Przestali sie spieszyc. Kosci palcow mimo uplywu lat nadal zacisniete na spuscie… Czaszka nieco kruszyla sie w dloniach.
– Niemiec – stwierdzil Oleg, obracajac w palcach blaszke identyfikacyjna.
– Musial siedziec tu w dole i zasypal go wybuch pocisku. – Doktor spojrzal na niedaleki lej, ciagle jeszcze widoczny w trawie. – No coz, nie bedziemy sie nad okupantem rozczulac. – Metodycznie wkladal kosci do tekturowego pudelka. – Dam znac Czerwonemu Krzyzowi, pewnie zyje jakas jego rodzina, niech go sobie zabieraja.
Przegrzebali piasek, odnajdujac jeszcze podeszwy butow, kosci nog oraz futeral z resztkami okularow. Mundur ani dokumenty sie nie zachowaly.
– W zasadzie to nie byl okupantem – stwierdzil Oleg, gdy doktor zakladal pokrywe na pudlo. – Przed wojna to byly tereny niemieckie…
– No to polegl, broniac ojczyzny. – Olszakowski wzruszyl ramionami. – Wstawcie do magazynu – polecil.
Zbadal jeszcze wykrywaczem metali dno jamy i wygrzebal odznake NSDAP.
– Czesto sie znajduje takie rzeczy? – zapytala Magda.
Zauwazyl, ze troche pobladla.
– Czasami – odparl niechetnie. – Nie przejmuj sie, w tym zawodzie po pewnym czasie mozna sie przyzwyczaic.
Do wieczora nie znalezli nic ciekawego. Tymczasem dziewczyny z doktorem przekopaly jeszcze osiem grobow, konczac tym samym mniejszy okrag. Kilka pudelek wypelniono skorupami.
Lekkie potrzasanie wyrwalo Pawla z glebokiego snu.
– Co sie stalo? – zapytal sennie, uchylajac powieki. W namiocie bylo ciemno.
– Ktos nam wlazl w szkode – wyjasnil doktor.
– W szkode? Cholera.
Ubral sie pospiesznie i chwycil pistolet gazowy. Wyszli przed namiot. Byla trzecia nad ranem. Niebo jeszcze wieczorem zasnuly chmury, ciemno bylo ze oko wykol. Na szczycie wzgorza cos dziwnie polyskiwalo.
Doktor podal mu lornetke.
– Lampa naftowa i jeszcze cos – ocenil. – Zaraz na skraju naszego cmentarzyska…
– Jakies klopoty? – zapytal w ciemnosci Oleg. Widocznie tez sie obudzil.
– Masz jakas bron? – zapytal Rylski.
– Maczete.
– Ktos nam ryje na cmentarzysku. Zajdziemy go z trzech stron.
– Jasne! – Olszakowski klepnal sie po dloni kijem bejsbolowym.
Ruszyli pospiesznie dobrze znana droga. Lampa na szczycie wydmy trwala nieruchomo. Rozdzielili sie i podeszli od trzech stron.
– A co tu sie, do cholery, dzieje?! – huknal Olszakowski, zapalajac halogenowy reflektor.
Na kracie z miedzianych pretow nakrytej szmatka siedzial lysy, polnagi mezczyzna z broda. Mogl sobie liczyc okolo piecdziesiatki. W rogach kraty plonely cmentarne znicze, lampa stala opodal. Siedzacy w zacisnietych dloniach trzymal dwa ostroslupy z zoltego, lekko przeswitujacego kamienia. Uslyszawszy wrzask archeologa, otworzyl oczy.
– Przerwal mi pan kontakt z duchami – powiedzial z nagana w glosie.
– Ja z toba zaraz, swirze, ustanowie kontakt! – Doktor zamierzyl sie kijem. – Gadaj, cos ty za jeden?
– Marek Etter, bioenergoterapeuta, a przy okazji medium – wyjasnil z godnoscia siedzacy.
– Prosze odejsc z naszego terenu – warknal doktor.
– To wolny kraj – odgryzl sie brodacz. – Mam prawo tu przebywac. Zreszta w tym miejscu nie kopiecie jeszcze nic…
– Cala ta gora jest terenem wykopalisk – powiedzial spokojnie Rylski. – Podpisalismy umowe z wojtem.
Etter opuscil dlonie i schowal kamienie do skorzanej sakwy przy pasie.
– Usiluje uspokoic duchy tych, ktorych groby bezczescicie – rzekl z wyzszoscia.
– Ekstra – warknal Olszakowski. – Nie lubie swirow. A zwlaszcza nie lubie nawiedzonych swirow. Tak naprawde to nikogo nie lubie. A juz po prostu nie cierpie, jak mi idioci wlaza do wykopow!
– Rusz mnie tylko, a odpowiesz za przesladowania religijne – odparl mezczyzna, usmiechajac sie lagodnie. – I tak popsuliscie obrzed, ktory usilowalem odprawic od czterech godzin.
– Medycyna alternatywna dla inteligentnych inaczej! – parsknal Tomasz. – A siedz sobie tutaj goly na wietrze i zdechnij na zapalenie ektoplazmy! – warknal i odszedl w ciemnosc.
Rylski i Oleg stali, przestepujac z nogi na noge, nie wiedzac, co powiedziec.
– Kolega wasz ma wyrazne problemy z czakra serca – odezwal sie Etter. – Niezwykle ciemna aura, pelna zaklocen. Moze moglbym mu pomoc poprzez spalenie kadzidla i odmowienie mantry? Musialby tylko wyrazic zgode na zabieg.
Magister wzruszyl ramionami.
– Chodzmy – powiedzial do studenta.
– Zostawimy go tu?
– A w czym on nam przeszkadza? – Machnal dlonia. – Niech siedzi chocby do usranej smierci…
Dwadziescia minut pozniej, zagrzebany w cieplym spiworze, ponownie zapadl w sen.
– Tak swoja droga – Rylski myslal na glos, golac sie przed zawieszonym w namiocie lusterkiem – to mozna by wykorzystac naszego nowego znajomego.
– Jakiego znajomego? – zdziwil sie Olszakowski.
– Tego wariata, ktory w nocy siedzial na wydmie. Skoro on taki szaman, to niech nam pokaze, gdzie byla wioska.
Doktor zatrzymal sie w pol kroku.
– Zarty! – parsknal. – Taki hochsztapler… Strata czasu.
– Moze tak, a moze nie. Profesor Jerzy Gassowski uzywal jasnowidzow podczas wykopalisk.
– Taaa… Ale profesor Gassowski cieszy sie odpowiednim autorytetem i drobne dziwactwa w niczym mu nie zaszkodzily. Nas, panie kolego, towarzystwo naukowe za taki numer starloby na miazge.
– Nie, jesli odnajdziemy wioske. W takim przypadku zastosuja zasade „cel uswieca srodki”.
Olszakowski westchnal.
– Wiesz co? Zdumiewa mnie twoja naiwnosc. Jesli znajdziemy osade, skupi sie na nas niechec calego srodowiska. Jest mnostwo zawistnych, ktorzy zrobia wszystko, aby nas zdyskredytowac i odsunac od tych badan. Oskarza mnie o rozklad moralny, ciebie o alkoholizm, beda rozpuszczac wszelkie mozliwe plotki, co tylko przyjdzie im do glowy… A ty bys chcial oddac w ich rece narzedzie, dzieki ktoremu mogliby potwierdzic zarzut wyslugiwania sie hochsztaplerami?
– Nie wierzy pan w mozliwosci jasnowidzenia?
– Nie, i poki zaden z jasnowidzow nie wygra w totolotka, nie uwierze.
– Moze wygrywaja… – westchnal Rylski. – Ostatecznie ktos mniej wiecej raz na tydzien trafia szostke… A jesli to wlasnie jasnowidze? W gazetach coraz to oglaszaja sie nowi. Widac ci poprzedni wygrali i juz nie musza tak zarabiac na zycie.
Doktor mruknal pod nosem jakis komentarz, zrobil to jednak na tyle cicho, ze magister mogl tylko domyslac sie jego tresci. Wyszli przed namiot. Na szczycie Trupiej Gory bylo pusto. Nocny gosc widocznie jeszcze przed switem ulotnil sie z miejsca, w ktorym odprawial swoje tajemnicze obrzedy.
O osmej rano studenci stawili sie do pracy. Przekopanie i zadokumentowanie ostatnich czterech grobow, z ktorych jeden znowu okazal sie pusty, zajelo im nie wiecej niz dwie godziny.
Rylski zarzadzil przerwe sniadaniowa, a sam dokladnie obejrzal plany.
– Musimy sie zabrac za szczyt – powiedzial do Tomasza, ktory siedzac na krzesle, ostrzyl pilnikiem krawedz szpadla. Mial przy tym mine, jakby chcial tym narzedziem poderznac komus gardlo.
– Trzeba bedzie sciagnac metr albo i poltora piachu – zauwazyl. – Wzywamy nauczyciela i robotnikow?
– A mamy jakies inne wyjscie? – Magister wzruszyl ramionami. – Skocze do wsi…
Olszakowski postanowil obejrzec z bliska wierzcholek wydmy. Wdrapal sie na gore. Kopnal w zadumie butem w podloze.
– A wy coscie sie tak rozsiedli? – huknal na studentow. – Przerwa sniadaniowa skonczyla sie poltorej minuty temu.
– To co mamy robic? – zapytal Oleg.
Tomasz poskrobal sie po glowie. Chwilowo nie bylo tu dla nich nic do roboty.
– W sumie to nic – mruknal. – Rozkazuje odpoczywac!
Gdy wydal polecenie, od razu poczul sie lepiej. Niebawem nadciagnal nauczyciel z pracownikami niewykwalifikowanymi. Przyszedl tez magister.
– Szczyt pagorka plantem – polecil doktor. – Zdjac dziesiec centymetrow i do rowu.
Ulozyli sciezki z desek, po chwili pierwsze taczki piachu runely do dziury.
– Macie od wczoraj cos ciekawego? – zagadnal Minc.
Kierownik wzruszyl ramionami.
– Nic. Czy tu w okolicy grasuje na stale jakis wariat? W nocy nam sie przyplatal.
– Taki, co siada na drutach ze swieczkami w rekach? – upewnil sie nauczyciel. – Znamy go, a jakze… A co, przeszkadzal wam?
– Nie, tylko sobie tu medytowal – odrzekl doktor.
– A, on czesto tu sie kreci. Na tej gorce siada, a to znow na wydmach po drugiej stronie. Chyba go tu cos ciagnie. Jakby trzeba bylo gnaty mu przetracic, to za stowaka da sie zrobic…
Tomasz usmiechnal sie do swoich mysli.
– Pomysle – mruknal.
Lopaty o cos zgrzytnely.
– Stop! – polecil Rylski, wyminal szereg robotnikow i przyjrzal sie oczyszczonemu juz kawalkowi. – Doktorze!
Olszakowski szybko znalazl sie przy nim. Pod cienka warstwa lichej trawy i prochnicy rysowal sie kwadrat z cegiel.