– Jesli stolnikowic nie zabije Gedeona albo wystapi przeciwko nam, bedzie twoj. Zabijesz go.

– Gdybym posiadal jakiekolwiek uczucia, rzeklbym: z przyjemnoscia. Tak, zabije go. Ani on mi brat, ani swat, ale przeciez prawie usiekl mnie w Holuczkowie. Ja zas, choc nie znam zadnych uczuc, nie moge przeciez nie dbac o moja reputacje...

* * *

Zima konczyla sie z wolna. Choc na polach, lakach i lasach lezaly cale polacie mokrego sniegu, na goscincach i sciezkach saczyly sie juz leniwie strumyki wody. W powietrzu czulo sie nadciagajaca wiosne, slonce coraz czesciej wygladalo zza olowianych chmur. Juz wkrotce mialo do reszty stopic lody, uwolnic Ziemie Sanocka i Bieszczad z okowow mrozu.

A jednoczesnie zwiastowac nadejscie piekla.

Wsie i wioski miedzy Lancutem a gruntami starostwa lezajskiego byly spalone, zniszczone, wyludnione. Z niektorych osad i przysiolkow pozostaly tylko kominy i nadpalone przyciesia chalup, w innych panowala nedza i glod, bo wszystko wybrali stamtad swawolnicy Stadnickiego lub w odpowiedzi na zajazdy i okazje – ludzie Opalinskiego. Wojna miedzy panem lancuckim a starosta lezajskim srozyla sie od jesieni – od kiedy starosta zygwulski uprosil sobie sklad w spichlerzach lezajskich, a potem nie chcial ich opuscic ani wydac zboza nalezacego do Opalinskiego. Potem przyszlo do dalszych zaczepek. Diabel zelzyl posla na sejmiku w Sadowej Wiszni, lupal kamien w kamieniolomach w Chmielniku i Bledowej nalezacych do pana lezajskiego. Do tego doszlo zaraz porabanie przez sabatow dwoch dworzan Opalinskiego na roczkach ziemskich w Przemyslu.

A kiedy starosta lezajski puszczal zaczepki mimochodem lub probowal zdac sie na mediatorow, Diabel rozzuchwalil sie jeszcze bardziej. Najpierw porwal z Lezajska dwoch poddanych zony starosty, jednemu obcial pila rece, a drugiego kazal powiesic na haku za zebro, ocwiczyl niemilosiernie kozaka lezajskiego, ktory kurowal sie u balwierza w Lancucie oraz pacholka Opalinskiej wzietego na nauke przez koniuszego z Piekla. A potem najechal na Tyczyn, rozpedzil kupcow. Zaden zgola dworzanin ani dzierzawca Opalinskiego nie mogl sie czuc bezpiecznie, bo gdziekolwiek spotkali go hajducy i sabaci Stadnickiego, zaraz rabali i imali albo wlekli do lancuckich lochow. Na koniec Diabel zajechal pana Ciezkowskiego w Cisowej, porwal w Palikowce imc Swierczynskiego i okrutnie meczyl w lochach, a potem ledwie zywego odeslal Opalinskiemu z obelzywym listem.

To przepelnilo czare goryczy. Z powodow mniejszych okazji, zniewag i potwarzy wybuchaly na Rusi Czerwonej wasnie, wrozdy i wojny prywatne. W innych stronach wystarczalo czasem zniewazenie slugi, obicie chlopa czy wystrzelanie okien we dworze, aby prowadzic do zajazdow, bojek, pojedynkow, raptow, pozwow, banicji i infamii. Dopiero po wielu latach procesow zapadaly wyroki, za ktorymi postepowaly uroczyste deprekacje. Totez z powodu zwady Stadnickiego z Opalinskim nie bylo dnia, w ktorym na kartach ksiag grodzkich w Sanoku nie pojawialby sie coraz to nowy szlachcic, rekodajny sluga z Lancuta lub Lezajska figurujacy jako martwy – przedstawiany po gwaltownej smierci w grodzie – albo ranny, ktory jako saucius, laesus, vulneratus stawial sie w urzedzie staroscinskim, aby dac sobie przed cyrulikiem otaksowac odniesione guzy. Rownie czesto zjawial sie tam takze jako pokrzywdzony albo pieniacz oblatujacy nowe protestacje i pozwy przeciwko Stadnickiemu lub Opalinskiemu.

I tak wybuchla wojna, przy ktorej zbrojny zajazd Dwernik zdawal sie byc potyczka bez wiekszego znaczenia.

Stadnicki napadl w czterysta konnych i pieszych sabatow, kozakow i Szkotow na Palikowke Opalinskiego, pojmal pozostawionych tam czeladnikow starosty, poprowadzil ich zwiazanych do wiezienia w Lancucie, folwark i chlopow zlupil ze szczetem, porabal smiertelnie pana Wilczopolskiego, ktory trzymal wies w arendzie. A gdy Opalinski nie pozostal mu dluzny, Diabel zajechal dobra Anny Opalinskiej, co zaraz spotkalo sie z odwetem starosty. Kiedy jednak Opalinski wpadl do Krzemienicy i ruszyl na Lancut, Stadnicki wypadl ze swoim wojskiem, zadal mu kleske, a w dwie niedziele pozniej dopadl staroste pod Lukowem, rozpedzil jego ludzi, a samego ciezko poranil.

Potem przyszlo juz do regularnej wojny, w ktorej na kazdy zajazd odpowiadala zbrojna napasc, a na rabunek i gwalt zbrojna pomsta. Stadnicki szalal, srozyl sie jak wsciekly lew, rownal z ziemia wioski, katowal chlopow Opalinskiego, odrabujac im rece i nogi, palac zywcem, ozdabiajac nimi drzewa, wieszajac cale rodziny na progach chalup. Po zajazdach, rabunkach i zwadach cale wsie lezaly w zgliszczach i ruinie. Rachwalowa Wola, Chmielnik, Bledowa i Zawalow byly zlupione, spustoszone do cna. Sabaci Stadnickiego zabrali ze spichrzow ostatnie zboza na wiosenny zasiew, powyrywali nawet zelazne haki i gwozdzie, dopuszczali sie srogich okrucienstw i zniewag na dzierzawcach. Stadniki Male lezaly w gruzach i zgliszczach, a ludnosc pokryla sie w lasach, Zolynia byla opustoszala, a w Rakszawie psy szarpaly na goscincu niepogrzebane trupy ludzkie. Z Palikowki nie pozostal nawet jeden przyslowiomy palik w zagrodzie chlopskiej, zniesiono ja bowiem fundatis w czasie dwoch najazdow Diabla; w Krzemienicy, ktora zajechali z odwetem ludzie Opalinskiego, nie pozostal kamien na kamieniu. Kmiecie i zagrodnicy we wszystkich okolicznych wsiach porzucali chalupy i zagrody, uciekali tlumnie do Rzeszowa i Przemysla, a czasem nawet na Wolyn i Ukraine. Dzierzawcy, rzadcy i ekonomowie pakowali kufry na kolasy, wymawiali kontrakty przybite na swietego Marcina, uchodzili do miast i w spokojniejsze strony.

Przez taka wlasnie zrujnowana i wypalona kraine podazal wolno Dydynski w drodze do Sanoka. Byl ledwie zywy, rozgoraczkowany i chory. Pozostawil za soba Lancut przypominajacy oboz wojskowy, pozostawil nieszczesna Konstancje wieziona w ciemnicy w niewiadomym miejscu przez Diabla, a takze wspomnienia trzech tygodni swego zycia spedzonych w lochach Piekla. Stolnikowic nie wiedzial ciagle, czemu zawdzieczac ma niespodziewane uwolnienie. Ostatni raz Stadnicki okazal milosierdzie wiezniom trzy lata temu, kiedy udalo mu sie pojmac Konstantego Korniakta. Wowczas jako akt laski i prawdziwie chrzescijanskiego milosierdzia wypuscil z lochow i kazamat czterdziestu wiezniow, darowujac ich wolnoscia, ale niekoniecznie zdrowiem. Czy zatem Diabel zwolnil go z laski, czy tez aby wykorzystac do niecnych celow? A moze uczynil tak dlatego, ze nawet w lochu nie opuszczala pana Dydynskiego przyrodzona fantazja i wesolosc, ktora zawsze przechylala na jego strone Fortune – pania szlacheckiego losu.

Kiedy pierwszy raz przyszli do niego hajducy, biorac miare na trumne, bo Stadnicki oglosil, ze lada dzien kaze mu uciac glowe, Dydynski dal pierwszemu z nich w leb, mowiac, iz zle mierzy, bo skoro maja go scinac, starczy, jesli wezmie miare od stop do szyi, a nie do samego konca glowy. Bo po co tak dluga trumna i wieksze koszty? Kiedy mu jesc przynosili, wszystko z mis wylewal, wolajac, ze nie chce byc na lasce Stadnickiego i woli z glodu zdechnac, niz przyjac od starosty zygwulskiego bodaj zgnilego suchara. Diabel, ktory wczesniej morzyl glodem Korniakta i innych wiezniow i dzieki temu uzyskiwal zawsze okupy i zastawy, nie wiedzial, co czynic z wiezniem, ktory sam chce skazac sie na smierc. I wreszcie doszlo do tego, ze Stadnicki nakazal hajdukom, by sila otwierali usta Dydynskiemu i wlewali mu gorzalke zasypana startymi sucharami, karmili i dbali, aby tylko pozostal przy zyciu. Stolnikowic zas przyjmowal to w pokorze. Zbuntowal sie tylko wowczas, kiedy przyszli do jego celi sabaci, przynoszac pieniek i katowski miecz. Wowczas sam polozyl glowe na pniaku, po czym lajajac srogimi slowy pacholkow, nakazal scinac sie co rychlej, bo ma juz dosyc tej meki. Wygral wtedy. Tak jak przypuszczal, zaden z hajdukow nie mial rozkazow, aby naprawde pozbawic go zycia, a jedynie nastraszyc. Od tej pory Stadnicki poniechal przesladowan, a w koncu przyszedl sam osobiscie do jego ciemnicy i po wiadomej rozmowie nakazal wypuscic go wolno. Dydynski jechal zatem do Sanoka, ale nie wiedzial do konca, o co w tym wszystkim chodzilo. Czy Gedeon naprawde byl samozwancem? A jesli nawet, to co wtedy? Czy mial wypowiedzic mu swoja sluzbe? Zabic? Czy slowo dane Gedeonowi Dwernickiemu nie liczylo sie, gdyby odkryl, ze przysiegal w istocie Hryniowi Kardaszowi? A moze Diabel Lancucki uknul nowa, szalencza intryge, ktora miala pograzyc ich wszystkich? Tego Jacek nad Jackami nie wiedzial. Na razie jednak liczylo sie to, ze wypuscil go z lochu. A z lancuckich wiezien nie tak latwo sie wychodzilo. Mowiac prawde, opuszczali je tylko wielcy posesjonaci, ktorzy mieli dosc zlota, aby jak Korniakt oplacic sie Diablu. Chudopacholkow wywozono zas na zwyklym drabiniastym wozie, przykrytych plotnem, grzebano na cmentarzyku przy kosciele Swietego Ducha na polskim dolnym przedmiesciu lub wydawano zaplakanym zonom, matkom i rodzinom czekajacym cierpliwie za bramami Piekla.

Kiedy Dydynski dojechal do Sanoka, zapadl zmierzch, zaczynal padac deszcz, ktory wkrotce zmienil sie w ulewe. Dlatego dopiero nastepnego ranka szlachcic udal sie na zamek, do grodu, aby odszukac wskazana przez Stadnickiego ksiege. Przez caly dzien Dydynski zaglebial sie w lekture ogromnych folialow grodzkich, ksiag dekretow i relacji. Juz po paru godzinach czul sie tak, jakby znowu siedzial w lancuckim lochu o chlebie i wodzie, bo wszystkie te wypisy, obiaty, dokumenty, mocje, deprekacje, apelacje, dylacje, a ponadto gravameny i kondemnatki, na ktore zaraz znajdywaly sie formuly male abtentum, lataly po jego podgolonej glowie jak Zyd po pustym kramie. I pomimo wydatnej pomocy pana Sekowskiego tudziez czterech dzbanow malmazji przyniesionych przez czeladz dworska z targu Dydynski nie mogl znalezc nic na temat Gedeona alias Kardasza.

Wreszcie pod wieczor, kiedy znuzony szlachcic przegladal stary, wyblakly sentencjonarz, znienacka zatrzymal wzrok na jednym z wpisow. A potem przeczytal:

Anno Domini 1582, 17 dnia miesiaca octobris

Bywszego woznego ziemskiego Opatrznego, Generala Koronnego Ziemi Sanockiej od czci i wiary sadzono, aby za falsz pospolity i przekupstwo w sprawie pana Frydry od urzedu i godnosci swej byl wytrabiony. Dowod uczyniony, przez szesciu swiadkow poswiadczon daje swiadectwo kalumniom i wystepkom ichmosci. Czyniac zadosc prawu pospolitemu, wozny ma byc z urzedu zrzucon, a na twarzy wieczny znak jego falszu ma byc przepalon i pryskowan. Moca urzedu staroscinskiego onze sam, slawetny...

Tu powinno zostac podane nazwisko i imie winowajcy, ale zamiast niego byl koniec karty. Dydynski z bijacym sercem odwrocil stronice i...

Zamarl.

Na kolejnej karcie sentencjonarza widnialo wypalone czarne znamie w ksztalcie dloni. Wygladalo tak, jak gdyby ktos przylozyl gorejaca reke do papieru, wypalajac wieksza czesc tekstu wpisywanego pracowicie do ksiegi przez staroscinskich podpiskow i suspektantow. Dydynski oniemial. Cos takiego widzial po raz pierwszy w zyciu.

– Jezu Chryste! – jeknal pan Sekowski, kiedy Dydynski pokazal mu stronice, po czym przezegnal sie naboznie. Jego pomocnik zas poza znakiem krzyza, splunal jeszcze po czterokroc kolejno na wszystkie strony swiata.

– Czary! – zakrzyknal podpisek i zlapal sie za glowe. – Na Boga zywego, pierwszy raz takie znamie widze!

– W Lublinie w Trybunale Koronnym podobna rzecz sie zdarzyla – rzekl suspektant zagladajacy przez ramie podpiska. – Raczcie posluchac, wielmozni panowie. Kiedy pan nieboszczyk Filon Kmita procesowal sie z jedna wdowa o wioszczyne Chabety podle Lubartowa, chodzily sluchy, ze podkupil sedziego. Natenczas, gdy wyrok oglaszano, wstala wdowa i rzekla: „Diabel by to sprawiedliwiej osadzil!”. I patrzajcie – szast-prast, zjawil sie diabel z czarcikami, wyrok wydal, a zamiast podpisu zostawil swoj znak – slad reki wypalony ogniem na stole trybunalskim. Powiadali ludzie – sciszyl glos do szeptu – ze Chrystus na krucyfiksie plakal wtedy krwawymi lzami.

– Kto ostatnio przegladal te ksiegi?

– Szukaj wiatru w polu, panie bracie. Sypia sie u nas pozwy i protestacje, bo czasy ciezkie, a tu dokola wszyscy za byle okazja za palasz lapia. Jakbys zreszta sam waszmosc nie wiedzial, jak to jest w Sanockiem. Co szlachcic, to szabla. Co szabla, to zwada. Co zwada – to zaraz proces, sprawa, pozew i rozprawa. Tylu tu panow braci sie kreci i pospolstwa, ze chocbym chcial – twarzy nie spamietam.

Dydynski podniosl sentencjonarz i powachal nadpalona karte.

– Tego nie uczyniono pol wieku temu. Czuc jeszcze spalenizne. Ktos musial zatrzec zapis tydzien, a moze i miesiac temu. Pewnie przed Nowym Rokiem albo zaraz po Wszystkich Swietych.

Вы читаете Diabel Lancucki
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату