– Klamales tak wiele razy, ze strach pytac ciebie o prawde. Czy ty w ogole byles u Turkow, wioslowales na galerach? Czy znamie na czole wypalili ci pohancy, czy tez sanocki kat pod szubienica jako woznemu za zlozenie falszywego swiadectwa?

– Co jeszcze nagadal ci Stadnicki? – zapytal glucho Gedeon. – Bo wszak wypuscil cie po to, abys mnie ubil, nieprawdaz? Co ci obiecal za moja smierc? Konstancje? To rzecz pewna! A moze jeszcze kaduk na Dwerniki, aby twoja dziewka miala dobry posag i wiano, a ty dozywocie na polowie wioski?!

– Udawales Dwernickiego, aby poderwac Dwerniki do walki ze Stadnickim! Aby rekoma tych zacnych ludzi dochodzic prywaty i pomsty?! Czy nie ma w tobie za grosz sumienia?! Krew wszystkich pomordowanych, Kolodruba, Pelczaka, Mikolaja, tych, ktorzy zgineli, spadnie na twa glowe, zdrajco, krzywoprzysiezco!

Jednym szybkim ruchem Gedeon alias Kardasz chwycil reke Dydynskiego opierajaca sie na rekojesci szabli. Scisnal mocno, odciagnal z dala od broni.

– Nie jestem Dwernicki – rzekl cicho. – Tak, masz racje, wielmozny panie stolnikowicu. Bylem woznym. Zwano mnie Hryn Kardasz. Dawno zostalem skazany za falszywe zeznanie, bo nieslusznie oskarzyl mnie Mikolaj Spytek Ligeza. Jednak wtedy, dwadziescia szesc lat temu, mialem takze swiadkow mej niewinnosci – panow Dwernickich. Nie im bylo wojowac z Ligezami, ale kiedy ziemia palila mi sie pod nogami, pan Prandota pozwolil mi dolaczyc do swego pocztu, wzial mnie za czeladnika pod Agre. To dlatego imc Bieniasz pamietal, ze bylem w Dwernikach. To prawda – przebywalem tu przez pewien czas, zanim wyruszylismy na Turkow.

Razem z panami Dwernickimi dostalem sie w lapy pohancow. Razem dzielilismy los, wspolnymi silami wioslowalismy na galerze. A reszte historii juz znasz. To nikt inny, jak tylko Prandota, ktory wyciagnal mnie spod szubienicy, zaprzysiagl mnie przed swa smiercia, abym wrocil do Dwernik i bronil zascianka; on wskazal miejsce ukrycia konfirmacji szlachectwa Dwernickich pod kamieniem mlynskim. Wrocilem zatem i przekonalem sie, ze mozny pan, za ktorego dalismy rekojmie, tym razem nastaje na wolnosc tych, ktorzy uratowali mnie przed nieslawa, kiedy kat nieslusznie wypalil mi klejmo na czole. Postanowilem zatem obronic Dwernickich przed Diablem. Za moje grzechy pomscic smierc Prandoty, ktory byl dla mnie jak ojciec, i odplacic Diablu za cierpienia jego braci.

– Czemu podawales sie za Gedeona? Dlaczego nie przyjechales jako Kardasz, dawny sluga Dwernickich?

– A kto by mnie pamietal jako Kardasza? Chcialem ukryc sie przed Stadnickim; zamyslilem sobie, ze lepiej bedzie, aby ten psi syn uwierzyl, ze nie wszyscy Dwerniccy, ktorych tak podle oszukal, zgnili zywcem na galerach. A poza tym ile w sadach warte bylo swiadectwo bylego woznego napietnowanego za falszywe zeznania, a ile szlachetnie urodzonego Dwernickiego?! Rzucilem wszystko na jedna szale. Dla dobra tej wioski. Tak wlasnie to wszystko sie uklada.

– Za dobrze, jak na moj gust. Podaj mi choc jeden powod, dla ktorego mialbym ci wierzyc?!

Gedeon puscil reke Dydynskiego, odchylil glowe w tyl.

– A wiec wolisz ufac slowom Diabla Lancuckiego? Ktory porwal i pohanbil ci krasawice, po trzykroc zajezdzal Dwerniki i namowil do zdrady twego brata. Wierzysz jemu, a nie mnie, ktory uratowalem ci zycie, ktoremu przysiegales byc poslusznym przez siedem miesiecy?! Powtarzasz w kolko slowa czleka bedacego wcielonym czartem, ktory bije i placze, a kiedy kogos zajedzie, natychmiast sklada na niego protestacje! To kiep i szelma!

– Ten kiep uwolnil mnie z lochu. Bez okupu, bez zadnych warunkow. Wszystko po to, abym sam mogl dojsc prawdy i przekonac sie, ze lzesz jak sobaka!

– Stadnicki nigdy nie uwalnia nikogo z dobrej woli. Darowal ci wolnosc, kiedy przekonal sie, ze i bez ciebie obronilismy Dwerniki. A takze po tym, co stalo sie wowczas, gdy wyslal do nas posla. W zamian za twoje zwolnienie zadal skwitowania go ze wszystkiego, a w dodatku zbrojnej pomocy do rozprawy ze starosta lezajskim. W razie odmowy obiecywal odrabac ci glowe.

– I co powiedzieliscie?

– Odpowiedzialem, ze nigdy nie ugniemy sie przed starosta zygwulskim. A ciebie mamy juz za umarlego. Poslancowi dalismy piecdziesiat batow, a potem zagralismy jeszcze do tanca na guldynkach sabatom Stadnickiego na jarmarku w Hoczwi. Wszystko po to, aby przekonac Diabla, ze moze rozsiekac cie na sztuki, a my i tak nie zegniemy przed nim karkow. Dlatego postanowil zagrac inna karta i zamiast cie usmiercic – co by nie dalo mu wiele poza ukojeniem zemsty – opowiedzial bajeczke o zlym samozwancu, majac nadzieje, ze zabijesz mnie w zlosci albo podburzysz cale Dwerniki przeciwko mojej osobie.

Dydynski przymknal oczy i odetchnal pelna piersia.

– A wiec poswieciles mnie dla swej zemsty, mosci Gedeonie? Dobrze to wiedziec.

– Uczynilbys to samo na moim miejscu. Powiem wiecej – gdyby zdarzylo sie, ze Stadnicki dostal w swoje rece mnie – zakazalbym ci wchodzic z nim w zadne traktaty, gdyz wolalbym umrzec, niz zobaczyc Dwernickich sluzacych Diablu jak folwarczne psy.

Przez chwile panowala cisza.

– To wszystko jest ponad moje sily – mruknal Kardasz. – Jesli mi nie ufasz, jesli myslisz, ze lze, tedy idz, powiedz o wszystkim Dwernickim. Niechaj to oni zadecyduja, co ze mna uczynic. A moze juz im powiedziales?! Moze juz otoczyli dwor, czekajac, kiedy wyniesiesz im moja glowe?

– Najpierw chcialem rozmowic sie z toba.

– A wiec zabij mnie, mosci Dydynski. Nie lekaj sie, nie bede sie bronil. Tnij szybko, bo jeszcze sie rozmysle; odrab mi leb, poki masz sposobnosc. Zawiez go do Lancuta i zapalcie potem z Kostusia swieczke w mej intencji.

Kardasz odwrocil sie plecami do szlachcica. Wyprezyl swoj byczy kark i siedzial nieruchomo, wpatrujac sie w biala poswiate okna.

Dydynski porwal za szable, stanal dokladnie za plecami Hrynia. I milczal. Nie wiedzial, co uczynic, wahal sie, namyslal...

Kardasz slyszal jego ciezki oddech, a zimny pot splywal mu po pokrytym bliznami czole. Czekal... Wytezal sluch, starajac sie wychwycic cienki swist szabli.

Drgnal i odruchowo zamknal oczy, kiedy uslyszal cichy szmer. Ostroznie dotknal szyi. Nie krwawila, co pozwalalo przypuszczac, ze jego glowa ciagle tkwi na swoim miejscu. Powoli rozwarl zrenice i odwrocil sie. Dydynski stal nieruchomo. Schowal bron do pochwy.

– Nie zabije cie – mruknal. – Jestem ci winien przysiege, a ostatnio nie dotrzymywalem mego slowa za czesto. Zbyt czesto, jak na Jacka Dydynskiego. Byc moze popelniam najwiekszy blad w mym zyciu, ale nie moge tego uczynic...

– Wybrales madrze – wycharczal Kardasz. – A skoro nie dales sie zwiesc Diablu, tedy wiedz, ze i ja dokonalem wyboru. Konstancja jest w niewoli przeze mnie, bo to ja sprawilem, ze uciekla z Dwernik tak jak stala. Milowalem ja bardzo, bez tchu, bez konca. Ale teraz juz wiem, ze ona nie dla mnie, mosci panie.

Dydynski zachwial sie jakby uderzony obuchem w leb. Zamrugal oczyma.

– Nie zaprzeczaj, panie stolnikowicu. Milujemy te sama panne, wiec tylko jednemu z nas zyc na tym swiecie. Temu, kogo Kostusia wybierze. Juz wybrala, bo ja spoznilem sie z moim afektem o dobre dwadziescia lat. Nie, nie przerywaj mi, ja teraz mowie. Nie jestem w stanie zniesc jej niewoli. Nie moge sie pogodzic z tym, ze nic nie moge dla niej uczynic. A zatem pozostaje mi tylko jedno...

Zadrzal, westchnal gleboko.

– Oddam sie w rece Diabla Lancuckiego w zamian za wydanie Konstancji – oswiadczyl glucho. – A takze w zamian za basarunki dla Dwernickich. Dostaniesz swoja milosnice, panie stolnikowicu. Wezmiesz z nia slub i czastke Dwernik. Wiem, ze to nieduzo, ale z drugiej strony jako maz Dwernickiej bedziesz mial zascianek do swoich uslug. Trzydziesci poslusznych szabel. Niby niewiele, ale jednak sila. Ty nic nie mow, panie szlachcic. Ja juz postanowilem. Odkupie grzech wzgledem Konstancji i raz na zawsze zakoncze moja meke. Przynies mi inkaust, pioro i papier. Napisze zaraz do Diabla, do Lancuta.

Dydynski milczal. Nie wiedzial, co rzec.

– Ale zanim wysle list – Kardasz wzial ze stolu krucyfiks, wstal i podszedl do stolnikowica – zaprzysiegniesz mi na swiety krzyz i swoja dusze to samo, co ja zaprzysiegalem Prandocie Dwernickiemu na galerach. Ze wezmiesz Konstancje za zone i do konca zycia bedziesz bronil Dwernik przed Diablem, a takoz przed kazdym, kto by chcial podniesc rece na ten rod. I ze nie bedziesz odmienial jego herbu i wiary na zlote talary. Przysiegaj, panie bracie. Na kolana!

Rozdzial VIII

Rycerze i rabusie

Spotkanie pod Hoczwia ? Strzaly Kupidyna, to jest o nadziaku milosci ? Wilk w owczej skorze ? Bitwa w mlynie ? Szalenczy poscig ? Sprawa z Zegartem ? Mrowki ? Zwada w katedrze ? Dydynski i Kardasz ? Ostatni pojedynek

Diabel Lancucki stawil sie sam we wlasnej osobie na miejscu wymiany jencow. Czekal pod Hoczwia, w miejscu gdzie trakt z Czarnej, Soliny i Terpiczowa wychodzil na kamienisty brod wezbranej wiosennymi roztopami Hoczewki plynacej wzdluz skalistych berehow i urwisk obrosnietych swieza zielenia. Slonce przygrzewalo, swiecilo im wprost w oczy, gdy nadjechali od strony Terpiczowa, skrecili w lewo, wspieli sie na skaliste wzgorze, a potem wyjrzeli spomiedzy chrustow. Na drugim brzegu czekali na nich Stadnicki i Sienienski. W zasiegu wzroku nie bylo nikogo wiecej.

– Gdzie Konstancja?! – zapytal Dydynski. – Albo jej nie ma, albo ja ukrywaja. To drugie zas znaczy, ze stary Diabel ma gdzies na podoredziu co najmniej kilku gotowych na wszystko diabelkow. Moze powinnismy ukryc naszych w poblizu brodu?

– Umowa byla taka jak w Sanoku – mruknal Kardasz, ktory ciagle udawal Gedeona. – Kazdy z nas przyjezdza z jednym pacholkiem, a Stadnicki dodatkowo przywozi dziewke. Jesli odkryje, ze jest nas wieksza kupa, gotow sie rozmyslic i uciec. A nie musze chyba dodawac, ze zrobil sie troche strachliwy, od kiedy zalelismy mu sadla za skore!

– A wiec? – zapytal Mikolaj Dydynski. – Co robimy?

– Panowie Dydynscy – rozkazal Kardasz – wy wracacie do Terpiczowa. Jedzcie do karczmy i czekajcie, az wrocimy. Gdybyscie slyszeli strzaly, skoczycie nam na pomoc.

– Nie zdaza, jesli na brodzie zrobi sie goraco – zaoponowal Jacek. – Do Terpiczowa prawie pol mili. Zanim tu beda, Stadnicki wezmie nas w dyby.

– Na razie ja tu rozkazuje – warknal Kardasz. – Bedziecie sluchac pana Jacka, jak juz znajde sie w Piekle!

Dydynski pokiwal glowa.

– Naprzod! – zakomenderowal Kardasz.

Rozjechali sie w dwie strony swiata. Dwerniccy i Dydynscy pomkneli na wschod, Kardasz i Jacek skierowali konie ku rzece. Wierzchowce opieraly sie, parskaly, nim weszly w spieniona wode. Hoczewka szumiala wsrod kamieni, prad byl szybki i metny. Konie potykaly sie na kamieniach, stawaly deba i minelo kilka chwil, nim wreszcie dotarli na druga strone przeprawy.

Stadnicki i Sienienski czekali na nich w milczeniu. Kardasz podjechal do nich pierwszy, Dydynski stanal za nim, nie spuszczajac wzroku z Sienienskiego, czasem tylko lustrujac bacznym wzrokiem okolice.

– Panom Dwernickim czesc i slawa... – zaczal Diabel. – Powitac, powitac waszmosciow i zdrowia powinszowac.

– Masz wasc dziewke?! – Kardasz nie zamierzal widac wdawac sie w jakiekolwiek pogawedki; wszak nie przybyli tu, aby wyglaszac oracje.

– A wasc zabrales papiery? – zripostowal Stadnicki pytaniem.

– Zabralem.

– Pokaz.

Jakie papiery? – pomyslal Dydynski. Turecki dokument, o ktorym wspominal Diabel?

Вы читаете Diabel Lancucki
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату