckie kolpaki. Starozakonni nosili sie godnie, calkiem jak panowie bracia, tyle ze przy wjezdzie ustapili miejsca szlachcie.

Stolnikowic spogladal na te rzesze ludzka, chlonal gwar, przeklenstwa, rzenie koni, ryk bydla, a takze piesni spiewane przez flisakow, luzakow, pacholkow i czabanow. Te u Rusinow, Hyrniakow albo Koroliwcow byly teskne, smetne i melancholijne.

Woly moje selenykie

Woly moje woly

Kto was bude zawertaty

Z wysokoji hory.

Polacy zas z wlasciwa dla tego narodu fantazja spiewali tylko piesni zawadiackie, wojenne, nade wszystko zas pijackie:

Jestem sobie panem

Gdy siedze nad dzbanem

Nie dbam ja o zloto, przepije z ochota

Oto ja pan, pan

Oto ja pan, pan!

– ryczeli na caly glos flisacy z przeplywajacej nieopodal szkuty.

– Patrzaj no, Korson – rzekl jeden stary oryl do drugiego, palacego fajke na promie – ile to narodu tu sciaga. Istny jarmark.

– A co sie dziwujesz? Dyc taka Polska ogromna! Jedziesz za Krakow, pedaja, ze tu Polska. Jedziesz dalej, na Wolonie do Telatyna, pedaja, ze to Polska. Jedziesz za Boh, takze Polska. Tyleswa do Warszawy plyneli, tez Polska, tu juz dale plyniemy, na Gdansko, na Wilno, na Dyneburk – pedaja, ze jeszcze nie koniec.

– Bydzie ona ci dlugo duza – mruknal pierwszy, jakby czytywal dziela ksiedza Kromera i Modrzewskiego albo narodzil sie pierwszym w historii Korony chlopskim dziejopisem. – Dopokad psiekrwie panowie za durniczke nas nie zaprzedadza, jako pod Sendomirzem probowali, za rokoszu pana wojewody krakowskiego. Dzis uny harde, ale skapsonieja kiedys i beda dziadowac nie lada i my jako dziady beda sie tulac za chlebaskiem. Dyc gdyby to krol rzadzil, a nie panieta, tocby musialo byc

Вы читаете Diabel Lancucki
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату