zelazne kule. Ogromna, okuta furta zachwiala sie w posadach, obydwa skrzydla wrot wylecialy z zawiasow, pochylily sie.

– Na zamek! – ryknal Jacek nad Jackami. – Brac Pieklo!

Nikt juz nie czekal do kolejnego strzalu. Ogromny tlum zadny skarbow Stadnickiego rzucil sie ku bramie z szablami i palaszami. U wrot zrobila sie straszna cizba, scisk i zamieszanie, nad glowa Dydynskiego zahuczaly wystrzaly z kobyl i arkebuzow zamkowej zalogi. A potem ogromne wrzeciadze, nadwerezone wczesniej wystrzalami, zatrzeszczaly i padly pchane setka silnych ramion.

Podniosl sie ryk i wrzask, gdy wrota stanely otworem. Opalinczycy rzucili sie do przepastnego wnetrza bramy, wypadli na dziedziniec, gdzie powital ich grad kul, dym wystrzalow, deszcz olowiu uderzyl wprost w piersi i twarze. Tlum zaklebil sie, zawyl w paroksyzmie bolesci jak dzikie zwierze.

– Na gore! Brac zamek! – zakrzyknal Dydynski, ktory pierwszy zeskoczyl z konia, zostawil go pod opieka czeladzi, a teraz wskazal szabla galerie, gdzie w debowych sobotach zasadzili sie hajducy z rusznicami.

Wnet caly tlum rzucil sie na schody. Nikt nie stawil im oporu. Opalinczycy wpadli na pietro, wyrzneli hajdukow, a potem wpadli hurmem do zamkowych komnat. Kozacy, hajducy i szlachta parli naprzod, rabiac, klujac, strzelajac, depczac po trupach i rannych. Wnet sale zaczerwienily sie krwia, w nozdrza uderzyla kwasna won dymu, a w oczy luna pozarow. A to znaczylo, ze wraz z ludzmi starosty wpadli do Piekla chlopi, aby choc jedna chwila odwetu pomscic sie za ucisk i okrucienstwo Diabla. I przy okazji puscic czerwonego kura gdzie tylko sie dalo.

Dydynski byl w pierwszych szeregach atakujacych. Zbryzgany krwia, z bracmi pilnujacymi mu plecow przebiegal zamkowe komnaty, rozdajac smierc na lewo i prawo, rabiac sluzbe i uciekajacych niedobitych sabatow. Pedzil wlasnie przez galerie, gdy tuz przed nim padl strzal, a jeden z hajdukow zwalil sie na posadzke z roztrzaskana glowa. Stolnikowic skrecil w bok, przyskoczyl do zabarykadowanych okutych drzwi, gdzie przez dziure wystawaly lufy rusznic i pistoletow, szarpnal za klamke i skinal na Mikolaja.

– Wywazac!

Dwerniccy wnet rzucili sie po czekany i siekiery, skoczyli do wrot i jeli rabac je z zaciekloscia, wspierani przez kozakow Opalinskiego. Wnet przypadl do nich Berynda z dlugim zelaznym dragiem. Wraz z Mikolajem wbili go w szczeline u dolu, podwazyli, wylamali furte do wewnatrz.

Z komnaty prosto w ich twarze huknely strzaly. Dwoch hajdukow runelo na ziemie we krwi, Berynda zwalil sie z przestrzelona noga, zaryczal z wscieklosci.

– Naprzod! – krzyknal. – Zostawcie mnie. Brac ich!

Dydynski wpadl pierwszy. Za nim wskoczyli Samuel i reszta braci, potem hajducy i elearzy Opalinskiego. Stolnikowic nie bawil sie w zadne pojedynki. Zmiotl poteznym ciosem pierwszego z pacholkow Diabla, drugiemu zblokowal bron, cial nyzkiem w pachwine, trzeciemu rozrabal leb i pol geby zwodniczym cieciem. Mikolaj i Zygmunt zajeli sie reszta. Dydynski skoczyl w kat, gdzie przy gdanskim, malowanym piecu kulila sie niewiasta o dumnych, posepnych oczach, ochraniana przez starego, siwiutenkiego jak golab sluge dzierzacego w pokrzywionych rekach szable i nabity pistolet. Za plecami niewiasty kulilo sie czworo dzieci – mlodziutka dziewczyna i trzech wyrostkow usilujacych pokryc strach marsowymi minami.

