– Przypuszczam, ze to taki ekran, jakiego uzywaja radiesteci – odparl Tomasz po namysle. – Wsuwaja to pod lozka, zeby oddzielic sie od zyl wodnych.
– Czego to ludzie nie wymysla – mruknal jego towarzysz, odrzucajac siatke. – Chodzmy zobaczyc, co tez tam ukopali.
Zszedl nizej. Na sporej czesci powierzchni robotnicy odslonili ciemniejsza warstewke pierwotnego humusu. Przeszedl sie.
– Dobrze kopiemy, nie? – zagadnal go Minc. – Ja tu ich pilnuje!
– Bardzo dobrze – pochwalil archeolog.
W kilku miejscach warstwa pierwotna tworzyla nieduze pagorki o srednicy okolo poltora metra. Czy mogly to byc nasypy grobowe, cos na ksztalt niewielkich kurhanikow, ktore zapadly sie i zostaly rozmyte przez deszcze, jeszcze zanim lotne piaski pochlonely starozytne cmentarzysko? Co kryly wewnatrz? W kilku miejscach spod ciemnej ziemi wystawaly kamienie. Przypadek, czy moze obudowy grobow? Trzeba bedzie sprawdzic. Jesli okaze sie, ze kazdy taki pagorek kryje pochowek z urna twarzowa, bedzie to jedno z najbogatszych cmentarzysk tej kultury, jakie kiedykolwiek odkryto.
– Czy myslimy o tym samym? – zagadnal Olszakowski. – Ponad dwadziescia grobow na juz odslonietym obszarze. A to oznaczac moze…
– Osrodek kultu, i to wazny – mruknal Rylski. – Swiatynia oraz miejsce grzebalne. Albo osada. Duza osada, ludna, zamieszkana przez co najmniej kilkanascie, moze kilkadziesiat rodzin. Osada, jakiej nie rozkopano od stu, moze stu piecdziesieciu lat… Slawa, granty badawcze, ciekawa praca…
– Oraz wzbogacenie wiedzy o tym ludzie – dodal powaznie doktor. – Do tej pory nie znaleziono ich miejsc kultu. Tu bylo wzgorze. Zazwyczaj cmentarze zakladali na poludniowych stokach, ale ten jest od strony polnocnej.
– Od poludnia niedaleko jest bagno. A to oznacza, ze wies byla tu, miedzy Trupia Gora a tamtymi wydmami. – Machnal reka. – Moze blizej rzeki? Tak czy inaczej, to tylko cztery, moze piec kilometrow kwadratowych do przebadania. Studenci przywioza swidry. Znajdziemy te wioche. Zrobimy odwierty w siatce co dziesiec metrow…
– Czyli sto na hektar, dziesiec tysiecy na kilometr kwadratowy – ostudzil go starszy kolega. – Mysle, ze raczej trzeba sciagnac radar geologiczny i poszukac anomalii, dopiero potem wiercic. Gdzies tu byla niemiecka wioska, a nie widac po niej nawet sladu. Warstwa piachu nawianego z wydm musi byc wiec dosc gruba.
– Wioska tutaj? – zdziwil sie Rylski. – Sadzilem, ze tam, gdzie pegeer.
– Nie, sprawdzilem na przedwojennej mapie. Prawdopodobnie pod tamtym zagajnikiem – wskazal brzezniak – bo jesli tu byly pola pegeeru, to wyorywaliby kawalki cegly… No ale to juz nie nasza sprawa – zreflektowal sie. – Szukamy czego innego. O, publicznosc – zauwazyl nagle.
Na wydmie kilkaset metrow od nich siedzial jakis ubrany na ciemno czlowiek.
Literatura i filmy utrwalily w naszych oczach archaiczny obraz ekspedycji archeologicznych. Jalowa pustynia, na niej stoja namioty, w kociolku zawieszonym nad ogniskiem warzy sie strawa. Rzeczywistosc z reguly jest inna. Archeolodzy wynajmuja sobie kwatery w pobliskich wsiach, na teren wykopalisk dochodza piechota. W krajach bardziej egzotycznych niekiedy uzywa sie jeszcze namiotow, czesciej jednak ekspedycja posiada baze w pobliskim miasteczku lub wznosi, silami miejscowych, prowizoryczne baraczki. Jesli badania prowadzone sa w miastach, uczeni oraz studenci odbywajacy praktyki gniezdza sie w akademikach, pensjonatach lub najtanszych hotelach. Wykopaliska w Zgnilej Wodzie mialy wygladac jak te klasyczne, z pionierskich lat archeologii. Na nieduzej laczce, oddalonej o nie wiecej niz sto metrow od terenu wykopalisk, wyrosly dwa duze brezentowe wojskowe namioty. W pierwszym rozstawiono skladane stoly, krzesla i stalowe skrzynki z rozmaitym wyposazeniem. W drugim, mniejszym, dwa skladane lozka dla kierownictwa. Obok pod daszkiem stanal stary jak swiat agregat pradotworczy i kanistry z ropa. Olszakowski odprowadzil ciezarowke do miasta, ale po szesciu godzinach przyjechal fiatem, holujac malutka, tysiaclitrowa cysterne z woda. Z kilku kamieni ulozono prowizoryczne palenisko. Spory kawalek laki czekal jeszcze na namioty, w ktorych zamieszkaja studenci odbywajacy praktyki…
Studenci nadciagneli poznym popoludniem. Doktor widzial ze swojego stanowiska na szczycie wydmy, jak maszerowali, a raczej wlekli sie sciezka. Bylo ich troje. Dwie dziewczyny i jeden chlopak…
Wreszcie dotarli do obozu. Magister Rylski najwyrazniej udzielil im wstepnych instrukcji, bowiem sprawnie rozstawili swoje namioty, zamykajac czworobok obozu.
– Fachowcow sobie sciagacie? – zagadnal nauczyciel.
– Wlasnie – mruknal Tomasz.
– A co, my juz nie wystarczymy? – spytal ktorys z bylych pegeerowcow.
– Sa zadania, do ktorych niezbedne jest kilkuletnie wyszkolenie – wyjasnil spokojnie kierownik. – Wy macie problemy nawet z tym, zeby odroznic piasek od ciemniejszej gleby…
Spojrzal na zegarek. Siedemnasta.
– Fajrant – oznajmil.
Zwalili lopaty na jeden stos i ustawili sie w kolejke. Wyplacal po trzydziesci piec zlotych. Na szczescie mial drobne.
Robotnicy zwineli sie szybko, po chwili znikli po drugiej stronie jaru. Tomasz ruszyl do obozowiska.
– Bacznosc, obiboki! – huknal magister, widzac przyjaciela. – W szeregu zbiorka!
Zebrali sie niechetnie, tworzac trzyosobowy szereg.
– Nazywam sie Tomasz Olszakowski – powiedzial doktor spokojnie. – Na wstepie zaznacze, ze bardzo nie lubie studentow i wlasnie dlatego jestem kierownikiem tych wykopalisk. Rozkopujemy tu stanowisko wrecz bezcenne z naukowego punktu widzenia, wiec wymagal bede ogromnej dokladnosci i slepego posluszenstwa w wykonywaniu moich polecen. A tak wlasciwie to pewnie sie jakos nazywacie?
Przedstawili sie, ale od razu pozapominal ich imiona. Rozsiedli sie na skladanych krzeselkach. On tez zajal miejsce.
– A zatem po kolei – ciagnal. – Na tym wzgorzu, ktore nawiasem mowiac, nosi urocze miano Trupiej Gory, znajduje sie cmentarzysko kultury pomorskiej…
Twarze praktykantow nie wyrazaly nic poza uprzejmym zaciekawieniem.
– Chyba slyszeliscie o kulturze pomorskiej, profesor Hensel nazywa ja wejherowsko-krotoszynska…
Nadal brak reakcji, ale zauwazyl, ze sa przestraszeni.
– Do licha, musieliscie sie o tym uczyc na pierwszym roku! – huknal.
– Ale my… – jeknela jedna z dziewczat i zaraz umilkla speszona.
– Jestescie przeciez studentami!
– Tak, ale z egiptologii w Poznaniu – wyjasnila druga.
– O zez… – powstrzymal cisnace sie na usta przeklenstwo.
Zerwal sie z krzesla i przeszedl kilka krokow po piachu.
– Byliscie kiedys na wykopaliskach? – rzucil pytanie przez ramie.
Trzy glowy pokrecily przeczaco.
– To jest sabotaz – powiedzial w przestrzen.
– Dokladnie to samo sobie pomyslalem – dodal Rylski. – Zamawiamy dwudziestu studentow, dostajemy tylko trojke, w tym jednego z antropologii.
– To ja. – Jasnowlosy kiwnal dumnie glowa.
– Ktos nam pozazdroscil odkrycia – wydedukowal Olszakowski. – I co tu dalej robic? Chyba jedynym wyjsciem jest zasypanie wszystkiego, zabetonowanie, zeby miejscowi nie dlubali, i powrot za rok z wieksza ekipa.
– Poradza sobie – mruknal magister.
– Watpie…
– Czy to az takie trudne? – zagadnela ta z warkoczem. – My sie szybko uczymy…
Podjal decyzje.
– Dobrze – powiedzial z ciezkim westchnieniem – angazujemy was… na okres probny. A od jutra do roboty. Zobaczymy, jak sobie dacie rade.
– Czy moglby pan tak krociutko opowiedziec o tej kulturze, ktora bedziemy badac? – zapytala niesmialo druga.
Doktor tytanicznym wysilkiem umyslu sprobowal sobie przypomniec jej imie. Chyba Iwona.
– Dobrze. Faktycznie przyda wam sie troche informacji… Wyobrazcie sobie, ze jestesmy na tych terenach w siodmym wieku przed nasza era. Dopiero co przetoczyly sie tedy watahy Scytow, ktore zniszczyly kulture luzycka, znana wam zapewne doskonale z Biskupina. Zgliszcza grodow dopalaja sie, a tu, na Pomorzu, pojawia sie nowa grupa zwana kultura pomorska. Jej przedstawiciele pozostawili po sobie bardzo niewiele. Bada sie glownie cmentarzyska. Wiemy, ze palili swoich zmarlych, podobnie jak „luzyczanie”, byl to zreszta powszechny wowczas sposob pochowkow. Popioly zbierali w urny ksztaltem zblizone do butelek po koniaku, tylko oczywiscie znacznie wieksze i z zaokraglonym dnem…
Studenci rozesmiali sie.
– Urny byly grafitowane, tak ze ich powierzchnia jest idealnie czarna. – Wyjal z kieszeni kawalek i zaprezentowal. – W gornej ich czesci ryli kreski ukladajace sie w rysy twarzy, stad tez nazwa „urny twarzowe”. Niewiele wiemy o zyciu ludzi z kultury pomorskiej. Znaleziono slady tylko kilku osad. Dlatego tez mamy wielka nadzieje, ze gdzies w tej dolinie, miedzy Trupia Gora a wydmami, odnajdziemy kolejna. Okres istnienia ich cywilizacji musial byc w miare spokojny, gdyz znalezione dotad osiedla nie byly obwarowane. Brak tez sladow pozarow, znanych chocby z luzyckiego Biskupina. Czcili jakichs bogow, na sciankach urn wyryto i napuszczono biala farba tak zwane ryty narracyjne, cos w rodzaju komiksow pokazujacych sceny z zycia, a moze nawet wierzenia. Najczesciej sa to obrazki przedstawiajace dachy domow lub drzewa, wozy, na ktorych jada wyniosle postaci, przypuszczalnie wodzowie lub posagi bogow. Wokolo galopuja konno na oklep inni ludzie. Moze odrodzeni zmarli, a moze uczestnicy wypraw wojennych?
– Bardzo ostrozne interpretacje – mruknal przyszly antropolog.
Olszakowski usilowal sobie przypomniec, jak student ma na imie. Ach tak, Oleg.
– Owszem, ale gdybys zyl, powiedzmy, za tysiac lat, co bylbys w stanie wydedukowac z zamazanego zdjecia warszawskiej ulicy, nie majac w dodatku zadnych zrodel pisanych do historii naszego okresu?
– Warto wspomniec o jeszcze jednej teorii – podpowiedzial Rylski. – Mowi sie o tym, ze kultura pomorska mogla miec zwiazki z Etruskami. Profesor Hensel, z tego, co slyszalem, jest tego prawie pewien. Widzicie, Etruskowie takze uzywali urn twarzowych, i to z grubsza w podobnym okresie.
– Zapuscili sie tu bursztynowym szlakiem? – zapytala ta druga. Chyba miala na imie Magda. – A potem jakas grupa osiedlila sie na Pomorzu, aby skupowac bursztyn?
– Teoretycznie mozna by cos takiego przypuszczac. Tyle tylko, ze w tym czasie szlak przez nasze ziemie nie byl jeszcze przetarty. Etruskowie, owszem, znali bursztyn, przywozili go jednak z terenow dzisiejszych Niemiec. Poza tym ich urny twarzowe sa innego ksztaltu i uzywalo ich tylko jedno etruskie plemie. Tak wiec nie wiemy, czy kultura pomorska to slad obcej penetracji, czy tez nie.
– Jak mozna by to sprawdzic? – zaciekawila sie Iwona.