Dwerniki panny Konstancji.

Ledwie dziewczyna pojawila sie na polanie, Werchaty podniosl leb ozdobiony biala strzalka i zarzal. Konstancja puscila sie biegiem, odwiazala cugle od zwalonego pnia i poklepala konia po pysku.

– Spokoj, Werchaty – wymruczala. – Wracamy do domu.

Wyjela z trokow sajdak z tatarskim lukiem i strzalami, przerzucila go przez plecy, a potem jednym skokiem, zwinnie jak zbik, znalazla sie na kulbace. Zwawo ruszyla rysia w dol, do doliny. Przemknela przez las pachnacy wilgotna ziemia i paprociami, przejechala przez polacie niedzwiedziego czosnku, polany pelne pszenca i olszy, a kiedy sciezka zmienila sie w drozke wiodaca wzdluz pol, lak i swiezo wypalonych poharow, wypuscila konia w skok.

Pedzila az do samej Lopinki. Tutaj sciagnela wodze i wjechala w oplotki, przemknela miedzy niskimi chyzami malowanymi w biale i brazowe pasy. Nakreslila znak krzyza na czole, mijajac cerkiew, a potem skoczyla ku Wetlynce.

Tutaj byla juz na swoim, w dawnej wlosci Kmitow, w Dwernikach, wsrod lasow i lak otoczonych gorami, berdami, dilami i berehami. Zascianek lezal w poblizu widel Solanki i Wetlynki, w obronnym miejscu, dzieki czemu przetrwal napady beskidnikow i tolhajow, najazdy Ordy, sasiedzkie spory, wasnie z Hoszowskimi z Hoszowa, zajazdy Rosinskich, wojne Drohojowskiego ze Stadnickimi, wreszcie przejscie choragwi rokoszan, a potem ich powrot. A nawet zagony konfederacji brzeskiej, ktore dwa lata temu dotarly az do Ziemi Sanockiej.

Panna Konstancja znow puscila sie skokiem. Wiatr zaszumial jej we wlosach, zaswistal miedzy uszami Werchatego.

– Heeej! Werchaty, lec!

Kiedy niedaleko od bramy dworskiej wypadla zza niewielkiego pagorka, tuz na drodze jak grom z jasnego nieba wyrosla przed nia rozlozysta kolasa naladowana gnojem az po tybinki. A z przodu, za holoblami, kolysal sie sennie jej starszy brat – Wespazjan, zwany na zascianku Kolodrubem; z niedostatku bowiem zwykl byl imac sie kolodziejstwa, aby przetrwac na przednowku. Z daleka mozna bylo wziac go za chlopa – Hyrniaka, tym bardziej ze postrzepiony zupan nakrywal prosta wiejska hunia. Z bliska jednak wszelaka pomylke co do jego stanu wykluczala stara, poszczerbiona batorowka w wyswiechtanej pochwie, kolyszaca sie u pasa chodaczkowego szlachetki. Towarzyszyla ona panu bratu zarowno wtedy, gdy rozrzucal gnoj, jak i wowczas, kiedy sniadal, spal, a nawet wybieral sie do wygodki na dlugie albo krotkie posiedzenie. Swiadczyla ona, iz chociaz jej posiadacz nie byl znany jako magnificus czy generosus, nie byl capitaneusem lub palatinusem, to przynajmniej mogl sie pisac jako pospolity polonus nobilis, czyli pan brat szlachcic. Szaraczek, ktory choc na co dzien chadzal w lipowych butach, to na swej slomianej zagrodzie, jak zwyklo sie mawiac, rowny byl co najmniej wojewodzie.

Konstancja spiela Werchatego do skoku, pochylila sie w kulbace i jednym susem przesadzila trzesacy sie woz z gnojem. Kopyto musnela chyba Wespazjana, bo katem oka dostrzegla, jak futrzana czapka brata poleciala prosto pod kola. Nie zatrzymala sie jednak, ale uderzyla konia ostrogami i pomknela ku zasciankowi scigana krzykami rozzloszczonego Kolodruba.

Zwolnila dopiero za brama, wyniosla, otoczona plotami i parkanami, ruszyla stepa poprzez zascianek, pozdrowila i pomachala swoim bratankom, bratanicom i stryjnym, ktorzy krecili sie wokol gumien. Dziewczeta nosily z brogow zlociste snopy zyta, a mezczyzni mlocili je na klepiskach, walac w klosy szerokimi zamachami cepow. Dwie stryjny zbieraly ziarno do rekawow, a potem przesiewaly je przez sita, chcac oddzielic plewy, dzieciarnia zas ganiala wokol nich z piskiem. Mezczyzni byli przy szablach – choc zaden nie nosil nawet zwyklych czarnych butow szlacheckich. A wszystko po to, aby nikt postronny nie pomyslal, bron Boze, ze pracowali tu jacys uczciwi, pracowici czy slawetni chlopkowie, lecz szlachetni panowie, ktorzy choc zapisani w ksiegach sanockich jako golotae et odardi, byli przeciez herbowa szlachta.

Zascianek zabudowany byl inaczej niz wsie po tej stronie Werhowyny. Wzdluz drogi zamiast niskich chyz mieszczacych pod jedna strzecha sien, boisko oraz wszystkie izby i komory wznosily sie solidne domy z bukowych i swierkowych bali ciosanych na zrab, z jaskolczymi ogonami na weglach, przytykajace jedna lub dwiema scianami do stodol, stajni, spichrzow i lamusow. Nie byly to okazale domostwa; na dachach nigdzie nie widzialo sie gontow ani dachowki, kominy w Dwernikach byly tylko dwa, podlogi mialy moze ze cztery chalupy, a i to tylko w bialych izbach. W zamian za to przed wejsciem do kazdej chaty wznosil sie wysoki ganek; do niektorych z domostw wchodzilo sie po stopniach, a na krzyzu przed Dwernikami widnialy przybite na krzyz pordzewiale szable. Kolejny znak przypominajacy, iz mieszkaja tutaj szlachcice, ktorzy bardziej szanuja swa rodowa dume nizli porwany zupan po pradziadach.

Konstancja wjechala w koncu na pagorek, na ktorym wznosil sie najokazalszy dwor, nalezacy do jej dziada – starszego rodu Dwernickich. Byla to budowla slawna na wszystkie okoliczne wsie, miala bowiem komin (wprawdzie jeden, ale zawsze), wykladana drewniana tarcica podloge w swietlicy i ganek, na ktory wstepowalo sie po czterech zmurszalych stopniach. Na dachu bylo bocianie gniazdo, a z ogrodka za domostwem wygladaly dorodne lby dojrzewajacych slonecznikow; dolem zas, przy plecionce z loziny, wychylaly sie ku sloncu delikatne glowki pelnikow przyniesionych tu z pobliskich gor i dolin, tojady i lubiny kwitnace nawet teraz, na poczatku tej niezwykle cieplej jesieni. Po podworzu krecily sie kury i kaczki, z boku stala stodola, lamus i mala stajnia, przy niej brogi, dalej zas, za chruscianym plotem, rozlozyla sie pasieka ze slomianych uli. Tam brzeczaly i uwijaly sie pracowite pszczolki, zbierajace cierpliwie wrzosowy miod, ktory po zamienieniu w zlocisty trunek w zastraszajacym tempie znikal w niesytych gardzielach Dwernickich i okolicznej szlachty. Czasem zas, gdy dobrze zaproszyl w glowach, stawal sie przyczyna zwad, bojek i pojedynkow.