Jacek nad Jackami poznal kobiete od razu. To byla Anna z Ziemienczyc Stadnicka, zona Diabla Lancuckiego, pani slawna tyle z wynioslego gestu, co z okrucienstwa; najgorsza podzegaczka wojenna, przeciwniczka Anny Opalinskiej, zony starosty lezajskiego. Slowem – herod-baba, wilczyca stepowa o niewyparzonej gebie. Co jednak nie oznaczalo, ze brakowalo jej urody.

– Panie Dydynski! Mosci stolnikowicu! – krzyknela rozpaczliwie, widzac znajoma twarz miedzy hultajstwem. – Ratuj nas, waszmosc! Bywales w tym domu gosciem... Pomocy! Milosierdzia!

Jacek nad Jackami skoczyl do Stadnickich, a wowczas stary sluga podniosl reke z pistoletem. Stolnikowic byl szybszy, podbil mu dlon, a wystrzal huknal mu nad uchem, osmalil leb, utracil pioro u kolpaka. Jacek cial szabla wrab, rozwalil starcowi leb, poprawil wleg, rozchlastal brzuch, poslal na zakrwawione kobierce i dywany.

Nie zdazyl dopasc Anny Stadnickiej! Hajducy Opalinskiego byli pierwsi. Porwali ja za hiszpanska suknie, rozerwali kryze pod szyja, chwycili za perlowe naszyjniki, chcac zerwac je z szyi.

Dydynski przylozyl pierwszemu w leb szabla, drugiego odtracil kopniakiem. Hajducy rykneli z wscieklosci, ich kompani podbiegli blizej z uniesionymi szablami, a wowczas Dwerniccy i Dydynscy zastapili im droge.

– Wara! – krzyknal Dydynski. – Fora na dziedziniec, czubaryki! Do dziewek koperczaki smalic! Ci jency sa moi!

Hajducy nie ruszyli sie z miejsc. Dydynski odwrocil sie do Stadnickiej.

– Nie boj sie, pani dobrodziejko – rzekl – nic do waszmosc pani i dzieci nie mam, jeno do waszego meza.

– Ale ja mam! – syknela Konstancja.

I zanim rzeklbys: „O rety!”, rzucila sie na Stadnicka jak wyglodniala lwica. Jednym ruchem zajechala ja piescia w glowe, porwala za suknie, poszarpala, zlapala za wlosy, walnela w twarz z drugiej strony, popchnela na kominek. Stadnicka nie pozostala jej dluzna – kopnela Dwernicka z calej sily, chwycila za szyje, poczela krzyczec, drapac. Obie baby tlukly sie i bily jak rozwscieczone kocice w marcu.

– Ty przechodzona kurewnico! – krzyknela Konstancja. – Ty mineciaro szankrowata! Kurwo, ruchawico ze szkockiego regimentu! Juz ja ci dam mnie w trumnie zamykac, z sukien w celi obdzierac! Malpo chedozona ty!

Stadnicka zdzielila ja w leb, wpila sie palcami we wlosy. A wowczas Konstancja kopnela ja w brzuch, zwalila na podloge. Obydwie baby poczely krzyczec, bic sie, gryzc z zaciekloscia, okladac piesciami, rwac suknie, wyrywac garsciami wlosy.

– Ty niedojezdzona gamratko – warknela Stadnicka – ty kurewniczko godmiszami chlastana! Bikso w kusice jebana!

To uratowalo Dydynskich od bratobojczej bitki z ludzmi Opalinskiego. Hajducy, ktorzy juz brali sie do szabel, zarechotali glosno. Po chwili smieli sie juz wszyscy – zarowno Dwerniccy, jak i Dydynscy, elearzy, hajducy i kozacy. Smieli sie nawet, aczkolwiek z charkotem, ranni lezacy w kaluzach krwi przy drzwiach.

– To ci dopiero baba! – weselil sie Mikolaj. – Bedziesz mial, bracie, zonke jak rzepe. Jak sie za lada szynkareczka obejrzysz, rzyc ci zywcem wyrwie!

Dydynski pomyslal sobie w tej chwili, ze w sumie wcale nie tak spieszno mu do ozenku.

– Rozdzielic je! – rozkazal. – Stadnicka wezcie pod ochrone i odstawcie do starosty Opalinskiego. A Konstancje wziac na arkan, przytroczyc do konia. Jakby krzyczala, zatkajcie jej gebe!

– Jak rozkaz, to rozkaz!

Wkrotce rozdzielono obie bojowe niewiasty. Stadnicka byla pogryziona, Konstancja posiniaczona. Anna trzymala w zacisnietych piesciach czarne pasma wlosow swej rywalki, Konstancja zas w zebach duzy kawal aksamitu z sukni zony Diabla. Zdazyla tez zerwac z jej szyi naszyjnik z perel, ktorego nie chciala wypuscic z garsci, choc Dydynscy sila rozwierali jej palce. Mikolaj i Samuel mieli sporo klopotu, zanim sprowadzili ja na dol.

– Za mna! – zakomenderowal Dydynski.

Wyszli z komnaty, choc juz nie bylo po co. Walka byla skonczona, zaloga zamkowa wybita, sluzba i czeladz ranna lub wzieta w niewole. Teraz, gdy nikt nie mogl przeszkodzic napastnikom, rozpoczela sie bezwzgledna i bezlitosna grabiez. Opalinczycy i Dwerniccy rzucili sie na rabunek, a Dydynski nie chcial juz dluzej powstrzymywac swoich ludzi. Sam rzucil sie na lup, wskazywal, co brac, jak pakowac, co warte bylo zachodu, a co lepiej zostawic czeladzi i sluzbie. Hajducy i kozacy rozbijali skrzynie, rabali czekanami szafy i sklepy skarbne, wyrzucali kufry i meble na dziedziniec oswietlony blaskiem plonacych szop i stajni, zrywali kosztowne obicia, rozpruwali poduszki i pierzyny, porywali szuby, ferety, suknie, troczyli do koni i pakowali w wory szczerozlote polmiski, lancuchy, czarki, garnki i roztruchany. Lupili i wylamywali rubiny, brylanty i szmaragdy ze szczerozlotych sztuk, ze szmelcowanych zlotem ozdob, rzezb i reliefow. Porwali ze skrzyn i z garderoby Stadnickiej ogromne lancuchy perel, diamentow, rezurekcji, mis i brosz. Kozacy dworscy Opalinskiego wyrywali z krzesel w rycerskiej sali okucia, galki, cwieki i kaptury ze srebra i zlota, zrywali ze scian fryzy i holenderskie gobeliny. Stadnicki za swego zycia z lupow wojennych, z rzeczy porabowanych Korniaktom, Ligezom, Opalinskiemu i swemu tesciowi zgromadzil prawdziwa fortune. A teraz w rekach pacholkow, slug i sanockich szarakow ladowaly po kolei szczerozlote pierscienie herbowe, naszyjniki i trzesienia, forgi i kutasy. Kozacy i Dwerniccy rabowali husarskie rzedy konskie ociekajace od zlota i srebra, kulbaki powlekane aksamitem, haftowane w kwiaty ciagnionym zlotem. Terlice obszywane perlami, rozetami ze szmaragdow. Czapraki uszyte z najdrozszego, tkanego czystym zlotem teletu, ktorego lokiec szedl u Ormian za dwanascie czerwonych zlotych, haftowane srebrem, zdobione fredzla i kutasikami z weneckiego zlota. Munsztuki, trezle i strzemiona sadzone zlotem, rubinami i jaspisami, skrzynie pelne stolowego srebra, talerzy, zlocistych polmiskow, mis i lyzek; kufry i beczki z dukatami, florenami i portugalami, z ktorych hajducy nabierali cale czapy pieniedzy, sypali je na podloge, na dywaniki i materie, a czasem garsciami wsypywali sobie w zanadrze.

Lecz najpiekniejsza, najwspanialsza byla kolekcja broni Diabla Lancuckiego. Ludzkie oko nie widzialo nigdy tak cudnie zdobionych szabel, czekanow, lukow, bulaw i buzdyganow. Byly tam oprawne w zloto palasze, batorowki i ordynki w pochwach nabijanych klejnotami, wegierki z diamentowymi kapturkami, kolczany i lubie sadzone perlami, wyszywane zlota nicia, zdobione sztukami z rubinami i jaspisami. Byly nawet strzaly ze zlota, zdobione drogimi kamieniami. Byly koncerze ze srebrnymi rekojesciami, w pozlocistych pochwach, palasze lsniace od diamentow i szmaragdow. Kindzaly tureckie i tatarskie, z plaskorzezbami, z perlami i turkusami. Byly w koncu tarcze i kalkany obszywane zlotoglowiem, zdobione brylantami, z ktorych najwiekszy dorownywal wielkoscia orzechom z ogrodu za dworem nieboszczyka Hermolausa Dwernickiego, a moze nawet i byl nieco wiekszy od nich. Byly cuda i cudenka ze srebra i zlota, z drogich klejnotow, futer, z najprzedniejszej stali i zelaza...

Wszystko to zrabowala halastra, kozacy, szlachta i chlopi!

Dydynski zamarl, slyszac wsciekly ryk i wycie wydobywajace sie z zamkowych podziemi. Oderwawszy Samuela i Zygmunta od rabunku, skoczyl na dziedziniec zamkowy, do drzwi pod wieza zamknietych zelazna krata. Zobaczyl, jak potrzasaly nia wynedzniale i oberwane postacie. To wiezniowie Diabla, slyszac, ze zamek jest wziety, rozbili swoje okowy, wylupali drzwi i kraty. Wnet kilku hajdukow i kozakow pomoglo im uporac sie z ostatnia przeszkoda, wypuscilo nieszczesnikow na wolne powietrze.

Wyrwali sie z ciemnicy jak potepiency z piekielnych czelusci. Z wrzaskiem, z wyciem rzucili sie do zamkowych komnat zbrojni w klody, kije, w zelazne laski. Hajducy i czeladz Opalinskiego gwalcili, mordowali i rabowali, ci zas zajeli sie tylko zemsta, czyli niszczeniem. Z wsciekloscia, mszczac sie za miesiace mak i tortur, rozwalali na kawalki komody, loza, stoly i stolki, przepieknie rzezbione karla, lawy i sekretarzyki. Rabali szafy i portrety, roztrzaskiwali przepyszne gdanskie piece i zdobione herbami Stadnickich kominki.

Dydynski zadrzal, widzac, jak strasznie byli okaleczeni. Patrzyl na ludzi w lachmanach, pokrytych wrzodami i strupami. Takich, ktorym obcieto pila rece i nogi lub wylupiono oczy, przypalano, batozono, pietnowano rozpalonym zelazem. Ci, ktorzy trzymali sie jeszcze na nogach, pomagali kalekom wyjsc z ciemnicy, zdrowi niesli chorych, wciagali ich po oslizlych schodach na goracy blask czerwcowego slonca. Czesc z nich rzucila sie po zagwie, pochodnie i kwacze. W bezsilnej zlosci pognali, aby podkladac ogien pod drewniane hurdycje, zaslony i draperie w komnatach, debowe ganki, schody i podcienia...

A potem ktos krzyknal na widok Dydynskiego. To byl zarosniety czlowiek w porwanym, postrzepionym, rojacym sie od robactwa zupanie, ranny w noge, kulejacy, podtrzymywany przez drugiego wieznia.

Jacek nad Jackami wytezyl wzrok, rozlozyl szeroko rece, przyskoczyl do nieznajomego, porwal go w ramiona i usciskal. To byl Andrzej Ligeza, jego dawny druh i

Вы читаете Diabel Lancucki
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату