Z listu wypadlo cos jeszcze. Grube, czarne ptasie pioro. Stolnikowic podniosl je do oczu zdumiony. A potem rzucil na ziemie, zmial list w gruba kule papieru, zgniotl w strasznym uscisku. Zerwal sie od stolu, przewracajac swiece, rzezbione krzeslo i puchar z winem.
– Skurwysyn! – jeknal i zlapal sie za glowe.
O Boze, nie wiedzial, co czynic! Nie spodziewal sie, ze tak poruszy go list Sienienskiego. Nie myslal, ze wiesc o porwaniu panny Dwernickiej zaboli gorzej niz cios tatarskim kindzalem prosto w serce, bedzie gorszym cierpieniem niz pietnowanie rozpalonym zelazem. Jezu Chryste, to wszystko byla jego wina! Dlaczego wyjechal, po co ja tam zostawil?! I czy, do diabla, Gedeon nie byl w stanie upilnowac jednej mlodej dziewki?!
Upilnowac! – pomyslal po chwili z gorycza. Rownie dobrze mozna bylo probowac zlapac wiatr w polu albo racza lanie za ogon. Zapewne uparla sie, aby przejechac konia, upic sie wiatrem i sloncem na lakach i polach, poszalec po dolinach i uplazach. I poszalala – na arkanie Sienienskiego.
Kiedy tylko pomyslal, co ten szaleniec jest w stanie uczynic jego umilowanej Konstancji, az zawyl z bolesci. Przygryzl wargi niemal do krwi, szarpal wasa, bil sie w czolo. I glowkowal.
Niewiele, prawde mowiac, wymyslil. Zreszta nic tu nie bylo do myslenia – raczej do zrobienia. Sienienski trzymal go jak rybe w saku. Niczym dorodnego szczupaka, ktorego wystarczy zdzielic kijem w leb i podac na polmisku Jasnie Oswieconemu panu Diablu Stadnickiemu. Ktory to Jasnie Oswiecony Diabel z wdziekiem odgryzie szczupakowi leb. Raz na zawsze.
Co mial zrobic? Co czynic?
Nie mial wyjscia. Nie mogl powiedziec o tym Gedeonowi, bo ow nigdy nie puscilby go do Holuczkowa samego. Nie mogl pojawic sie tam z bracmi, bo nigdy nie ujrzalby Konstancji. Nie mogl nawet podzielic sie tym z Mikolajem czy Zygmuntem, bo Dydynscy predzej zamkneliby go w loszku, niz pozwolili na taka wyprawe.
Nie bylo rady – musial samotnie przeciwstawic sie przeznaczeniu. Ale to bylo szalenstwo; wiedzial, ze pcha sie w pulapke, w smiertelna pasc, z ktorej nie sposob wyjsc inaczej jak pokasanym przez wscieklego psa.
A jednak nie mogl zostawic Konstancji w lapach Sienienskiego. Oszalal na samo wspomnienie tego, iz sluga Stadnickiego mogl wziac ja sila, a potem ze smiechem oddac Dydynskiemu, jak imc Pamietowski z Rozlucza, ktory odtracony na konkurach odebral panu Tyszkowskiemu swiezo poslubiona zone, pohanbil ja, a potem odeslal ze wzgarda. Na sama mysl o czyms takim Dydynski toczyl piane z ust. Wiedzial tylko jedno: Sienienski byl juz trupem, skoro powazyl sie, aby podniesc reke na jego panne. Byl smierdzacym, rozkladajacym sie zewlokiem, jak umarli i upiory na obrazach w kosciele w Tarlowie. A to, ze mial slugi i przyjaciol, liczylo sie tyle, ze Dydynski bedzie mial kilka ludzkich zywotow wiecej na sumieniu. Stolnikowic musial tylko pojechac do Holuczkowa i zabic go.
Jacek nad Jackami byl na to gotowy. List sprawil, ze umilowal Konstancje jak zrenice wlasnego oka.
* * *
Holuczkow, polozony na trakcie miedzy Tyrawa Solna a Tyrawa Mala, byl zbojeckim gniazdem zaludnianym przez szlachetnie urodzonych hultajow wszelkiej masci i autoramentu. W Ziemi Sanockiej wszystko podzielone bylo bowiem wedle praw i przywilejow Rzeczypospolitej, jak w zydowskiej karczmie, a herbowi swawolnicy nie pospolitowali sie z rabusiami plebejskiej kondycji. Tolhaje i beskidnicy mieli swoje zbojeckie dziuple, kryjowki i zimowiska w Sturzycy i Polanie pod Bieszczadem. A szlachcice wyjeci spod prawa znajdowali schronienie i opieke w Holuczkowie, w karczmie u Jana Ramulta oraz w Gwoznicy, gdzie mial swoje leze Pawel Zaklika, banita, infamis, swawolnik i wichrzyciel.
Z bliska Holuczkow robil wrazenie malego miasteczka. Byly tu dwie karczmy, pare chlopskich chalup, jeszcze wiecej szop, lamusow i skladow. Na Ukrainie taki przysiolek mogl uchodzic za maly Krakow, jednak poniewaz postawiono go na Rusi, w sasiedztwie Sanoka i Przemysla, byl tylko Holuczkowem.
Starosta grodowy z Sanoka rzadko pojawial sie w wiosce, a jesli juz, to z przytupem, z milicja dworska, kozakami, czasem nawet z powiatowym pospolitym ruszeniem i w towarzystwie zacnych pan smigownic. Jego wjazd zazwyczaj odbywal sie z taka pompa i zwada, ze nawet w Sanoku, Dynowie i Przemyslu bito we dzwony, myslac, ze oto nadchodzi orda. Starosta zwykle wyciagnal stad za czupryne jednego czy dwoch banitow, ktorych pozniej podgalali na czerwonym suknie kaci w Sanoku i Lisku. Potem zas na jakis czas spokoj wracal znowu na trakty i goscince Rusi. Przynajmniej do chwili, gdy do Holuczkowa nie zawitali kolejni wywolancy i infamisi spragnieni uciech i zawartosci kupieckich wozow.
We wsi nalezacej do Ramulta znajdowal schronienie szlachetnie urodzony zboj z Bieszczadu, swawolny zolnierz scigany przez prawo, szlachcic, ktoremu nie pofortunilo sie w zwadzie czy zbrojnej napasci. Tu trafiali Lipkowie i swawolna, buntownicza czeladz. A takze wszyscy ci rebacze i zawalidrogi, ktorzy chetnie i bez wyrzutow sumienia odmieniali ludzkie zywoty na portrety Jasnie Milosciwego Krola Zygmunta bite na poznanskich i gdanskich dukatach. Przy nich zas wieszala sie rozbojnicza halastra ludzi, ktorzy chcieli dorobic sie szybkiej fortuny na fantazji panow braci rzucajacych talary i floreny slugom i ladacznicom. Byli to Zydzi, Ormianie i lichwiarze skupujacy za bezcen ornaty i pateny polupione z kosciolow, odkupujacy klejnoty, stroje i bron zagrabiona w czasie zajazdow, herbowe pierscienie, w ktorych tkwily jeszcze oberzniete palce poprzednich wlascicieli. Pasy, szuby, delie i kolpaki z krwawymi dziurami po kulach i cieciach szabel. Do Holuczkowa udawal sie Szot domokrazca, gdy chcial na jakis czas zamienic swoj kram na palasz, szlachcic chudopacholek szukajacy sluzby u moznego awanturnika, rebajlo zyjacy z podgalania lbow i wasow panow braci. Tutaj przyjezdzal obywatel werbujacy ludzi do pomocy w urzadzeniu zajazdu lub przetrzepaniu skory znienawidzonemu sasiadowi, mnich demeryt zbiegly z klasztoru i sprzedajne dziewki marzace o losie wielmoznej meretrycy z laski moznych polskich panow tudziez ich herbowych kusiow.
Kolorowy tlum zaludnial od switu do zmierzchu karczmy, siola i oplotki wioski. Dlatego Dydynski porzucil mysl o przebraniu sie. Inna rzecz, iz aby wyrozniac sie z tlumu w Holuczkowie, trzeba by chyba wlozyc na leb turecki turban, ustroic sie w ornaty, chadzac poprzedzany przez szesc kurew z trabami i powiewac choragwia z wizerunkiem Matki Boskiej Ludzmierskiej.
Los jednak splatal mu figla. Stolnikowic mial nadzieje, ze uda mu sie odnalezc karczme, w ktorej stanal Sienienski, bez zwracania na siebie uwagi. Tymczasem juz na goscincu przed wioska czekal na niego sam Ramult w towarzystwie trzech pocztowych. Dydynski pozdrowil go z daleka, wyminal i dalej jechal swoja droga, jednak szelma i frant nie dal sie wykpic – zawrocil konia i zrownal sie z wierzchowcem pana stolnikowica.
– Mosci panie Dydynski – rzekl cicho – nie jedzze do Holuczkowa.
– Tak? A niby dlaczego?
– Bo tam w mojej karczmie stoi ichmosc Sienienski. A kto to jest Sienienski, to juz na pewno wasci wiadomo.
– I coz z tego?
– To, ze on tam czeka na waszmosci.
– Zatem sie z nim spotkam. A waszmosc co sie frasujesz?
– Bo zginiesz.
– To sie waszmosc powinienes radowac. Bedziesz dobrze Sienienskiemu sluzyc, dwojniaki lac do kustykow, tedy ci da moja glowe odwiezc do Lancuta. A pan starosta nie poskapi za nia musztuluka.
– Nie sluze Stadnickiemu – mruknal zafrasowany Ramult. – Nie jestem niczyim pacholkiem.
– A moze jeszcze do klasztoru chcesz wstapic?
– Jeno guzy wynioslem z tej sluzby, panie bracie. Po ostatniej zwadzie w Jotrylowie za Dynowem, u pani Salomei Belchackiej, powiedzialem sobie, ze koniec i basta! Przeciez mam ja moj Holuczkow, nie potrzebuje po dworach szczescia szukac.
– A ja juz wiem, kto waszmosci na dobra droge nawrocil – mruknal Dydynski. – Twarde piesci pana Gedeona Dwernickiego. Solidnie poszczerbil wasci kompanije, az w szpitalu u Swietego Ducha cztery niedziele w betach lezeliscie.
Ramult przezegnal sie naboznie.
– Jezus Maria – wykrztusil. – Abys tego imienia w zla godzine nie wymowil, panie bracie. Toz to prawdziwy bies z piekla rodem. Druhowi mojemu glowe odrabal, mnie porabal, pacholkow posiekl, psi syn. Oj, zbrzydla mi wowczas kompanija pana starosty i juz do Lancuta wracac nie chce. Coz jednak z tego, jesli byc moze wkrotce wszyscy w obozie Diabla sie spotkamy.
– Jak moglibysmy sie spotkac, skoro zarowno ja, jak i waszmosc tyle zwazamy na niego co na szczekanie psa?
– Stadnicki szykuje sie do rozprawy ze starosta lezajskim. Malo mu swoich ludzi lancuckich, wiec chce jeszcze zmusic szlachte przemyska i sanocka, aby mu stanela jak na pospolite ruszenie!
– Jak to? Przeciez to gwalt! Bezprawie jawne! Jak mysli to uczynic?!
– Prawem i lewem. Z pozwem w jednym, a szabla w drugim reku. Porozsylal juz listy do okolicznej szlachty, w ktorych zada pomocy przeciwko Opalinskiemu. Jesli dojdzie do wojny, a to rzecz pewna jako amen w pacierzu, wszyscy maja stawac z pocztami pod Czarna i isc pod rozkazy jego porucznikow, jak na Tatarow albo na Wolosze.