Konstancja podjechala pod ganek, zeskoczyla z konia, a wowczas serce zabilo jej mocniej. Przed dworem stala duza, okuta zelazem kolasa. Zaprzezony do niej koscisty, niewysoki wegierski sekiel zanurzal wlasnie leb w worku pelnym obroku. Konstancja znala tego konia i pojazd. Wiedziala, do kogo nalezal, a nade wszystko – ze jego pojawienie sie we wsi oznaczalo powazne klopoty.

– Dobrze, ze jestes, siostro – mruknal jej starszy brat Bieniasz, zwany Berynda, ktory kul zelazo dla calego zascianka, a czasem dorabial jako asystencja woznego staroscinskiego oplacany po dwa grosze od mili. – Dziad Hermolaus posylal po ciebie.

Konstancja spojrzala nan zamyslona. Berynda przygryzl dlugiego az do ramienia wasa i spuscil wzrok, jakby szukal w szparach podlogi na ganku zagubionego przypadkiem dukata.

– Smoliwas przyjechal – mruknal niechetnie. – Ze sprawa.

– Widze.

– Idz do dziada. – Berynda zdawal sie teraz przypatrywac czubkom swoich czarnych, postrzepionych butow. – Czeka w bialej izbie. Co komu pisane, to go nie ominie, siostrzyczko.

Konstancja przymknela oczy.

Jakub Smoliwas. Wlodarz z Saniny, wlosci pana starosty zygwulskiego.

Ich przesladowca, dreczyciel i oprawca.

– Bies idzie ku wam, panienko – wycharczala wiedzma w jej glowie – z tumanow siwych, ze mgly szarej; idzie od Werhowyny, od magor wielkich, przez berehy...

– Siostrzyczko...

Berynda podszedl blizej, polozyl reke na jej ramieniu, zacisnal mocno, az do bolu.

– Idz, Konstancjo... I pamietaj, co nam ojciec rzekl.

– Abysmy szlachectwa nie odmieniali na talary. Abysmy strzegli herbu i klejnotu jako wlasnej zrenicy.

– Dobrze, ze pamietasz. Oni czekaja.

Konstancja ruszyla do sieni. Przepedzila noga kury zajete wydziobywaniem resztek ziarna z klepiska, a potem pchnela bielone wapnem drzwi prowadzace do swietlicy, sklonila glowe, przechodzac pod niskim zwienczeniem.

W izbie przebywalo trzech ludzi. Pierwszym byl Hermolaus Dwernicki, zgarbiony, pomarszczony starzec w znoszonym, poznaczonym plamami zupanie. Szata uszyta byla z materii, ktora za dobrych czasow byla zapewne adamaszkiem, dzis zas nie roznila sie niczym od zwyklej szaraczyny czy splowialego sukna. Stary mial sumiaste biale wasy opadajace az ponizej szyi i rownie dlugie, przerzedzone wlosy. Na jego czaszce widniala gleboka owalna blizna. Byla to stara pamiatka po ranie odniesionej jeszcze za panowania krola Stefana, kiedy pan Hermolaus wojowal z Moskwa pod Pskowem. Dzis nikt juz nie wiedzial, czy to cos brudnozoltawego, co przeblyskiwalo spod skory w miejscu dawnego zranienia, bylo koscia, czy tez moze zlotem, ktorym zalutowano rane. Jednak z tego wlasnie powodu na zascianku nazywano pana Hermolausa Zlota Czasza. Zlosliwi powiadali zas, ze zloto na lbie najstarszego przedstawiciela rodu Dwernickich pochodzilo z kopul Uspienskiego soboru w Pskowie, a w razie rychlej smierci moglo przyczynic sie do likwidacji dlugow i klopotow zascianka. Nic zatem dziwnego, ze w miare nieublaganie zblizajacego sie kresu zycia Zlota Czasza stawal sie coraz bardziej lekliwy, fukal i gniewal sie, gdy ktos na dluzej zawiesil wzrok na jego czaszce, bojac sie moze o calosc pokiereszowanej lepetyny.

Drugim z obecnych w izbie ludzi byl niestary maz o posiwialych, podgolonych po szlachecku wlosach, roztaczajacy wokol siebie az zanadto dobrze wyczuwalna won dziegciu. Konstancja nie spodziewala sie, ze jego obecnosc sprawi jej az tyle przykrosci. Oto bowiem miala przed soba Jakuba Smoliwasa we wlasnej osobie.

To czlowiek zdobi szate, a nie szata czlowieka. Jednak doprawdy zdumiewajace jest, jak wspanialym dopelnieniem ludzkiej postaci moga byc szlachecki zupan i delia skrojone przez znajacych sie na swym fachu krakowskich albo poznanskich krawcow. Z zasciankowego szaraczka stroj taki uczyni moznego posesjonata. Z garbatego pokraki – polskiego pana zarabiajacego jednym skinieniem na usmiechy meretryc wartych dziesiec dukatow za noc. Z karbowego czy ekonoma zrobi senatora i statyste, a ze slomianego kasztelana – karmazyna na tysiacu wsi.

Ale Smoliwas nawet w adamaszkowym zupanie i delii z kolnierzem jak stad do Kijowa wygladal niczym zwykly cham i smierdzace bydle. On, potomek zwyklego plebeja z Saniny, synek kmieci, ktorzy przez lata gieli harde plecy przed byle karbowym, pozowal teraz na pana wiekszego niz ksiaze Radziwill, a jednoczesnie, gdyby mierzyc jego wzrost w obyczajach i fantazji, nie siegal podbrodkiem nawet do mosieznej sprzaczki na pasku byle sztachetki. Nawet pomijajac fakt, iz smierdzial jak beczka dziegciu, szlachcicem bywal tylko do pierwszego toastu, a nikt w calym Sanockiem – dorzuciwszy do tego Ziemie Przemyska i Lwowska – nie zaprosilby go na biesiade, nawet do nalewania wegrzyna do pucharow. Konstancja nie mogla na niego patrzec, budzil w niej wiekszy wstret niz cuchnacy cyganski niedzwiedz prowadzony na lancuchu. Zreszta zwierz przynajmniej moglby ja zabawic, Smoliwas zas byl teraz powazny jak swiniarz na tureckim kazaniu, a kiedy sie smial lub odzywal, zwykle czynil to nie w pore i nie o czasie. Idac do izby, obawiala sie wrecz, ze nie bedzie w stanie spojrzec na jego chlopska, nalana gebe, sumiaste wasy i lepkie lapska z paluchami przypominajacymi napuchniete serdele.

A jednak patrzec na niego musiala, bowiem Smoliwas zawsze byl przy pieniadzu. Niewazne, czy czesc dochodow z Saniny osiadala w jego mieszku z pominieciem panskiej skrzyni, czy tez szczescilo mu sie na gospodarce. Dosc, ze rzucal na lewo i prawo brzeczace grosze, orty, szostaki, a przy swiecie nawet zlote dukaty i talary. Konstancja wiedziala dobrze, ze cale Dwerniki siedzialy u niego w kieszeni. I tylko dlatego dziadek Zlota Czasza nie poszczul jeszcze Smoliwasa psami, a ona sama nie wsadzila mu grotu strzaly w rzyc. Floreny byly przyczyna, dla ktorej wlodarz chadzal dumny jak oskubany paw i z biegiem czasu unosil coraz wyzej swoj kaprawy leb. Powiadano, ze poza Sanockiem kazal sobie juz moscipanowac i ze uchodzic pragnie za szlachcica. I w rzeczy samej nie brakowalo szlachetkow z zasciankow albo holoty nieposesjonatow z goscinca, ktorzy rzucali sie wlodarzowi na szyje, krzyczac: „Mily panie bracie!” Gdy bowiem ktos rzekl do niego „waszmosc szlachcic”, ten w

Вы читаете Diabel Lancucki
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату