– Przyszedl nasz nadzorca! – ucieszyl sie Oleg. – Karniaka dla wicekierownika!

Zaraz tez nalal do szklanki zlocistego plynu z flaszki. Pawel usiadl ciezko na krzesle.

– Co wy tu pijecie? – mruknal, ogladajac butelke. – Jakas pryte za trzy zlote piecdziesiat!

Przelknal lyk ogiera. Wino mialo nieokreslony, syntetyczny, owocowy posmak. Do tego jakby z glebi przebijala ciezka won spirytusu zbozowego… Kopalo faktycznie jak kon.

Oproznil szklanke trzema lykami, a potem zza pudla z teodolitem wyjal flaszke bimbru kupionego od nauczyciela.

– Tez nie macie sie czym truc – prychnal, stawiajac ja na stole. – To przynajmniej produkt ekologiczny.

Sprobowali, zakasili kiszonymi ogorkami, po ktore pobiegl do swojego namiotu student. Wypili na druga noge.

– U, mocne – westchnela Iwona.

– Z burakow chyba nastawione – ocenil Rylski.

Na zewnatrz slychac bylo dalekie grzmoty, od czasu do czasu rozblysk blyskawicy przeswietlal na moment gruby brezent. Deszcz bil o sciany.

– I Boh trojcu lubit - zazartowal magister po rosyjsku, nalewajac trzecia kolejke.

We flaszce pozostalo kilka kropli na dnie. Strzasnal je na ziemie.

– To dla nich – powiedzial.

– Dla kogo? – nie zrozumial Oleg.

Magister wskazal stojace w kacie pudla, do ktorych pozbierali kosci oraz rzad skrzynek z urnami. Magda wzdrygnela sie.

– To oni sa tutaj?

– No przeciez nie trzymamy szkieletow pod wlasnymi lozkami – zazartowal. – Choc i tak bywalo – przypomnial sobie dawniejsze wykopaliska.

– My w zasadzie pijemy jak na cmentarzu – powiedziala drzacym glosem. – Tu jest…

– Wiecej zywych niz martwych – mruknal. – Siedemnascie urn, co najmniej po jednym nieboszczyku w srodku. Jako bonus hitlerowiec i paru kryminalistow.

– Jak to co najmniej po jednym? – zdziwila sie druga.

– No coz, w takich urnach mozna znalezc resztki spalonych kosci nawet siedmiu osob – wyjasnil. – Genetycy to ustalili. Najczesciej sa ze soba spokrewnieni. Nie wiemy jednak, dlaczego tak jest. Moze po smierci glowy rodu zabijano czesc jego dzieci, a moze po prostu z grzebaniem czlonkow rodziny czekano, az nazbiera sie odpowiednia ilosc cial, i palono wtedy jeden duzy stos pogrzebowy. Tak bylo oszczedniej…

Wyciagnal druga flaszke. Oleg podsunal swoja szklanke, lecz dziewczeta najwyrazniej stracily ochote do picia.

– Nie bojcie sie – uspokajal Pawel. – Nic nam nie zrobia. Umarli nie gryza… Zazwyczaj – zachichotal.

Chyba nie uwierzyly. Dopili z Olegiem druga butelke.

Wreszcie studenci poszli spac. Rylski obszedl dookola namioty, sprawdzajac, czy sledzie dobrze trzymaja sie gruntu. Wicher stawal sie coraz bardziej porywisty. Po bimbrze odrobine plataly mu sie nogi. Burza sunela na poludnie, pioruny walily w cos za lasem raz po raz.

– Pewnie jakies poligonowe instalacje je przyciagaja – mruknal.

Nieoczekiwanie niebo rozdarla oslepiajaco jasna blyskawica. Huk prawie zbil magistra z nog. Dluzsza chwile dzwonilo mu w uszach, a przed oczyma lataly kolorowe plamy. Piorun uderzyl w szczyt Trupiej Gory.

Potrzasnal glowa i juz mial schronic sie w namiocie, gdy nagle przypomnial sobie o pomylonym bioenergoterapeucie. Jesli pozostal tam na wierzcholku…

– O zez… – warknal.

Chlostany deszczem i wiatrem biegl w ciemnosci rozswietlanej tylko rozblyskami burzy. Przedzieral sie przez gaszcz wzburzonych wichrem zarosli. Galezie drapaly twarz, szarpaly odziez, jakby nie chcialy puscic go dalej. Wyrwal sie jednak i popedzil sciezka prosto na wzgorze.

Na szczycie zapalil latarke. Widok, ktory zobaczyl, w pierwszej chwili potwierdzil jego najgorsze przypuszczenia. Etter lezal na ziemi zwiniety wpol. Archeolog podbiegl do niego. Swiatlo latarki padlo na wytrzeszczone oko. Zrenica drgnela, a powieka opadla. A wiec zyl.

– Co z toba?

Marek potrzasnal glowa i sprobowal sie podniesc.

– Ale rabnelo – jeknal. – Prawie mnie ogluszylo. Chcialo ukatrupic, ale… Pierscien Atlantydow chroni…

Wstal chwiejnie. Archeolog zatoczyl latarka krag. Swiatlo wydobylo z ciemnosci spalony, powykrecany na wszystkie strony wrak roweru.

– Niedaleko walnelo – stwierdzil. – Dwanascie, moze pietnascie metrow. Troche blizej i nie rozmawialibysmy teraz…

Bioenergoterapeuta ponownie potrzasnal glowa.

– Chce sie wyrwac na wolnosc – powiedzial. – Dlatego uderzylo w to miejsce. Chcial, zeby piorun przebil piasek i uwolnil go.

– Tak, oczywiscie – Pawel przypomnial sobie, ze wariatom nalezy potakiwac.

– Ale dziekuje za troske. – Etter zdawal sie odzyskiwac sily. – Dzis juz chyba na nic… Pojade… pojde do domu…

Rylski w pierwszym odruchu chcial go odprowadzic, ale szybko zrozumial, ze dziwak nie zyczy sobie jego towarzystwa. Do lekarza tez pewnie nie pojdzie, bedzie sie leczyl ziolkami albo innymi biopradami. Chocby wlasnymi.

Etter popatrzyl jeszcze przez chwile na resztki roweru, a nastepnie odwrocil sie i odszedl w mrok. Burza dogasala.

***

Robotnicy ze wsi wgryzli sie lopatami w centralna czesc Trupiej Gory.

– Prawie polowa miesiaca – mruknal doktor Olszakowski, patrzac na powierzchnie stanowiska. – Niewiele zrobilismy…

– Jak to niewiele? – obruszyla sie Magda. – Rozkopalismy wiekszosc grobow i wszystkie te sredniowieczne spod szubienicy…

Wzruszyl ramionami.

– No, faktycznie – mruknal. – Ale tu nie bylo duzo roboty. A tymczasem powinnismy jeszcze zlokalizowac osade. Gdzies tu jest…

– Niekoniecznie – westchnal Rylski. – Mogla byc trzy kilometry w tamta strone. – Pokazal dlonia wydmy, zza ktorych slychac bylo odlegly huk morza. – Nie wiemy, ile ladu zniknelo w ciagu ostatnich dwu tysiecy lat. To brzeg klifowy, jak w Trzesaczu. Nasza wioska mogla dawno pojsc na rybki.

– Co to jest Trzesacz? – zapytala Iwona.

Olszakowski wzniosl oczy ku niebu.

– To taka wies nad Baltykiem – wyjasnil cierpliwie. – Na przelomie XIV i XV wieku zbudowano tam ceglany kosciol, w srodku wsi, dwa kilometry od brzegu morza… W ciagu pieciuset lat woda zabrala caly ten kawal ladu. Pod koniec xix wieku stal juz na krawedzi skarpy. Nie bylo wowczas jeszcze srodkow technicznych, ktore pozwolilyby go zabezpieczyc. Pewnej nocy 1901 roku po silnym sztormie czesc budynku runela do morza. Dzis juz tylko fragment jednej ze scian stoi na szczycie klifu. Zreszta zeby nie szukac daleko, kosciol w Helu, na koncu mierzei, tez czesciowo runal podmyty przez morze.

– A, ten dawny protestancki, gdzie teraz jest muzeum – mruknal Oleg. – Bylem tam kilka lat temu.

Robotnicy sprawnie pracowali i niebawem odslonili dawna powierzchnie wzgorza.

– No i sprawdzilo sie nasze przypuszczenie… – mruknal Rylski.

Slady dawnych grobow ukladaly sie w okrag, zalegaly ponad metr ponizej poziomu sredniowiecznego cmentarza otaczajacego szubienice. Nieco z boku zarysowala sie nieregularna plama czarnego piachu. Obaj archeolodzy pochylili sie nad nia.

– Na polnoc stad bylo miejsce budowy stosow pogrzebowych – powiedzial magister do studentow. – Moze jakies pietnascie metrow.

– Odslaniajcie w tamta strone. – Doktor wskazal robotnikom kierunek.

– Skad pan to wie? – Minc spojrzal na niego zdziwiony.

– Ciemniejsze zabarwienie spowodowala spadajaca z dymu sadza. Wiatry, tak jak dzisiaj, wialy przewaznie od strony morza.

Studenci zalozyli siatke, przedluzajac po prostu te sluzaca im do badania wczesniej odslonietych grobow. Zdjeli niwelacje.

Olszakowski stanal posrodku kregu i poskrobal gracka ziemie.

– Mamy tu przebarwienie – zwrocil sie do magistra. – Prosze popatrzec…

– Dziura przeszlo dwa na dwa metry – mruknal Pawel.

– Szybko wykopali i zasypali, a potem ubili na rowno – wysunal przypuszczenie Tomasz. – Naruszyli jednak strukture ziemi i na tym kawalku nastapilo silniejsze bielicowanie.

– Czyli starali sie zamaskowac to, co tu zakopali? – zainteresowal sie Oleg.

– Byc moze – powiedzial doktor pogodnie. – Zobaczymy, jak tu pokopiemy. Zyczylbym sobie, aby tak wlasnie bylo.

Wyjal ze skrzynki szpryche rowerowa i spokojnie wbil ja w glebe.

– Oho, cos twardego – stwierdzil.

Dzgnal obok. Drut zaglebil sie jakies dwadziescia centymetrow i ponownie natrafil na przeszkode.

Studenci do wieczora przekopali z pomoca obu uczonych jeszcze osiem grobow. W czterech byly urny twarzowe, w jednym nieduze pudelko z wypalonej gliny – bardzo rzadko spotykana urna domkowa. Ponadto przy przesiewaniu ziemi znaleziono brazowy kolczyk lub zausznice.

Robotnicy odslonili miejsce, gdzie kiedys plonely stosy pogrzebowe, nie bylo w nim jednak nic ciekawego. Platforma z nieduzych, przepalonych otoczakow i cienka warstwa smoly wytapiajacej sie z sosnowych szczap… Archeolodzy narysowali platforme, zrobili zdjecia, a nastepnie zasypali ja z powrotem ziemia.

***

– Udany dzien – mruknal po kolacji Rylski.

Ustawil swieze urny na stole i fotografowal je po kolei.

– Ja tez uwazam, ze niezle poszlo. – Doktor byl w dobrym humorze. – I jakos sie ten swir siadajacy na siatce nie pojawial.

– Pewnie dochodzi do siebie po tym uderzeniu pioruna – stwierdzil magister.

– Bedzie mial nauczke na przyszlosc, zeby sie tu nie krecic – warknal Tomasz.

– Chyba troche pan przesadza, jest przeciez zupelnie nieszkodliwy.

– Moze i tak, ale nie lubie takich nawiedzencow. Czemu siedzi tutaj, a nie na tym zasypanym poniemieckim cmentarzu?

– Bo tam nie kopiemy – odparl Rylski. – Tamtych duchow nie musi uspokajac. Swoja droga, slyszalem, ze na Uniwersytecie Kardynala Stefana Wyszynskiego ktos pisze prace na temat

Вы читаете Rzeznik drzew
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату