Idac zas dalej ku dolowi, dochodzimy do smacznego kaska, takoz laczki przemilej. Trzeba waszmosci rzec, iz jest ona jako grzywa jednorozca niebianskiego nadobna i wcale nie czarna, ale, jak zapewne wasc pamietasz, nieco rudawa i pokrecona. Wyrasta zas ku gorze z nadobnego pierscienia, potem zasie rozrasta na obie strony – formujac jakoby dwie kolumny w tympanonie u swietego Piotra. Laczce owej dobrze zem sie przypatrywal i rzekne waszmosci, ze dziw to nad dziwy, ale jeszcze nie poila ona konika, wianeczek wszystek sie ostal i na swego rumaka cierpliwie czeka. Wszelako czy to waszej mosci wierzchowiec bedzie, to juz tylko od ciebie zalezy.

Nadmienie jeszcze, ze nad prawym obojczykiem, prawie ze na szyi, obaczylem na skorze gladkiej jak kitajski jedwab slady zebow. Czyje sa to zeby – nie moja to juz sprawa. I nie mnie skrutinium czynic.

Konczac, przesylam waszmosci pozdrowienia. A jesli o swoj klejnot upomniec sie pragniesz, tedy wiedz, ze czekam na ciebie w Holuczkowie, w karczmie pana Ramulta. Chetnie pola dam ci z szabla w reku, a jesli polozyc mnie zdolasz, tedy sobie diament ow cudny, choc nieoszlifowany odbierzesz. Jesli ci sie nie pofortuni, tedy wiedz, ze dopytuje sie ciagle o ciebie nasz wspolny znajomy, pan starosta zygwulski, ktory wielce pragnie cie w Lancucie ugoscic.

Jesli zas, panie bracie, nie przyjedziesz do Holuczkowa sam, bez czeladzi i pacholkow, jeno z wieksza kompanija, lub tez komus postronnemu sie wygadasz, tedy badz pewien, ze klejnot swoj obaczysz nie gdzie indziej, jeno na zaponie sultana tureckiego albo carza krymskiego. I ma sie rozumiec, iz odebrac bedziesz musial go w Bahczysaraju albo Stambule.

Niechze mnie Wszechmocny Pan Bog z Najswietsza Panienka uchowa od tego, abym ja dobre chrzescijanki mial w niewole sprzedawac, jako niecnota zboj Kardasz, o ktorym musiales slyszec. Ale schodza sie tu do mniepobereznicy i zlodziejskie wydzierki, ktorzy na klejnocik twoj wielce sa zawzieci. Moze tedy stac sie, ze go nie upilnuje.

Sluga unizony Aleksander Sienienski

Dan w Holuczkowie die 3 februarii 1608

Z listu wypadlo cos jeszcze. Grube, czarne ptasie pioro. Stolnikowic podniosl je do oczu zdumiony. A potem rzucil na ziemie, zmial list w gruba kule papieru, zgniotl w strasznym uscisku. Zerwal sie od stolu, przewracajac swiece, rzezbione krzeslo i puchar z winem.

– Skurwysyn! – jeknal i zlapal sie za glowe.

O Boze, nie wiedzial, co czynic! Nie spodziewal sie, ze tak poruszy go list Sienienskiego. Nie myslal, ze wiesc o porwaniu panny Dwernickiej zaboli gorzej niz cios tatarskim kindzalem prosto w serce, bedzie gorszym cierpieniem niz pietnowanie rozpalonym zelazem. Jezu Chryste, to wszystko byla jego wina! Dlaczego wyjechal, po co ja tam zostawil?! I czy, do diabla, Gedeon nie byl w stanie upilnowac jednej mlodej dziewki?!

Upilnowac! – pomyslal po chwili z gorycza. Rownie dobrze mozna bylo probowac zlapac wiatr w polu albo racza lanie za ogon. Zapewne uparla sie, aby przejechac konia, upic sie wiatrem i sloncem na lakach i polach, poszalec po dolinach i uplazach. I poszalala – na arkanie Sienienskiego.

Kiedy tylko pomyslal, co ten szaleniec jest w stanie uczynic jego umilowanej Konstancji, az zawyl z bolesci. Przygryzl wargi niemal do krwi, szarpal wasa, bil sie w czolo. I glowkowal.

Niewiele, prawde mowiac, wymyslil. Zreszta nic tu nie bylo do myslenia – raczej do zrobienia. Sienienski trzymal go jak rybe w saku. Niczym dorodnego szczupaka, ktorego wystarczy zdzielic kijem w leb i podac na polmisku Jasnie Oswieconemu panu Diablu Stadnickiemu. Ktory to Jasnie Oswiecony Diabel z wdziekiem odgryzie szczupakowi leb. Raz na zawsze.

Co mial zrobic? Co czynic?

Nie mial wyjscia. Nie mogl powiedziec o tym Gedeonowi, bo ow nigdy nie puscilby go do Holuczkowa samego. Nie mogl pojawic sie tam z bracmi, bo nigdy nie ujrzalby Konstancji. Nie mogl nawet podzielic sie tym z Mikolajem czy Zygmuntem, bo Dydynscy predzej zamkneliby go w loszku, niz pozwolili na taka wyprawe.

Nie bylo rady – musial samotnie przeciwstawic sie przeznaczeniu. Ale to bylo szalenstwo; wiedzial, ze pcha sie w pulapke, w smiertelna pasc, z ktorej nie sposob wyjsc inaczej jak pokasanym przez wscieklego psa.

A jednak nie mogl zostawic Konstancji w lapach Sienienskiego. Oszalal na samo wspomnienie tego, iz sluga Stadnickiego mogl wziac ja sila, a potem ze smiechem oddac Dydynskiemu, jak imc Pamietowski z Rozlucza, ktory odtracony na konkurach odebral panu Tyszkowskiemu swiezo poslubiona zone, pohanbil ja, a potem odeslal ze wzgarda. Na sama mysl o czyms takim Dydynski toczyl piane z ust. Wiedzial tylko jedno: Sienienski byl juz trupem, skoro powazyl sie, aby podniesc reke na jego panne. Byl smierdzacym, rozkladajacym sie zewlokiem, jak umarli i upiory na obrazach w kosciele w Tarlowie. A to, ze mial slugi i przyjaciol, liczylo sie tyle, ze Dydynski bedzie mial kilka ludzkich zywotow wiecej na sumieniu. Stolnikowic musial tylko pojechac do Holuczkowa i zabic go.

Jacek nad Jackami byl na to gotowy. List sprawil, ze umilowal Konstancje jak zrenice wlasnego oka.

* * *

Holuczkow, polozony na trakcie miedzy Tyrawa Solna a Tyrawa Mala, byl zbojeckim gniazdem zaludnianym przez szlachetnie urodzonych hultajow wszelkiej masci i autoramentu. W Ziemi Sanockiej wszystko podzielone bylo bowiem wedle praw i przywilejow Rzeczypospolitej, jak w zydowskiej karczmie, a herbowi swawolnicy nie pospolitowali sie z rabusiami plebejskiej kondycji. Tolhaje i beskidnicy mieli swoje zbojeckie dziuple, kryjowki i zimowiska w Sturzycy i Polanie pod Bieszczadem. A szlachcice wyjeci spod prawa znajdowali schronienie i opieke w Holuczkowie, w karczmie u Jana Ramulta oraz w Gwoznicy, gdzie mial swoje leze Pawel Zaklika, banita, infamis, swawolnik i wichrzyciel.

Z bliska Holuczkow robil wrazenie malego miasteczka. Byly tu dwie karczmy, pare chlopskich chalup, jeszcze wiecej szop, lamusow i skladow. Na Ukrainie taki przysiolek mogl uchodzic za maly Krakow, jednak poniewaz postawiono go na Rusi, w sasiedztwie Sanoka i Przemysla, byl tylko Holuczkowem.

Starosta grodowy z Sanoka rzadko pojawial sie w wiosce, a jesli juz, to z przytupem, z milicja dworska, kozakami, czasem nawet z powiatowym pospolitym ruszeniem i w towarzystwie zacnych pan smigownic. Jego wjazd zazwyczaj odbywal sie z taka pompa i zwada, ze nawet w Sanoku, Dynowie i Przemyslu bito we dzwony, myslac, ze oto nadchodzi orda. Starosta zwykle wyciagnal stad za czupryne jednego czy dwoch banitow, ktorych pozniej podgalali na czerwonym suknie kaci w Sanoku i Lisku. Potem zas na jakis czas spokoj wracal znowu na trakty i goscince Rusi. Przynajmniej do chwili, gdy do Holuczkowa nie zawitali kolejni wywolancy i infamisi spragnieni uciech i zawartosci kupieckich wozow.

We wsi nalezacej do Ramulta znajdowal schronienie szlachetnie urodzony zboj z Bieszczadu, swawolny zolnierz scigany przez prawo, szlachcic, ktoremu nie pofortunilo sie w zwadzie czy zbrojnej napasci. Tu trafiali Lipkowie i swawolna, buntownicza czeladz. A takze wszyscy ci rebacze i zawalidrogi, ktorzy chetnie i bez wyrzutow sumienia odmieniali ludzkie zywoty na portrety Jasnie Milosciwego Krola Zygmunta bite na poznanskich i gdanskich dukatach. Przy nich zas wieszala sie rozbojnicza halastra ludzi, ktorzy chcieli dorobic sie szybkiej fortuny na fantazji panow braci rzucajacych talary i floreny slugom i ladacznicom. Byli to Zydzi, Ormianie i lichwiarze skupujacy za bezcen ornaty i pateny polupione z kosciolow, odkupujacy klejnoty, stroje i bron zagrabiona w czasie zajazdow, herbowe pierscienie, w ktorych tkwily jeszcze oberzniete palce poprzednich wlascicieli. Pasy, szuby, delie i kolpaki z krwawymi dziurami po kulach i cieciach szabel. Do Holuczkowa udawal sie Szot domokrazca, gdy chcial na jakis czas zamienic swoj kram na palasz, szlachcic chudopacholek szukajacy sluzby u moznego awanturnika, rebajlo zyjacy z podgalania lbow i wasow panow braci. Tutaj przyjezdzal obywatel werbujacy ludzi do pomocy w urzadzeniu zajazdu lub przetrzepaniu skory znienawidzonemu sasiadowi, mnich demeryt zbiegly z klasztoru i sprzedajne dziewki marzace o losie wielmoznej meretrycy z laski moznych polskich panow tudziez ich herbowych kusiow.

Kolorowy tlum zaludnial od switu do zmierzchu karczmy, siola i oplotki wioski. Dlatego Dydynski porzucil mysl o przebraniu sie. Inna rzecz, iz aby wyrozniac sie z tlumu w Holuczkowie, trzeba by chyba wlozyc na leb turecki turban, ustroic sie w ornaty, chadzac poprzedzany przez szesc kurew z trabami i powiewac choragwia z wizerunkiem Matki Boskiej Ludzmierskiej.

Los jednak splatal mu figla. Stolnikowic mial nadzieje, ze uda mu sie odnalezc karczme, w ktorej stanal Sienienski, bez zwracania na siebie uwagi. Tymczasem juz na goscincu przed wioska czekal na niego sam Ramult w towarzystwie trzech pocztowych. Dydynski pozdrowil go z daleka, wyminal i dalej jechal swoja droga, jednak szelma i frant nie dal sie wykpic – zawrocil konia i zrownal sie z wierzchowcem pana stolnikowica.

– Mosci panie Dydynski – rzekl cicho – nie jedzze do Holuczkowa.

– Tak? A niby dlaczego?

– Bo tam w mojej karczmie stoi ichmosc Sienienski. A kto to jest Sienienski, to juz na pewno wasci wiadomo.

– I coz z tego?

– To, ze on tam czeka na waszmosci.

– Zatem sie z nim spotkam. A waszmosc co sie frasujesz?

– Bo zginiesz.

– To sie waszmosc powinienes radowac. Bedziesz dobrze Sienienskiemu sluzyc, dwojniaki lac do kustykow, tedy ci da moja glowe odwiezc do Lancuta. A pan starosta nie poskapi za nia musztuluka.

– Nie sluze Stadnickiemu – mruknal zafrasowany Ramult. – Nie jestem niczyim pacholkiem.

– A moze jeszcze do klasztoru chcesz wstapic?

– Jeno guzy wynioslem z tej sluzby, panie bracie. Po ostatniej zwadzie w Jotrylowie za Dynowem, u pani Salomei Belchackiej, powiedzialem sobie, ze koniec i basta! Przeciez mam ja moj Holuczkow, nie potrzebuje po dworach szczescia szukac.

– A ja juz wiem, kto waszmosci na dobra droge nawrocil – mruknal Dydynski. – Twarde piesci pana Gedeona Dwernickiego. Solidnie poszczerbil wasci kompanije, az w szpitalu u Swietego Ducha cztery niedziele w betach lezeliscie.

Ramult przezegnal sie naboznie.

– Jezus Maria – wykrztusil. – Abys tego imienia w zla godzine nie wymowil, panie bracie. Toz to prawdziwy bies z piekla rodem. Druhowi mojemu glowe odrabal, mnie porabal, pacholkow posiekl, psi syn. Oj, zbrzydla mi wowczas kompanija pana starosty i juz do Lancuta wracac nie chce. Coz jednak z tego, jesli byc moze wkrotce wszyscy w obozie Diabla sie spotkamy.

– Jak moglibysmy sie spotkac, skoro zarowno ja, jak i waszmosc tyle zwazamy na niego co na szczekanie psa?

– Stadnicki szykuje sie do rozprawy ze starosta lezajskim. Malo mu swoich ludzi lancuckich, wiec chce jeszcze zmusic szlachte przemyska i sanocka, aby mu stanela jak na pospolite ruszenie!

– Jak to? Przeciez to gwalt! Bezprawie jawne! Jak mysli to uczynic?!

– Prawem i lewem. Z pozwem w jednym, a szabla w drugim reku. Porozsylal juz listy do okolicznej szlachty, w ktorych zada pomocy przeciwko Opalinskiemu. Jesli dojdzie do wojny, a to rzecz pewna jako amen w pacierzu, wszyscy maja stawac z pocztami pod Czarna i isc pod rozkazy jego porucznikow, jak na Tatarow albo na Wolosze.

Вы читаете Diabel Lancucki
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату