– Na Boga zywego! – zakrzyknal z zachwytem stary. – Ales chama sprawila! Popamieta on na wieczne czasy te odwiedziny! Szkoda, zes mu w zadku strzaly nie ostawila. Mialby pamiatke na stare lata i moze nauczylby sie pokory! Pojdzze w me ramiona, Konstancjo! Moja krew, panie kochanku! Moja krew!

– Dziadusiu – zaszlochala dziewczyna – co teraz bedzie? Co teraz bedzie z nami?

Stary stal zgiety, zgarbiony, trzesacy sie.

– Nie wiem, coruchno – rzekl cicho. – O nic nie pytaj.

* * *

Na narade we dworze dziada Hermolausa zeszli sie wszyscy znaczniejsi Dwerniccy; w tej liczbie Kolodrub, Berynda, a takze synowcowie ojca nieboszczyka Konstancji. Byl zatem Zbozny Dwernicki zwany Pelczakiem, byli Samuel, Krzysztof i Abraham, ktorego nazywano Szczerbakiem, a takze kilku innych, mniej znacznych krewnych i swakow Dwernickiej. Panowie bracia przyszli w zupanach z sukna i szaraczyny, w prostych siermiegach i huniach, w bekieszach i czamarach pamietajacych chyba jeszcze czasy ostatnich wnukow krola Jagielly. Jednak wszyscy byli w butach, wdzianych zreszta specjalnie na te okazje, a choc z niektorych wygladala chlopska sloma, jak na szaraczkow z zascianka prezentowali sie dziarsko i bojowo. Zwlaszcza ze w zgromadzeniu bylo nawet kilka szabel. Wprawdzie Szczerbak mial tylko okuty kij, z ktorym popisywal sie na ubieglorocznym okazowaniu szlachty sanockiej, a pozostali panowie bracia w wiekszosci przypasali szabelki bez pochew, zawieszone na konopnych sznurkach, parcianych rapciach czy zwyklych rzemykach. Ale przeciez, jak powiadaja – lepszy rydz niz nic.

Konstancja, jako niewiasta, nie byla zaproszona, ale ze to jej miala dotyczyc sprawa, wiec wprosila sie sama, nie pytajac nikogo o zdanie. Berynda i Kolodrub, ktorych glos, jako najstarszych, przewazal zwykle w kole, nie rzekli nic, choc Wespazjan zmarszczyl brwi na jej widok. Moze wciaz nie mogl przebolec krotochwili z koniem?

Szaraczkowie klaniali sie w milczeniu Hermolausowi, calowali go w reke, a potem zasiedli przy stole w swietlicy. Berynda polal miodu do kustykow i srebrnych pucharow. Dwerniccy w milczeniu delektowali sie trunkiem, spogladali jeden na drugiego. Wreszcie pierwszy odezwal sie Bieniasz.

– Wezwalem was – mruknal i odrzucil az na ramie dlugiego wasa – wzgledem tego, co sie dzisiaj stalo. Przyjechal Smoliwas, ktorego dobrze znacie. Cham i prostak, ale zausznik i przydupas pana z Lancuta, wlodarz z Saniny. Ten sam, u ktorego mamy dlug zaciagniety w zeszlym roku, in iulio, pod zastaw tych osmiu morg podle strumienia. Smoliwas postawil nam, bracia, ultimatum: woz albo przewoz. Albo oddamy mu reke naszej siostry Konstancji i nam dlug daruje, a jeszcze stare skrypty u Zyda Szai splaci, albo mamy oddac pieniadze na swietego Marcina. A u nas, jak wiecie, predzej uswiadczysz pohara w komorze nizli choc jednego zlamanego szelaga.

– Zali tedy daliscie reke panny Konstancji Smoliwasowi? – zapytal Pelczak. – Oddaliscie szlacheckie dziecko chlopu?

– Panna sama zdecydowala – mruknal Berynda. – Chamskie zaloty Smoliwasa odrzucila ze wzgarda i precz go poslala, ze malo postolow nie pogubil!

Hermolaus, Pelczak, Szczerbak i Samuel wybuchneli smiechem.

– A to i dobrze! – huknal Pelczak. – Nie pokaze sie grubianin w Dwernikach jak swiat swiatem!

– Doprawdy kawalerska w tobie fantazja, Konstancjo – zakrzyknal najmlodszy Samuel. – Pojdzze w me ramiona, siostrzyczko!

– Moja to krew, panie kochanku – zahuczal Zlota Czasza. – Ot po czym poznac nieodrodna core Prandoty!

– Poznac po glupocie – rzekl Kolodrub, a wowczas gwar i smiechy urwaly sie jak uciete nozem. – Przepedzila panna Smoliwasa, ale on wroci. Po te osiem morg podle strumienia, po nasza najlepsza ziemie. Przylezie z dekretem sadowym i z pacholkami staroscinskimi. I co wtedy, mosci panowie? Co uczynicie? O tym radzic mamy, a nie o fantazji kawalerskiej u bialoglow.

Zapadla cisza. Szaraczkowie siedzieli, zmarszczywszy brwi. Berynda byl chmurny jak gradowa chmura, a Kolodrub skupiony niczym Zyd rachujacy dukaty.

– A nie mozemy jakos Smoliwasa splacic? – zapytal z glupia frant Samuel, jakby nie wiedzial, ze na zascianku w Dwernikach bylo tuzin Krzysztofow, szesciu Samuelow, a talara ani jednego.

– Zbiory marne byly, a co bylo wiwendy, tosmy wszystko juz dawno, z przeproszeniem, przepili i przehulali. Nie trzeba bylo polowan z nagonka urzadzac. Nie trzeba bylo sasiadow spraszac, koni i chartow kupowac, wegrzyna i malmazji pijac, ale zrodlana wode, jako Pan Bog przykazal. Bo teraz przyjdzie gola rzycia przed ludzmi swiecic, panowie bracia.

– Do swietego Marcina daleko – mruknal milczacy dotad Szczerbak. – Jesli dlugu nie oddamy, tedy Smoliwas do sadu ziemskiego nas poda. Roczki ziemskie najblizsze sa zas w Sanoku dopiero na koniec decembra. Sila rzeczy do tego czasu zdarzyc sie moze. Wojna jakas albo wyprawa...

– A chocby Smoliwas i nas pod sad oddal, to co?! – zaperzyl sie Samuel. – Zanim dojdzie do induktow i replik, beda po drodze jeszcze dwie dylacje i ani sie Smoliwas obejrzy, a dwa lata zleca na samych pozwach. A chocby wyrok mial, musi byc jeszcze intromisja. A jak sie zbrojno postawim, to sie cala rzecz o rok jeszcze przewlecze, do rumacji! No to przez ten czas Smoliwasa, takiego syna, splacimy! Z procentami!

– A skad ty wezmiesz pieniadze? – mruknal Kolodrub. – Myslisz, ze ci sie przez te dwa lata dukaty urodza? Gdzie? Chyba miedzy dyniami za chalupa.

– Ja moge na wojne isc! A chocby nawet na Moskwicina! Do kniazia Dymitra! Zawsze chcialem zobaczyc Moskwe! Cerkwie, panny, zlote wrota. Kiedy wroce, nasypie Smoliwasowi w pysk zlota jako gesi tuczonej!

– Ci, co poszli z carowa Mniszchowna, gnija teraz w tiurmach w Moskwie i Suzdalu. Albo im motloch gardla urezal zeszlego roku w majowe gody, kiedy Samozwaniec slub bral. Ci zas, co wrocili, same guzy z tej awantury wyniesli. Gdzie ty chcesz isc? Na cara Szujskiego? A moze samemu nowym Dymitrem sie oglosic?

– A na Turkow?

– Na Turczyna chadzali nasi ojcowie. I do dzis nikt nie wrocil. Przez te wyprawe zostalismy sami na zascianku i mamy dlug u Smoliwasa. Pojde na wojne – mowisz – a skad na konie wezmiesz i na moderunek? Szabli nawet nie masz, zbroi ani kulbaki. Nowe dlugi chcesz na to zaciagac?

– Wiele jestesmy winni Smoliwasowi?

– Poltorasta zlotych. Nie liczac procentow.

– O swieta Matko Rudecka – westchnal Berynda. – Kiedy mu to splacim? I z czego? Ostatnia kapote przyjdzie zastawic, za psiarczyka u Balow sluzyc. I wyzbyc sie skrawka ziemi po rodzicach.

– Wszystko dlatego – uzupelnil Kolodrub – ze nasza siostrzyczka wybujala jako ta topola przy plocie. I jej chlop smierdzi, choc nasz los u niego w reku. Bo ona pewnie na ksiecia czeka. Albo na wojewodzica!

– Chceszli mnie zmuszac do slubu – wybuchla Konstancja – tedy mnie lepiej ozen ze starym capem, byle nie z tym plebejem! Nie pojde za Smoliwasa!

– Nie ty za Smoliwasa, to Smoliwas za ciebie pojdzie – rzekl beznamietnie Kolodrub. – Sam cie sila wezmie. Bo Smoliwas, bracia, nie poczeka na zadne dylacje ani dowody. Ledwie papier bedzie mial w garsci, sam nas zajedzie. A pomocy dostanie – chocby od Hoszowskich albo od panow Rosinskich, za dukaty.

– Niech przyjedzie! – mruknela Konstancja. – Coz to, stare baby sie z was porobily? Kramarki sanockie? Albo to nie jestesmy szlachta, rycerstwem koronnym, aby trwozyl nas jeden chlopski syn?! A niechaj i z hajdukami staroscinskimi nas zajedzie! Damy mu prochu zza parkanow powachac!

– Hanba! – zakrzyknal Samuel. – Na pohybel! Nie oddamy siostry plebejowi grubemu!

– On zdrajca, psi syn!

– Bratu wlasnemu mlyn za dlugi zabral!

– Rodzine cala na gosciniec o zebraczym kiju poslal!

– Prac Smoliwasa!

Kolodrub huknal piescia w stol, az echo poszlo po izbie.

– Czym niby – mruknal do Samuela – bedziesz Smoliwasa pral? Ta jedna szabla po pradziadach, co w twej chalupie na was pieciu zostala, czy kijem leszczynowym? Skad prochy wezmiecie, bracia? Skad rusznice? Pozyczycie? Zlupicie na goscincu? To wtedy na zamku przemyskim w wiezy pognijecie!

Szaraczkowie uciszyli sie.

– Smoliwasa – mruknal milczacy dotad Szczerbak – mozna przejednac. Dac mu cos na zadatek, winem i miodem ulagodzic.

– A moze – ozwal sie znowu Kolodrub – o przebaczenie go uprosic i panne oddac? Czy ty, Konstancjo, zrozumiesz wreszcie, ze w twoim reku los nas wszystkich?!

– Jesli chcesz mnie zmusic, abym poszla za Smoliwasa, tedy sie kindzalem pchne!

– Akurat.

– Nie pojde za Smoliwasa! Uciekne!

– Dokad, siostrzyczko?

– A chocby na Ukraine! Do Kozakow.

– A myslisz ty, ze Kozacy tylko czekaja na ciebie? Idzie ci juz dwudziesta i trzecia wiosna, siostrzyczko. Czas ci za maz, nawet wedle konstytucji. Na kogo ty czekasz? Kto cie wezmie bez posagu?! Panu Bogu poblogoslaw, ze ci sie Smoliwas trafia! Ja ci radze, porzuc niewiesci upor, wlodarzowi do nog padnij! I o wybaczenie popros!

Konstancja zerwala sie od stolu, chwycila prozny dzban po miodzie, a potem cisnela go pod nogi Kolodrubowi. Naczynie roztrzaskalo sie na kawalki, a Dwerniccy az rzucili sie w tyl, przerazeni wybuchem gniewu dziewczyny. Konstancja stanela nad bratem jak rozwscieczona kocica.

– Nie pojde za Smoliwasa! Nie, nie, nie! Veto!

– Tedy splac nasze dlugi u niego. Ocal choc czastke tego, co nam ojcowie ostawili! Kto nas obroni, kiedy tu Smoliwas ze zbrojna kompania przyjdzie?!

– A chocby Dydynskiego o pomoc poprosimy!

– Ty myslisz, ze Dydynski przyjdzie nas bronic za twe piekne oczy? Toz on wiecej za pomoc wezmie, niz mamy dlugu u Smoliwasa! W chlopy nam przyjdzie pojsc, braciszkowie, aby go wynajac.

– Poza tym – wtracil Berynda – pan Dydynski jest teraz na sluzbie u starosty zygwulskiego, ktory zlotem mu placi i we wszystkich sprawach sadowych daje zastepstwo. A po zwadzie w Tyczynie nie wiem, kogo sie bardziej bac, gdyby tu przyszli – Smoliwasa czy swawolnikow Dydynskich.

– Radzmy, bracia – mruknal Szczerbak. – Proponujecie, aby panne Smoliwasowi oddac i sprawe zalagodzic? A co wy na to, ojcze Hermolausie? Macie jakas madra rade?

Konstancja spojrzala blagalnie na swego dziada. Na prozno. Zlota Czasza spal, pochrapywal z odchylona do tylu glowa. Widac znuzylo go wysluchiwanie klotni i awantur krewniakow.

– Moja rada jest taka – rzekl Kolodrub. – Poslac umyslnego do Smoliwasa, rzec mu, ze panna juz zmadrzala i gotowa do zaslubin!

– Nie pozwalam! – krzyknal Samuel. – Co to ma znaczyc? Chcesz siostre nasza, szlachcianke, wydac za chlopa, grubianina i prostaka? Toz Prandota w grobie sie

Вы читаете Diabel Lancucki
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату